Chaotyczne słowotoki, które z siebie wyrzucał, wskazywały, że jest z nim naprawdę źle.
- Zrobię herbaty. Marna jest, gruzińska, pół na pół mieszają ją z jakimś sianem, ale lepszej i tak nie sposób zdobyć. To piekło... Zamarznięte piekło. Nie mam samowara, przepadł z mieszkaniem, zresztą po co grzać tyle wody na raz.
Postawił niewielki miedziany czajniczek na stojącej w kącie blaszanej kozie. Wsunął w żar zwitek drobnych wierzbowych gałązek. Oszczędzał polana na noc.
- Przyjechałem, bo uzyskałem informację, że mój krewniak żyje w tym mieście -
powiedział lekarz.
- Krewniak... Ach, oczywiście, Sandro, nasz listonosz. Nieraz gadaliśmy, zastanawialiśmy się, co z tobą, bo przez znajomków sprawdziliśmy, że w Piotrogrodzie cię nie ma... Żyje. Może nawet nie jest akurat aresztowany. Bo czasem go zamykają. Biały podoficer, element niepewny, no ale ktoś musi przecież listy i paczki roznosić. Teraz to żadna fucha, trzeba się nadźwigać, aż kręgosłup trzeszczy. Przesyłki tanie, to ludzie sobie kartofle, zboże i mąkę wysyłają, czasem nawet na drugi koniec Rosji. Do tego doszło, kartofle, rozumiesz, w paczce, pocztą... -mówił, jakby sam nie mógł się temu nadziwić.
- Gdzie mogę go znaleźć? Na poczcie? - doktor Paweł przerwał tyradę przyjaciela.
- Ty siedź na tyłku u mnie, jeśli ci życie miłe! Nie pokazuj się na ulicy. Marfa...
Pamiętasz moją córkę? Skończy pracę, to go dyskretnie sprowadzi.
*
Siedzieli przy stole. Na tę okazję prowizor wyciągnął większy imbryk. Zaparzyli cienkiej herbaty, chłopak przyniósł trochę źle oczyszczonego brązowego cukru zawiniętego w szary papier. Były nawet „ciastka” upieczone przez dziewczynę - placki kartoflane polane odrobiną melasy. Doktor zauważył, że jego krewniak i córka prowizora mają się ku sobie. Dziewczyna miała jakieś siedemnaście lat, Aleksander dobiegał trzydziestki. Zmężniał, ale zarazem jakby się postarzał. Ciężka praca odcisnęła na nim mocne piętno. Najwyższa pora, żeby się ożenił.
- Wróciłeś po mnie tylko dlatego, że przypadkiem do wiedziałeś się, że żyję? - Krewniak nie mógł w to uwierzyć.
- Rodzina musi sobie pomagać i trzymać się razem -uciął doktor. - Zresztą ty też zrobiłbyś to dla mnie.
- Tak... A przynajmniej bym spróbował.
- Jutro zaczniemy planować ucieczkę - głos lekarza stwardniał. - Waszą też. - Spojrzał na przyjaciela i jego córkę.
- To nie będzie łatwe. - Stary aptekarz poskrobał się po głowie. - Będzie to tym trudniejsze, że tu, w Orle, szykuje się nieziemska wręcz awantura i gepeiści przez kolejne tygodnie będą ganiać po mieście i okolicy jak rozjuszone szerszenie.
- Słyszałem. Chłyści zbierają się tu na jakiś swój konwentykl - mruknął doktor.
- Podobno do miasta przybył przywódca sekty - powiedział Aleksander. - Zapraszają wszystkich mieszkańców jutro na placu za stacją towarową na nocne nabożeństwo. OGPU
zgłupiało.
- Nie mogą ich po prostu wyłapać? - zdziwił się Skórzewski.
- Nijak. Mają może trzydziestu funkcjonariuszy, a sekciarzy zebrało się dobrych kilka tysięcy. I nie są to potulne owieczki, które pozwolą się poprowadzić do turmy !Gdy przechodziłem koło rejonowej siedziby OGPU ,szykowali się jak do ciężkiego oblężenia.
Okiennice na piętrze zabite deskami, tylko strzelnice wypiłowane. Na parterze worki z piaskiem... Robią w gacie ze strachu.
- Nie podoba mi się to - mruknął Stawicz. - Przecież to jawny bunt. Czerwoni nie puszczają takich rzeczy płazem. Z pewnością wezwali już posiłki, może wojsko. Jeśli dojdzie do pacyfikacji miasta... Raz już to przeżyłem! - Wzdrygnął się.
- Trzeba znieść zapasy do piwniczki? - zapytała Marfa.
- Chyba tak - westchnął ciężko.
- Nie wiem jak wy, ale ja wybieram się jutro zobaczyć to zgromadzenie i chcę posłuchać ich przesłania - powiedział Aleksander. - Nieczęsto ostatnio dane mi było słuchać ludzi, którzy mówią, co myślą.
- Nie chcesz się przypadkiem zapisać do tego wesołego bractwa? - Wuj łypnął na niego okiem. - Bo wiesz, te orgie to głównie plotka. O Rasputinie gadali masę rzeczy, a potwierdziło się z tego niewiele.
Aleksander roześmiał się pierwszy.
- W zasadzie wiem o doktrynie chłystów tyle co wszyscy - odezwał się prowizor. - Ale jak zrodziła się tak dziwaczna sekta?
- Nie mam pojęcia. - Skórzewski rozłożył ręce. -Miałem w życiu trochę do czynienia ze starowiercami, ale przyznam, że niewiele ich łączy.
- Mogę opowiedzieć o ich początkach - odezwał się Sandro. - Nieraz mi różni ludzie opowiadali...
- Zatem słuchamy. - Farmaceuta nabił fajkę mieszaniną jakichś paździerzy.
Sądząc po woni dymu, mieszanka zawierała śladowe domieszki tytoniu.
- Wiele lat temu na świętej Rusi żyła sobie para staruszków. Mieszkali we wsi Makłakow.
Oboje dobiegali stu lat. Nie mieli potomstwa. I nieoczekiwanie, jak na pośmiewisko dla całej wsi, babcia zaszła w ciążę i porodziła syna, którego nazwano Iwan Susłow. Nikt we wsi nawet się nie domyślał, że tak pod postacią prostego mużyka przybył ponownie na ziemię sam Chrystus. Susłow, gdy dorósł, wyjawił swoje posłannictwo. Zebrał sobie dwunastu apostołów i wraz z nimi wędrował brzegiem Wołgi, głosząc swoją naukę o zbawieniu poprzez grzech.
Dowiedział się o tym car Aleksy Michajłowicz. Jego siepacze przywlekli Susłowa do Moskwy, gdzie na rozkaz cara został ukrzyżowany na murach Kremla. Trzeciego dnia Susłow zmartwychwstał i objawił się swoim uczniom. Car jednak był zawzięty. Susłowa porwano i obdarto żywcem ze skóry, po czym porzucono na kupie gnoju, gdzie skonał. Jednak trzeciego dnia skazaniec znowu zmartwychwstał i ponownie objawił się uczniom. Car nakazał więc schwytać go po raz trzeci i tym razem spalić żywcem. Do egzekucji jednak nie doszło, bo caryca urodziła syna i ogłoszono powszechną amnestię, która objęła nawet tak niebezpiecznego heretyka
- wyjaśnił Aleksander.
- Z punktu widzenia normalnego człowieka to kompletne brednie - mruknął doktor. - Z
punktu widzenia człowieka wierzącego to herezja i bluźnierstwo. Ale współczujemy im, bo są jak zaszczuta zwierzyna. Za swoją wiarę, może głupią i szaloną, ale szczerą, są tropieni ł mordowani
przez czerwonych.
- Ja też żyję tu jak zwierzę, wtłoczone do zbyt ciasnej klatki i czekające na ubój. Więc ich rozumiem... - westchnął Aleksander.
- To mi przypomina historię sekty skopców - powiedział prowizor. - Dziś już ich nie ma.
Chyba. Bolszewicy wszystkich wytłukli. Skopcy wierzyli, że tak długo, jak długo wśród nich znajdą się białe gołębie, nie nastąpi apokalipsa.
- Białe gołębie? - podchwyciła Marfa.
- Tak nazywali się członkowie sekty gotowi poddać się dobrowolnej kastracji. Część przyjmowała tak zwaną małą pieczęć, ucinano im jądra. Większość wielką pieczęć, odcinano im wszystko - wyjaśnił jej ojciec.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Pamiętam taką sprawę sądową, to był chyba rok dziewięćdziesiąty... - wszedł mu w słowo lekarz. - Pewien kupiec wędrował przez Syberię i w drodze spotkał sympatycznego towarzysza. Szli razem, nieznajomy bardzo ciekawie opowiadał o wierze i o Chrystusie.
Zanocowali w zajeździe, w jednym pokoju. Jak to bywa, do kolacji wypili dużo wódki. Wreszcie kupiec zmorzony alkoholem zasnął...
- Oczywiście gdy obudził się rano, spostrzegł brak walizki i pieniędzy? - domyślił się chłopak.
- Gorzej. Gdy obudził się rankiem, okazało się, że w nocy został przyjęty do sekty -
Читать дальше