— Nie wiem… — wydukał Malanow.
— Źle! Powiedziałbym — bardzo źle! Fatalnie. Dziwne ma pan wyobrażenie o naszych organach ścigania… Coś podobnego — ekspedient!
— No więc do kogo? — zapytał tchórzliwie Malanow.
Igor Pietrowicz dydaktycznie potrząsnął przed sobą okularami.
— Do niewidzialnego człowieka! — oznajmił z naciskiem.
Zamilkł. Zapadła dotykalna, jak z waty, cisza, nawet ciężarówki przestały wyć za oknem. Do Malanowa nie docierał żaden dźwięk i ponownie z udręką zapragnął się obudzić. I w tym momencie w tej ciszy zagrzmiał telefon.
Malanow wzdrygnął się. Igor Pietrowicz, zdaje się, również. Dzwonek zagrzmiał powtórnie. Malanow oparł się o poręcze fotela, nieco uniósł ciało i pytająco spojrzał na Igora Pietrowicza.
— Proszę — powiedział tamten. -To zapewne do pana.
Malanow dotarł do tapczanu i podniósł słuchawkę. To był Weingarten.
— Czołem, astrofagu — burknął. — Dlaczego nie dzwonisz, bydlaku?
— Rozumiesz… nie miałem do tego głowy…
— Z babą się zabawiasz?
— T-tak… nie. Coś ty, jakie tam baby…
— Ech, gdyby tak moja Swietka dostarczała mi swoje przyjaciółki! — powiedział Weingarten z zawiścią.
— T-tak… — wybełkotał Malanow. Cały czas czuł na plecach spojrzenie kapitana Konkassora. — Słuchaj, Walka, później do ciebie zadzwonię…
— A co tam u ciebie? — natychmiast zaniepokoił się Weingarten.
— Nic takiego… potem ci opowiem.
— Ta baba?
— Nie.
— Mężczyzna?
— Aha…
Weingarten ciężko sapał w słuchawkę.
— Słuchaj — powiedział, zniżając głos. — Zaraz do ciebie przyjadę. Chcesz?
— Nie! Tylko ciebie mi tu brakowało… Weingarten znowu zasapał.
— Słuchaj! — powiedział. — Czy on jest rudy?
Malanow mimo woli spojrzał na Igora Pietrowicza. Ku jego zdumieniu Igor Pietrowicz w ogóle na niego nie patrzył, tylko poruszając wargami czytał książkę Sniegowoja.
— Ależ skąd, co za pomysł? Dobra, później do ciebie zadzwonię…
— Zadzwoń koniecznie! — wrzasnął Weingarten. — Jak tylko on sobie pójdzie, zaraz zadzwoń!
— Dobra — powiedział Malanow i odłożył słuchawkę. Następnie wrócił na swoje miejsce mruknąwszy „pardon…”.
— Nie szkodzi, nie szkodzi — powiedział Igor Pietrowicz i odłożył książkę. — Ma pan rozległe zainteresowania, Dymitrze Alek-siejewiczu…
— T-tak… nie narzekam… — wydusił z siebie Malanow. Do diabła, żeby tak choć przez sekundę zobaczyć, co to za książka. — Drogi panie — powiedział prosząco — może byśmy tak zakończyli, jeśli można? Już druga godzina.
— Ależ rozumie się! — zawołał Igor Pietrowicz z gotowością. Z frasunkiem spojrzał na zegarek i wyciągnął z kieszeni notes. -A więc tak. Wczoraj wieczorem był pan u Sniegowoja? Zgadza się?
— Tak.
— Po tę książkę?
— T-tak… — powiedział Malanow, zdecydowany nie wdawać się więcej w szczegóły.
— O której?
— Późno… około dwunastej…
— Czy nie miał pan wrażenia, że Sniegowoj zamierza gdzieś wyjechać?
— Owszem, miałem takie wrażenie. To znaczy, nie chodzi o wrażenia… Sniegowoj po prostu sam mi powiedział, że jutro rano wyjeżdża i przyniesie mi klucze…
— Przyniósł?
— Nie. Może zresztą dzwonił do drzwi, ale ja spałem, mogłem nie usłyszeć…
Igor Pietrowicz szybko pisał, notes położył na teczce, która leżała na jego kolanie. Na Malanowa teraz w ogóle nie patrzył, nawet kiedy zadawał pytania. Spieszył się czy co?
— A Sniegowoj powiedział panu, dokąd zamierza wyjechać?
— Nie. On nigdy nie mówił, dokąd jedzie…
— Ale pan się domyślał dokąd?
— No, tak w ogóle, to się domyślałem… Na jakiś poligon albo coś w tym rodzaju…
— On panu opowiadał o tym?
— Jasne, że nie. Nigdy nie rozmawialiśmy o jego pracy.
— Więc skąd pan się domyślał?
Malanow wzruszył ramionami. Rzeczywiście, skąd? Takich rzeczy nie sposób wytłumaczyć… To jasne, że facet pracuje nad czymś niebywale tajnym, twarz poparzona, ręce… i zachowuje się odpowiednio… i to, że unika rozmów o swojej pracy…
— Nie wiem — powiedział Malanow. — Zawsze tak przypuszczałem… Nie wiem.
— Czy Śniegowej przedstawił kiedyś panu swoich przyjaciół?
— Nie, nigdy.
— A żonę?
— A czy on jest żonaty? Zawsze zdawało mi się, że jest starym kawalerem albo… no, tym… wdowcem…
— A dlaczego panu się tak zdawało?
— Nie wiem — odparł gniewnie Malanow. — Intuicja.
— A może żona panu o tym powiedziała?
— Irka? A skąd ona mogła wiedzieć?
— To właśnie chciałbym wyjaśnić.
Zapadła cisza, obaj gapili się na siebie.
— Nie rozumiem — powiedział Malanow. — Co pan chce wyjaśnić?
— Skąd pana żona wiedziała, że Śniegowej jest nieżonaty.
— E-e… A ona wiedziała o tym?
Igor Pietrowicz nie odpowiedział. Przenikliwie patrzył na Ma-lanowa, a jego źrenice w dziwaczny sposób złowieszczo zwężały się i rozszerzały. Nerwy Malanowa były napięte do ostatecznych granic. Czuł, że jeszcze sekunda i zacznie walić pięściami w biurko, bryzgać śliną i w ogóle straci twarz. Po prostu już nie mógł dłużej. W całej tej gadaninie był jakiś złowieszczy podtekst, jakaś lepka pajęczyna i w tę pajęczynę co chwila próbowano wciągnąć Irkę…
— No dobrze — powiedział nagle Igor Pietrowicz, zamykając notes… — A więc koniak trzyma pan tutaj… — pokazał palcem na barek. — A wódkę w lodówce. Co panu bardziej odpowiada? Panu osobiście.
— Mnie?
— Tak. Panu. Osobiście.
— Koniak… — powiedział ochryple Malanow i przełknął ślinę. Gardło miał wyschnięte.
— To znakomicie! — wesolutko oznajmił Igor Pietrowicz, lekko wstał i drobniutkimi kroczkami ruszył do barku. — Wszystko jest pod ręką… Ta-ak! — już gospodarował w barku. — Ach, ma pan nawet cytrynkę… troszkę zeschnięta, ale to nie szkodzi… Jakie kieliszki pan preferuje? Proponuję te, niebieściutkie…
Malanow tępo patrzył, jak Igor Pietrowicz z nieopisaną wprawą stawia na biurku kieliszki, kroi cytrynę na cieniutkie plasterki, otwiera butelkę.
— Wie pan — mówił — jeśli mam być szczery, pańska sprawa wygląda paskudnie. Oczywiście o wszystkim zadecyduje sąd, ale bądź co bądź pracuję już dziesięć lat i jakie takie doświadczenie posiadam. Przeważnie, wie pan, można przewidzieć, ile za co kto dostanie. No, kary śmierci niech się pan nie spodziewa, ale piętnaście lat, można powiedzieć, gwarantuję… — Precyzyjnie, nie uroniwszy ani kropli nalał koniak do kieliszków. — Rozumie się, zawsze mogą wyjść na jaw jakieś okoliczności łagodzące, ale chwilowo, mówiąc szczerze, takich nie widzę… Nie widzę, nie widzę, drogi panie! No… — podniósł kieliszek i zapraszająco skłonił głowę.
Zdrewniałymi palcami Malanow ujął swój kieliszek.
— W porządku… — powiedział nieswoim głosem. — Ale czy pomimo wszystko mógłby mi pan powiedzieć, co się stało?
— Ależ oczywiście! — zawołał Igor Pietrowicz. Wypił, wrzucił do ust plasterek cytryny i energicznie pokiwał głową. — Oczywiście mogę. Teraz wszystko panu opowiem. Mam do tego pełne prawo.
I opowiedział.
Dzisiaj o ósmej rano po Śniegowoja przysłano samochód, który miał go zawieźć na lotnisko. Ku zdumieniu kierowcy Sniegowoj nie czekał na niego, jak zazwyczaj, w bramie. Kierowca odczekał pięć minut, a następnie pojechał windą na górę i zadzwonił do mieszkania. Nikt mu nie otworzył, chociaż dzwonek działał — kierowca znakomicie go słyszał. Wtedy zszedł na dół i z automatu na rogu zadzwonił i zameldował o zaistniałej sytuacji. Zaczęto telefonować do Sniegowoja, ale numer był bez przerwy zajęty. Tymczasem kierowca obszedł dom i stwierdził, że w mieszkaniu Sniegowoja otwarte są wszystkie trzy okna i chociaż słońce było już wysoko, pali się światło. Kierowca niezwłocznie zameldował tym przełożonym. W związku z powyższym wezwano kompetentne osoby, które natychmiast po przybyciu wyważyły drzwi i przystąpiły do przeszukania mieszkania Sniegowoja. Stwierdzono, że wszystkie lampy są zapalone, na łóżku w sypialni leży otwarta i spakowana walizka, a sam Śniegowej siedzi przy biurku w swoim gabinecie, trzymając w jednej ręce słuchawkę telefoniczną, a w drugiej pistolet systemu „Makarow”. Ustalono, że Sniegowoj zmarł w wyniku rany w lewej skroni spowodowanej wystrzałem z tegoż pistoletu. Śmierć nastąpiła błyskawicznie, między trzecią a czwartą nad ranem.
Читать дальше