Żukrowskiego.
- No tak... - westchnąłem. - A teraz powiedz mi to, czego nie powiedziałeś.
Spojrzał na mnie wilkiem.
- Nie miałbyś ochoty skończyć odpowiedniej szkoły i zatrudnić się w policji? - parsknął. -
Przydałbyś się nam jak cholera. Owszem, jest coś, co nie pasuje. Dziadek, jak już walnął
chłopaka w głowę, wsadził mu coś do ust.
- Zbrodnia typu mafijnego, jak na Sycylii? - zdumiałem się. - Tam też wkładali nieboszczykom kamień albo podrzucali zdechłą rybę... - przypominałem sobie filmidła oglądane w młodości.
- A na Ukrainie bolszewickim komisarzom sypali zboże w usta, aż się nim dławili -
uzupełnił. - Tym razem... Wyobraź sobie, że sprawca wetknął ofierze w usta dekiel.
- Co proszę?
- Taki czarny krążek do obiektywu. Zaślepkę czy jak to zwać. Ktoś z naszych powiedział
„dekiel”.
- Ciekawe. Sprawdzaliście mieszkanie fotografa? Pracownię? Jego aparaty fotograficzne?
- W sensie czy pasuje do któregoś? Tak. Pracownię ma w galerii. Torbę ze sprzętem znaleźliśmy na zapleczu. Wszystkie aparaty są tej samej firmy. Poza tym wszystkie mają zabezpieczone obiektywy. Dba o sprzęt. Ale... Zgadłeś. Pasowałby. Znowu przeczucie?
- Ten staruszek ma do młodego jakiś żal. Chyba jest to, że się tak wyrażę, żal fotograficzny. Faktycznie ciekawa sprawa. Czyli masz coś nietuzinkowego. Przestępstwo niebanalne, popełnione przez sprawcę o skomplikowanej osobowości...
- Ciekawa sprawa?! Od czapy! - zdenerwował się. -Mam za swoje... Zresztą co będę ściemniał! Za karę mi to wlepili.
- Co przeskrobałeś? - zdziwiłem się.
- Tajemnica służbowa... Albo dobra, ale to między nami. Wprowadziłem swojego prowokatora do zorganizowanej grupy przestępczej. Zdjęliśmy ich na włamie do jubilera.
Problem w tym, że nie tylko ja na to wpadłem. Jeden włamywacz pracował dla nas, drugi dla abw, trzeci dla skarbówki, a czwarty dla celników. Piąty, szef i mózg skoku, był chyba
prawdziwym złodziejem, ale on właśnie dał drapaka. A teraz wszystkie służby mają pretensje właśnie do policji, a mój szef do mnie.
*
Dochodziła północ. Piotrek dawno już poszedł, a ja nie umiałem znaleźć sobie miejsca.
Próbowałem zadzwonić do Marty, ale nie odbierała. Raz jeszcze analizowałem, co zrobiłem nie tak. Zaprosiłem ją, pokazałem kolekcję banknotów emitowanych przez admirała Kołczaka.
Chyba było miło, bo przecież obcowaliśmy z wielką historią. Ale wystarczył jeden najwyraźniej nietrafiony komplement i Marta nagle wstała, przewracając stolik, wylała kawę na dywan, coś krzyczała o mumiach czy że niby ja jestem zmumifikowany? Cholera. A może za cnotliwy jestem i trzeba było ją posmyrać po łydce, przytulić czy coś? Ale przecież uczciwie postąpiłem!
Zaprosiłem ją nie na obłapianki, tylko na oglądanie kolekcji. A, nieważne. Jak kocha, to wróci.
Zawsze wracała, więc pewnie kocha. Dziewczyny miewają humory Wczytałem się w dzieje cadyka Abrahama. W zasadzie był znany z powodu jednego dziwnego zdarzenia. Kilka lat przed wojną, podróżując przez Lubelszczyznę, dotarł do Bełżca.
Tam doznał dziwnego szoku przypominającego atak padaczki. Gdy zdołano go docucić, wypowiedział niezrozumiałe proroctwo o otchłani piekła, która niebawem otworzy się w tym miejscu. Sens słów cudotwórcy stał się jasny oczywiście dopiero po wojnie... Pozamykałem otwarte dokumenty. Wyciągnąłem kolekcję zdjęć i przeglądałem je długie godziny.
- Coś mi tu nie gra - powtarzałem sobie po raz tysięczny, patrząc w folder.
Ściągnąłem mapkę miejscowości. Wyszukałem w necie jeszcze kilka starych fotografii Bieżma. Próbowałem rozwikłać jakoś gordyjski węzeł zaułków i uliczek. Porównywałem z folderem. Sklepik z artykułami żelaznymi. Przed nim staruszek w chałacie i jarmułce. Ten dom stał nadal, obecnie na parterze było mieszkanie. Po drugiej stronie ulicy znajdował się mur starego spichlerza.
- Osiem, może dziesięć metrów - mruknąłem, sprawdzając na planie.
Pogrzebałem w szufladach i pudełkach. Miałem kilka wiekowych aparatów. Stara leica z lat trzydziestych? Będzie w sam raz - uznałem.
Zszedłem na podwórze. Rozłożyłem wzdłuż muru taśmę mierniczą. Odliczyłem dziesięć kroków od ściany i spojrzałem przez wizjer aparatu. Wróciłem na piętro. Rozłożyłem na blacie kartkę. Narysowałem dwie linie mające obrazować szerokość zaułka. Potem zaznaczyłem punkt, w którym stał fotograf, i zakreskowałem strefę, która znajdowała się na fotce. Nie bardzo mogłem znaleźć dobry detal obrazujący skalę. Oceniłem wzrost handlarza na metr sześćdziesiąt.
Drzwi za nim mogły mieć ciut ponad dwa metry. Kreśliłem linie, pisałem cyfry. Wartości minimalne, wartości maksymalne.
Potem wykonałem drugi rysunek, obrazujący moje doświadczenia. Wróciłem do zdjęcia starego mędrca. Cyknięto go z większej odległości. Ale i tu wyniki były podobne. Czułem zimny pot na karku. Wreszcie na sam koniec zmierzyłem zdjęcia. Po kolei wszystkie trzydzieści sześć. I mimo nieludzkiej pory zadzwoniłem do kumpla.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce zaspany głos.
- Robert!
- Czyś ty zgłupiał? Jest wpół do drugiej... Zaraz, czekaj, dzwonisz, zatem odkryłeś coś? -
ożywił się.
- Trzymaj się materaca. Zanalizowałem sobie te zdjątka z folderu. Przedwojenny fotograf, którego negatywy rzekomo odkrył studenciak, najwyraźniej używał obiektywu szerokokątnego i w dodatku najprawdopodobniej napstrykał tych fotek aparatem cyfrowym!
- Że niby co!?
- Tam jest bardzo szeroki kąt widzenia, a wszystkie proporcje ujęć pasują nie do
szerokości i wysokości klatki filmu małoobrazkowego, tylko do matryc współczesnej cyfrowej lustrzanki.
- Jeśli robisz sobie jaja... Nie, cholera... Nie kontaktuję o tej porze. Spotkajmy się jutro!
Położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Światło ulicznej latarni przenikało przez zasłonkę, w półmroku przedświtu widziałem stare meble, obrazy, dubeltówkę wiszącą nad kominkiem.
Wiedziałem, że za intarsjowanymi drzwiami szafy drzemią w pudłach liczne okruchy minionych epok. Ile razy brałem stare przedmioty do ręki, usiłując wyobrazić sobie ich właścicieli. Ile razy oglądałem stare zdjęcia, by spojrzeć w oczy ludziom, którzy odeszli...
*
Piotrek zadzwonił o ósmej. Tym razem to on mnie obudził.
- Mam nowinę - powiedział bez wstępów. - Wyobraź sobie, że naszego fotografa wypisali wczoraj wieczorem ze szpitala. Jadę do niego, jestem umówiony za godzinę. Mam oddać mu to, co było u nas w depozycie.
- A jakbym się zabrał z tobą? Mogę udawać tajniaka. Pokażesz swoją legitymację, a ja będę stał i się uśmiechał. A przy okazji wypytamy go o to i owo.
- Skąd wiedziałeś, że chcę cię zabrać ze sobą?
- Bo zadzwoniłeś i powiedziałeś, kiedy jedziesz.
- A niech cię... Dobra, jeśli chcesz, zahaczę po drodze o twoją ulicę. Będziesz gotów za dwadzieścia minut?
- Jasne!
Fotograf przyjął nas w pracowni. Wyglądał nieszczególnie, blady i jakby sponiewierany.
Na głowie wciąż nosił bandaż.
- To są pańskie rzeczy zabezpieczone po ataku w galerii. - Piotrek postawił na stole plastikowy kontenerek. -Proszę zerwać plomby, sprawdzić, czy nic nie zginęło, i pokwitować. -
Wydobył z torby blankiet.
Fotograf wyciągnął laptop i aparaty. Mój kumpel dobrze to zaplanował. Gdy student podniósł wzrok znad pudła, przed nim, na wysokości oczu, zakołysała się plastikowa torebka z dekielkiem.
- Czy to pańska własność?
Fotograf drgnął.
Читать дальше