- Nie wydaje mi się. - Pokręcił głową. - Wszystkie obiektywy mają zaślepki.
- Człowiek, który pana napadł, został ujęty i znajduje się w areszcie. Zapraszamy do złożenia zeznań - Piotrek pozornie zmienił temat, ale zaślepki nie chował.
Ech, te policyjne sztuczki.
- Nie, nie. - Fotograf gwałtownie zamachał rękami. -To zupełnie zbyteczne. Proszę go wypuścić. Nie wnoszę żadnego oskarżenia. Pewnie staruszkowi coś się pomyliło, przywidziało.
Nie będę dziadka z alzheimerem ciągał po sądach, tak po prostu nie wypada. W tym wieku...
- To bardzo szlachetnie z pana strony - wycedził Piotrek. - Pozostaje jednak kilka kwestii do wyjaśnienia. Możemy pogadać tutaj nieoficjalnie albo oficjalnie na komendzie.
Milczałem przezornie.
- To jak na filmie zły glina i dobry glina? - Chłopak popatrzył na nas i uśmiechnął się niepewnie.
- Nie, to ja jestem zły glina - powiedziałem spokojnie.
Zapadła paskudna, drażniąca cisza. Student pękł
pierwszy.
- Eeee... Czy mam zadzwonić po adwokata? Nie znam żadnego.
- Do rozmowy nieoficjalnej nie będzie potrzebny. -Wzruszyłem ramionami. - Za to przy składaniu zeznań lepiej mieć. Krócej się siedzi, jakby co.
Chyba za bardzo go nastraszyłem.
- Ale to, co powiem... Weźmiecie za bzdury... - bąknął.
- W opisie wystawy znajduje się informacja, że miejsce wykonania fotek jest nieznane -
odezwał się Piotrek. -Tymczasem pan doskonale wiedział, gdzie je zrobiono. Co więcej, mamy konkretne powody przypuszczać, że nie było to jedyne pańskie kłamstwo.
Fotograf nie odpowiedział, tylko jakby przestraszony łypnął na mnie.
- Pojechał pan do Bieżma Starego. I coś się stało -rozważałem. - Jakimś cudem przeniósł
się pan w czasie. Tak jak pan stał z aparatem na ramieniu, znalazł się pan w roku, dajmy na to, tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym. Na godzinę, może krócej.
Chłopak spojrzał na mnie niby to hardo i spode łba, ale zauważyłem, że jeszcze bardziej pobladł.
- I co pan zrobił? Tak postąpiłby każdy fotograf na pana miejscu. Zaczął pan latać ze swoją cyfrówką i strzelać fotki. Dokumentować. Zgubił pan dekiel obiektywu, ale zyskał
prawdziwy skarb: kilkaset rewelacyjnych fotografii przedwojennego galicyjskiego miasteczka -
zaatakował mój towarzysz.
- A wy to niby jakieś Archiwum X? - zaskamlał chłopak.
- Materiał rewelacyjny, ale problem w tym, że nijak ich pokazać, bo fotki cyfrowe i do tego w kolorze - dobił go Piotrek.
- Dlatego wybrał pan trzydzieści sześć najlepszych. Wrzucił je na komputer, przerobił na czarno-białe, wydrukował, wymyślił legendę o znalezionym negatywie i urządził wielką wystawę
- ciągnąłem bezlitośnie. - Sądził pan, że oni wszyscy zginęli. Ale, zdaje się, jakiś mały Żydek zapamiętał wariata latającego po osadzie z aparatem. Znalazł zgubiony dekiel. Przedmiot jakby z innego świata. Zachował go. Minęło wiele lat, ujrzał w sklepie aparaty tej samej firmy.
- Dodajmy, firmy, która istnieje od niedawna - uzupełnił Piotrek.
- Wtedy wiedział już, że osadę nawiedził podróżnik w czasie. Wreszcie nadszedł ten dzień. Zobaczył zdjęcia reprodukowane w gazetach. Skojarzył. Wkurzył się. Zabrał z szuflady młotek i wsiadł w pociąg do stolicy.
Fotograf skrzywił się i podniósł rękę na znak, że chce mówić.
- Nie wiem, dlaczego tak się stało - powiedział cicho. A potem słowa popłynęły jak rzeka:
- Wychodziłem z sieni hostelu. Otworzyłem drzwi i zrobiłem krok. Poczułem chłód i mżawkę na twarzy. Rozejrzałem się i po prostu byłem tam. Ja nie wiem, jaki to był dokładnie dzień. Wiosna.
Może trzydziesty szósty rok, może trzydziesty dziewiąty. Macie panowie rację. Biegałem i fotografowałem jak wariat... To był... To był cud. Wskrzeszona rzeczywistość. Niepojęta, fantastyczna. Aż trafiłem na tego starego pod parasolami.
- Cadyk Abraham Elisze - mruknąłem. - Bełszen--tow, cudotwórca... Może to jego sprawka?
- Nie wiedziałem, kto to - wyznał przesłuchiwany. -Robiłem zdjęcia, jak czyta. Robiłem z mocnym zoomem, powiększenie dwadzieścia razy. Z zaułka naprzeciw jego domu. On... Nie widział mnie, nie mógł, byłem za daleko, zasłaniał mnie trochę parkan, ale jakoś wyczuł.
Zamknął księgę, wstał i przywołał mnie gestem. Było w nim coś takiego... Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. A potem powiedział, żebym wracał, zanim drzwi się zatrzasną. Wróciłem do budynku, z którego wyszedłem. Tego, gdzie dziś jest hostel. Drzwi chwiały się na zawiasach.
Wszedłem, zamknąłem i byłem w sieni. Włosy i polar miałem wilgotne. Zdjęcia zostały na karcie. Ale gdy wyjrzałem na ulicę, znowu była normalna. On chyba wyczuł, że jestem tam obcy.
- Cadyk bełszen-tow... Cudotwórca... Wiedzący... - rozważałem. - Motyw przejścia przez
drzwi dla opuszczenia rzeczywistości jest powszechny w legendach alchemicznych. Powiedział
coś jeszcze? - zagadnąłem.
- Coś po hebrajsku. Nie zrozumiałem. Dla mnie to jakby kaczka kwakała.
- A ten z młotkiem, który zaatakował pana w galerii? - zapytał Piotrek.
- Nie wiem, kim jest. Naprawdę. Pierwszy raz widziałem go na oczy. No chyba że faktycznie spotkałem go tam, młodszego o sześć dekad.
Kumpel przeniósł spojrzenie na mnie, jakby szukał potwierdzenia.
- Chyba to ktoś stamtąd. Może ocalał, gdy Niemcy wyrżnęli całą jego rodzinę? Może przez całe lata dusił w sobie gorycz? I nagle natrafił na informacje o wystawie - rzuciłem teorię.
- Może mnie zapamiętał. Może się domyślił. I uznał mnie w jakiś sposób za współwinnego swojej tragedii. Może sądził, że powinienem ich ostrzec? A powinienem? Oni mnie widzieli, słyszałem dźwięki. Ale nic nie mówiłem.
- Może powinien pan... - zadumałem się. - Tylko co by to zmieniło?
Cadyk przecież wiedział. Zobaczył to wiele lat wcześniej, odwiedzając Bełżec. Z jakiegoś powodu wygłosił tylko dziwną przepowiednię. Tak miało być? Musiało być?
- Nie myślałem wtedy o tym - wyznał jakby ze skruchą chłopak. - Po prostu nie myślałem... Jak najgorsza dziennikarska hiena, jak łajdak, który zamiast pomóc, fotografuje umierające dzieci w Afryce. Szedłem, śliczna brunetka pomachała do mnie, próbowała zachęcić, żebym zaszedł do szynku. A ja nawet jej nie ostrzegłem. Pewnie ją Niemcy zagazowali... Może ten z młotkiem miał rację. Może zasłużyłem, żeby rozwalił mi ten głupi łeb. Wypuśćcie go i niech dokończy, co zaczął. Jeśli ktoś tu zawinił, to ja... Kiedy mam składać te zeznania?
- Obejdzie się. Podróże w czasie zasadniczo zakazane nie są - Piotrek próbował
dowcipkować, ale czułem, że i on mówi przez ściśnięte gardło.
Aby ukryć zmieszanie, ujął protokół zwrotu depozytu i długo jakoś bardzo chował go do torby. Ja też milczałem, wstrząśnięty i zadumany. Wreszcie się przemogłem.
- Czy mógłbym zobaczyć resztę zdjęć? - zapytałem.
- Niestety... - Student podszedł do laptopa i uruchomił go. - Proszę spojrzeć.
Przeskakiwał klatka po klatce. Widziałem tylko niewyraźne cienie. Tu i ówdzie majaczył
jeszcze zarys budynku.
- Początkowo wszystkie były dobre - powiedział cicho. - Gdyby to była fotografia tradycyjna, powiedziałbym, że emulsja się utleniła. Ale jak niby może się utlenić zapis cyfrowy?
Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Zachowały się tylko te, z których zrobiłem czarno-białe odbitki.
Tak jakby to wszystko ulegało swego rodzaju wymazaniu.
- Czyli nie będzie dowodu. Żadnego... - mruknął Piotrek. - Ale zgubiony podczas spaceru dekiel...
Читать дальше