Przez chwilę czułem pokusę, by natychmiast zakończyć swoją edukację, ale szybko odepchnąłem od siebie niebezpieczne myśli. Może i jestem bogaty, ale ta głupia matura pewnie się jednak przyda. Nagle z głębin pamięci wypłynął obraz małego warsztatu zegarmistrzowskiego na parterze zrujnowanej kamieniczki. Kawalerka to konkret. Ale gdyby tak zagrać va banque?
*
Minęły dwa tygodnie, nim byłem gotów. Po lekcjach pojechałem na Wolę. Zakład zegarmistrzowski jeszcze działał. Wszedłem. Staroświecki dzwoneczek nad wejściem zabrzęczał.
Pan Maciek oderwał spojrzenie od gazety.
- A... młody pan Storm - rozpoznał mnie od razu. -Czyżby budzik znowu odmówił
posłuszeństwa? Miałem nadzieję, że wytrzyma trochę dłużej.
- Tym razem przyszedłem w innej sprawie - bąknąłem.
- Zamieniam się w słuch. - Rozsiadł się wygodniej, wskazując mi krzesło.
- Chcę kupić mieszkanie na piętrze, to, o którym pan wspominał. Będzie pan miał
fundusze na renowację kamieniczki. A jeśli dobijemy targu, wujek obiecał zrobić remont
praktycznie po kosztach. I mogę poczekać choćby kwartał z wprowadzeniem się.
Łypnął na mnie podejrzliwie, jakby chciał sprawdzić, czy nie żartuję. Położyłem przed nim na blacie wyciąg z konta.
- Taką kwotą dysponuję - bąknąłem. - To, niestety, wszystko, co mam, ale jestem w podobnej sytuacji jak pan. Żaden bank raczej nie da mi kredytu.
Wiedziałem, że to stanowczo za mało. Liczyłem jednak po cichu, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy i zdołam utargować. Milczał dłuższą chwilę, zapewne rozważał propozycję.
- Obrobiłeś, chłopcze, bank czy wygrałeś w totolotka? - Uśmiechnął się lekko. - Bo nie powiesz mi, że ten ambitny plan płukania złota na Śląsku przyniósł ci taką fortunę?
- Znalazłem swego rodzaju pamiątkę i zwróciłem prawowitym właścicielom. Można powiedzieć, że spotkała mnie zaskakująco hojna nagroda za dobry uczynek.
Pokiwał głową, ale nie zapytał o szczegóły. Obaj czuliśmy, że gdy zostaniemy sąsiadami, będzie jeszcze niejedna okazja pogadać.
- Kwota, którą proponujesz, powinna wystarczyć na większą część niezbędnych prac.
Chciałem wprawdzie wyciągnąć trochę więcej, ale skoro w ofercie jest też rabat na remont, myślę, że jakoś się dogadamy - powiedział.
Epilog
Jadąc na Wolę, musieliśmy zboczyć z trasy i nadłożyć kilka kilometrów.
Władza demoralizuje. Mówi się, że władza absolutna demoralizuje absolutnie. Moim zdaniem, to zależy od jednostki. Czasem władza niewielka jak odrobina brudu za paznokciem połączona z odrobiną gotówki i wewnętrznym poczuciem bezkarności wystarcza, żeby z byle obszczymurka wyrósł mały wioskowy hitlerek. Problem w tym, że na każdego kozaka znajdzie się większy kozak, a rozmaici lokalni watażkowie, mocni na swoim terenie, też czasem nie docenią przeciwnika.
Namierzenie bandziorków z młyna zajęło mojemu wujkowi gliniarzowi dwa kwadranse.
Policja miała ich obu w kartotece. Ojciec, stary drechol, za komuny bazarowy kombinator i cinkciarz, dorobił się z czasem własnego sklepu spożywczo-monopolowego, w którym serwował
też dania barowe na ciepło. Miał na sumieniu kilkadziesiąt mandatów za parkowanie w niedozwolonych miejscach, ale kartoteka nie odnotowała żadnych poważniejszych grzeszków.
Syn, młody dresik, brał udział w kilku bójkach, ale też nie dał się jak dotąd złapać na niczym poważniejszym. Terenowa toyota stała na tyłach sklepu. Właśnie trwał rozładunek. Czekaliśmy cierpliwie, aż zaniosą ostatnią zgrzewkę piwa na zaplecze.
Szara furgonetka podjechała na parking. Nasi dotarli. Zatem pora działać. Wysiadłem i nonszalanckim krokiem wszedłem do lokalu. Stary kombinator spojrzał na mnie odruchowo i zmarszczył brwi. Rozpoznał, ale chyba nie był do końca pewien.
- Czego? - warknął gardłowo.
- Przynoszę wam pozdrowienia znad rzeki Szarej.
- Ty gówno! Jak nas znalazłeś!?
- Przydałyby się szczere przeprosiny i stosowne odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu oraz poniesione straty moralne - powiedziałem spokojnie.
- Jeszcze ci mało? Wypierdalaj, debilu, bo syna zawołam!
- No cóż, chciałem po dobroci, ale skoro tak... - Wzruszyłem ramionami.
Otworzyłem drzwi. Do środka wmaszerowała ekipa wujaszka. Siedmiu inspektorów w garniturach i z aktówkami. Jeden zaraz zaczął rozkładać na ladzie skoroszyty i grube woluminy norm iso. Drugi pęsetą złapał biegnącego po ścianie karalucha i umieścił go w fiolce ze spirytusem, po czym zręcznie nakleił na niej kod kreskowy.
- Dzień dobry, Eustachy Storm, sanepid. - Idący na czele kierownik ekipy pokazał
zbaraniałemu sprzedawcy legitymację. - Przeprowadzamy niezapowiedzianą kontrolę stanu sanitarnego obiektu, ze szczególnym uwzględnieniem dostosowania budynku i wyposażenia do normy ISO 22000:2005 i standardów HACCP. Proszę na początek naszykować dokumentację techniczną używanego sprzętu gastronomicznego oraz faktury na zakup stosowanych środków czystości. Pobierzemy też do badań wymazy z systemu wentylacji, klimatyzacji oraz kominów pieców. Przebieg kontroli jest filmowany.
- Proszę o okazanie aktualnych protokołów dezynsekcji i deratyzacji wraz z załącznikami dokumentującymi rodzaj i ilość zastosowanych środków toksycznych - odezwał się ten z karaluchem w fiolce. - Ma pan tu robale!
- Jaką farbą były malowane ściany? - zainteresował się kolejny, badając przez lupę brudną lamperię. - To mi wygląda na grzybnię.
- Przy umywalce brak instrukcji bhp mycia rąk - dobiegło z zaplecza. - W menu jest jajecznica, proszę wskazać, gdzie jest oddzielne pomieszczenie do wyparzania jaj.
- Data przydatności gaśnicy przekroczona o dwa tygodnie!
Pomachałem na pożegnanie do pobladłego nagle właściciela i jego zbaraniałego synalka i wyszedłem.
Przy odrobinie szczęścia dresik i jego tatuś będą kontrolowani tylko sześć lub siedem godzin. I nie ma najmniejszych szans, by protokół liczył mniej niż pięćdziesiąt poważnych zastrzeżeń. Wujek był dokładny. A jeśli zachodziła konieczność, kontrolował do skutku.
Uśmiechnąłem się z przekąsem. I dobrze wam tak, bydlaki. Było nie zaczepiać. Nic wam przecież nie zrobiłem.
- Rachunki krzywd wyrównane - mruknął wujek Igor, gdy wsiadałem do szoferki. -
Można powiedzieć, zła karma do nich wróciła.
- Dlaczego znowu zła? - obruszył się drugi z krewniaków. - Te normy wymyślili bardzo mądrzy ludzie z Brukseli dla naszego wspólnego dobra.
I wszyscy trzej ryknęliśmy śmiechem.
- Dziękuję za pomoc. - Uśmiechnąłem się.
- Nie ma za co! Nikt nie będzie bezkarnie fikał Storniom!
Dwadzieścia minut później byliśmy już przed kamieniczką. Pan Maciek dreptał po chodniku i zaaferowany gniótł w dłoniach czapkę. Energia go rozpierała, wyraźnie nie był w stanie usiedzieć na miejscu. Rozumiałem go, mnie też euforia dosłownie unosiła. Zasalutowałem żartobliwie. Okulary błysnęły przyjaźnie w odpowiedzi. Dotknąłem nagrzanego przez jesienne słońce kamiennego portalu bramy. Jeszcze tu nie mieszkałem, ale już miałem wrażenie, że wróciłem do domu.
Czułem, że sen, ten, w którym widziałem całą ulicę czekającą na wyburzenie, nie sprawdzi się. Odwróciłem to. Zmieniłem przeznaczenie tego domu. Byłem też pewien, że mogę tu mieszkać zupełnie bezpiecznie. Duch oficera nie będzie mnie więcej odwiedzał. Ciekawe, czy za życia faktycznie tu mieszkał, ale pewnie tak... Gdybym tylko wiedział, jak się nazywał, zapewne zdołałbym to ustalić. Stacjonował w Warszawie, potem dostał rozkaz do wymarszu w pole? A może był tu tylko przejazdem, zmobilizowany po wybuchu wojny? Przybył do miasta, koszary z pewnością były przepełnione, może pozwolono mu nocować na mieście u krewnych?
Читать дальше