Wiatr dął mu prosto w plecy, lekarz nie musiał nawet odbijać się mocno, wystarczyły lekkie korekty, a mknął jak na wyścigach. Świtało, gdy za zakrętem rzeki zobaczył zabudowania Kasianowki. Poczuł ulgę.
- To Oka - mruknął. - Jasne, wieźli mnie na północ, a czego się spodziewałem, nie ma tu przecież innej dużej rzeki. Demencja mnie ogarnia, czy może raczej od tego zimna mózg nie pracuje?
Przyspieszył. Minął zabudowania wsi i za kolejnym zakrętem zobaczył miasto. Wiatr miał znowu w plecy, mknął jak stalowa kula tocząca się po szkle. Wreszcie podjechał do brzegu, odczepił łyżwy i opłotkami powlókł się do apteki. Zapukał cicho w szybę wystawy. Stary prowizor zapalał właśnie lampę naftową. Na jego widok wytrzeszczył oczy. Otworzył drzwi.
- Żyjesz?! - zdumiał się. - Myślałem, że wszystkich was tam, koło stacji... Chwała Bogu!
A Sandro?
- Aleksandra zabili - szepnął Skórzewski. - Poległ bez sensu, ale jak bohater... Mnie złapali, zdołałem jednak uciec. Wyobraź sobie, trafiłem na starego pacjenta, pomógł mi.
- Chwała medycynie!
Lekarz zatoczył się i byłby upadł, ale farmaceuta go podtrzymał.
- A ja gadam i gadam, a ty pewnie głodny... I przemarznięty.
- Tak. Głodny - potwierdził Skórzewski. - Bardzo głodny - dodał cicho. - I zamarzłem prawie na śmierć.
Prowizor zawołał córkę. Trąc zapłakane oczy, naszykowała ręcznik i czyste, suche ubranie. W łaźni na szczęście było jeszcze ciepło. Zaraz dołożyli drew do pieca. Lekarz powoli zzuł przemoczone buty. Palce były sine, nie miał w nich czucia. Powoli rozgrzewał je w wodzie, najpierw zimnej, potem letniej, następnie dolał ciepłej. Zabolały. Solidnie odmrożone... Palce u rąk miał zaczerwienione i też czuł w nich ból, ale były chyba w lepszym stanie. Wreszcie mógł
cały zanurzyć się w naprawdę gorącej wodzie. Odmakał. Ciepło przenikało w głąb ciała, rozgrzewało kości. Teraz bolały go też przedramiona, uda i łydki.
Co dalej? - zastanawiał się. Uciekać... Tak. Trzeba uciekać. Na południe. Tu nie mogę zostać. Nie wolno narażać życzliwych ludzi. Ale... diabli nadali tę zimę! Może zostanę choć do wiosny, będę się ukrywał w tej bani...
Zakaszlał i szarpnął się. Zachłysnął się wodą? Ach tak, zasnął w kąpieli. Wytarł się ręcznikiem. Założył grubą flanelową koszulę i sweter. Śniadanie zjadł z aptekarzem na zapleczu.
Składały się na nie jajecznica z dwu jajek na symbolicznym kawałku boczku, pół bochenka ciemnego komiśniaka i kieliszek „koniaku” z rodzynek namoczonych w buraczanym samogonie.
Skórzewski wychylił tylko jeden kieliszek i byłby runął z krzesła, ale dziewczyna go podtrzymała.
- Spać! - poleciła stanowczo, wskazując swoje łóżko. Potulnie pozwolił się położyć.
Nakryli go grubą puchową kołdrą. To było ostatnie, co zapamiętał. Sen nakrył go z głową jak wzburzona morska fala.
*
Ból... Ciepło. Ból. Delikatny zapach lawendy. Szorstki dotyk czystej, nakrochmalonej płóciennej poszewki. Doktor Skórzewski powoli rozchylił powieki. Za oknem ciemno. Zatem wieczór. Przespał cały dzień... Marfa coś cerowała. Prowizor siedzący opodal studiował
blankiety w świetle lampy naftowej.
- Człowieku, to, co ci dali, to prawdziwy skarb! - powiedział, widząc, że gość już nie śpi.
- Przepustki OGPU, w dodatku z pieczątkami centrali w Moskwie! Masz taki papierek i jedziesz, gdzie chcesz. Jak cię kto zapyta o dokumenty albo pozwolenie, każesz mu spier... - ugryzł się w język. - Przepraszam, chamieje człowiek - bąknął.
- A gdybym zechciał wsiąść w pociąg na Krym?
- Żaden problem, choć odradzam Sewastopol. To już strefa nadgraniczna. Aczkolwiek rozumiem, że właśnie granica interesuje cię najbardziej.
-Tak.
- Mam prośbę. Wiem, że to kompletne szaleństwo, ale moja córka...
- Oczywiście jedziecie ze mną - uciął. - Oboje.
- Zostawić wszystko...
- Raz już popełniłeś błąd, nie chcąc tego zostawiać.
- Po polsku ledwo dukam. Tyle co podłapałem w dzieciństwie od dziadka.
- Nauczysz się.
- Tak. Masz rację. Droga daleka... Ale są przepustki. To się może udać. To się uda na pewno - zapalił się do pomysłu.
- Muszę iść się pożegnać - szepnął doktor. - Wezmę grudkę ziemi z grobu Aleksandra i złożę w Polsce. Czy wiecie, gdzie...
- Dobijali ich przez pół nocy, słyszeliśmy strzały... Rankiem pokopali tu rowy taką wielką maszyną - wyjaśniła Marfa martwym głosem. - Tak normalnie się nie dało, bo ziemia zmarznięta.
A potem zagonili więźniów z aresztu miejskiego, żeby poskładali zabitych w doły i zasypali.
*
Doktor, powłócząc nogami, dowlókł się na plac za stacją. Na szczęście nikt go już nie pilnował. Trzeci dzień od masakry. Na skraju pola leżał bukiet suszonych kwiatów. Kto go tu położył?
Skórzewski ruszył przed siebie jak w transie. Dziewczyna mówiła prawdę, spod topniejącego śniegu wyłaniały się długie garby zbiorowych mogił. Na skraju pola w jednym z nasypów ziała dziura. Lekarz zajrzał do niej. Czyżby ktoś próbował dokopać się do wnętrza grobu? Wkop był wąski, miał ponad metr głębokości. Zobaczył ciała ułożone ciasno jak śledzie w beczce, zastygłe w paroksyzmach bólu. Po drugiej stronie wyrwy widniały ślady odciśnięte głęboko w wilgotnej glebie. Wyglądały... Wyglądały, zupełnie jakby ktoś wygrzebał się o własnych siłach z mogiły! Ranny, może ciężko... Instynkt lekarza poderwał Skórzewskiego do działania.
Odnaleźć, opatrzyć... Doktor puścił się biegiem. Uciekinier nie odszedł daleko, lekarz znalazł go w pobliskim zagajniku. Siedział na pniu drzewa i patrzył apatycznie na topniejący śnieg. Kurtkę ożywieńca znaczyły rozległe plamy krwi. Paweł położył mu rękę na ramieniu.
Siedzący odwrócił się. To był Aleksander. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
- Jak to zrobiłeś? - szepnął zdumiony wuj.
- Nie wiem. - Krewniak rozłożył bezradnie ręce. -Pamiętam huk, gdy uderzyła salwa.
Upadłem i zrobiło się ciemno, jakby ktoś zgasił światło. A następne, co poczułem, to zapach ziemi, gniotła mnie i dusiła, leżałem wśród trupów, ale zacząłem odgarniać glebę i jakimś cudem wygrzebałem się z mogiły. Niewiele pamiętam... Ryłem jak w malignie sennej.
- Rany... Przecież nie mogłeś tego przeżyć!
- Nie wiem, czy w ogóle mnie trafili. Może zemdlałem sekundę wcześniej? Jeśli w ogóle byłem postrzelony, bo ran nie ma. - Rozchylił kurtkę na piersi. - Na ubraniu są różne rozdarcia i uszkodzenia. Dwa albo trzy wyglądają jakby na przestrzeliny. Jest przyschnięta krew, ale czy to moja, czy innych zabitych? Ten ich prorok powiedział: nieliczni dostąpią śmierci pełnej tajemnic... A przecież nie byłem nawet członkiem tej głupiej sekty. Więc chyba po prostu kula mnie ominęła.
- Dwa dni przespane w zbiorowym grobie w lutym...
- To chyba logiczniejsze wyjaśnienie niż zmartwychpowstanie po rozstrzelaniu.
Wiatr zachichotał, gawron na gałęzi zakrakał. Doktor przełknął ślinę. To, co mówił
Aleksander, brzmiało nawet logicznie, ale poczuł, że to nienazwane znów puściło do niego oko.
Znów padł igraszką potężnych sił, tych samych, które towarzyszyły mu krok w krok przez całe życie. Wykopać się o własnych siłach z głębokości metra? Gołymi rękami przebić zamarzniętą na kość glebę? Dotknął ramienia chłopaka. Było materialne. Dwa razy go opłakał, a ten ciągle żyje!
- Wynosimy się stąd - zdecydował doktor. - Mam przepustki OGPU. Możemy jechać, gdzie chcemy. Nikt w tym kraju nas nie zatrzyma. Zabieramy Stawiczów, pakujemy się do pociągu i tyle nas widzieli.
Читать дальше