Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zbliżają się wybory gubernatora Petersburga. Spiskowcy, stosując przemoc i tortury, chcą zapewnić wygraną swojemu kandydatowi. Na nic się to jednak nie zdaje, bo zwycięzca zostaje zabity strumieniem…

Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Głowa bawołu, jego rogi i cztery nogi przeszły przez okno. Czemu nie przechodzi ogon?

— Bo otworzył się parasol!

— Każdy ma ojczyznę. Jaką ojczyznę masz ty?

— Rano jadłem gotowany ryż, a na obiad będzie zupa z pulpecikami i naleśniki z konfiturami morelowymi.

— Czym moje ręce przypominają ręce Boga?

— Grają na pianinie.

— Dlaczego moje nogi przypominają nogi osła?

— Nasz Borsuk ma nogi w innym kolorze…

Tych tekstów nie znałem. A może zaczął wymyślać pytania sam? Takie rzeczy już się zdarzały, choć niezbyt często.

— Co trzeba robić po dwanaście godzin na dobę?

— To pytanie rozsmaruję po ścianie!

— Co to takiego Budda?

— Taka specjalna pałeczka.

— Ach tak? A czym jest czyste ciało Dharmy?

W tym momencie chłopak się zawahał. Do tej pory odpowiadał tak, jakby rozgrywał błyskawiczną partią szachów, a nagle zamilkł, ściągnął brwi i niepewnie powiedział:

— To grządka. Z truskawkami…

Sensei chyba go już nie słuchał. Zapytał szybko:

— Jego słudzy to Szakjamuni i Majtreja. Kim on jest?

— To obywatel miasta Petersburg, straszny głupiec Jurij Bandaleński! A jego słudzy to zauważniki, ponieważ wszyscy ich zauważają.

W tym momencie za pazuchą rodzica zadzwoniła komórka. Tatuś wyjął ją tak, jak James Bond wyciąga swoją berettę z kabury na ramieniu, i zerwał się z fotela, skoczył do drzwi, jak najdalej od ludzi, by prowadzić swoje ekstratajne superbiznesowe negocjacje. Przyglądałem mu

się, zauważając charakterystyczną pozę: „nowy Rosjanin rozmawia przez telefon komórkowy” — figura alegoryczna początku tysiąclecia, temat dla nowego Rodina… a gdy wróciłem do wydarzeń bieżących, stwierdziłem, że gra w pytania i odpowiedzi dobiegła końca i teraz bawią się w wieczór poetycki.

Deszcz w samochód bębni, pada — deklamował chłopiec w upojeniu — już się drzewa przewracają. A kierowcy się starają, by staruszek nie przejechać

Sensei w odpowiedzi powiedział wiersz o kocie, który „częściowo po drodze, częściowo w powietrzu płynnie leci”. A chłopiec odbębnił wyliczankę: Było sobie trzech Chińczyków: Jak, Jak Cydrak, Jak Cydrak Cydrak Cydroni. I były sobie Chinki trzy: Cypa, Cypa Dryna, Cypa Dryna Limpoponi. Ożenił się Jak z Cypą, Jak Cydrak z Cypą Dryną, Jak Cydrak Cydrak Cydroni z Cypą Dryną Limpoponi … Sensei z przyjemnością zaprezentował mu swoje ulubione:

Przy-ki-bie-ka-gły-ki do-ki i-ku-zby-ku dzie-ki-ci-ki I w-ko po-ko-śpie-ko-chu-ku wo-ko-ła-ko-kają ojca-ka: „Ta-ki-to-ki, ta-ki-to-ki, na-ka-sze-ki sie-ka-ci-ki Wy-ki-cią-ka-gnę-ki-ły-kizrze-ka-ki-ka tru-ki-pa-ka…”

Chłopiec poddał się i powiedział:

— A co to takiego?

— Niech się pan sam domyśli — zaproponował sensei. (Druty nadal błyskały, czarno-biały warkocz robótki zwisał aż do podłogi).

Chłopiec myślał przez kilka sekund i nagle zajaśniał jak słońce:

— Przybiegły do izby dzieci!

— Brawo! — wykrzyknął sensei i wstał, obiema rękami rzucając robótkę na biurko. — Dość. Na dzisiaj koniec. Ee… — zwrócił się do eleganckiego rodzica i ten natychmiast zerwał się z fotela. — Niech pan zostawi swój adres… Zresztą, nie ma takiej potrzeby. Znam pański adres. Orzeczenie pisemne przyślę e-mailem. Wstępne, rzecz jasna. Następny seans za pięć dni, we wtorek, o tej samej porze. I proszę przypilnować, żeby przez ten czas chłopiec niczego nie czytał. Ulubione gry i zabawy, telewizor, kino, muzyka — owszem, ale ani jednej książki, bardzo proszę. Do widzenia panu. Do widzenia, Alik. Robercie, bądź tak uprzejmy…

Chłopiec podał tatusiowi rączkę, a ja odprowadziłem ich do kraty. Dziobaty typ już tu był — tkwił na środku klatki schodowej, błyszcząc czarno i rudo. Chłopiec zapytał nagle:

— Eraście Bonifatjewiczu, czy moglibyśmy podjechać teraz do sklepu zoologicznego?

Widocznie odruchowo rozejrzałem się na boki w poszukiwaniu tegoż Erasta Bonifatjewicza (co za Erast Bonifatjewicz? Skąd się tu wziął?) i widocznie szary elegant zauważył moje zdumienie, bo uśmiechnął się (wypisz, wymaluj żmija!) i rzekł pobłażliwie:

— Pomylił się pan, Robercie Walentynowiczu! Nie jestem ojcem Alika. — I od razu do Alika: — Oczywiście, oczywiście. Dokąd tylko zechcesz, kochanie… — i znowu do mnie: — Jedynie in loco parentis. In loco parentis!

Przełknąłem to z pokorą i otworzyłem kratę, starając się jak najciszej szczękać kluczami. W końcu co za różnica, czy to tatuś dżentelmenowatego pacjenta, czy tylko opiekun. Najważniejsza jest suma. Zresztą doskonale wiedziałem, że nawet suma wcale nie jest najważniejsza.

Gdy wróciłem, sensei siedział na swoim miejscu, wyprostowany jak dyplomata na przyjęciu, i kończył robótkę.

— No? — powiedział zniecierpliwiony. — Jak wrażenia?

— Okazuje się, że to wcale nie jest jego ojciec… — zacząłem, ale od razu kategorycznie mi przerwano.

— Wiem, wiem. Nie o tym mówię. Jak się panu spodobał chłopiec?

— Moim zdaniem, zabawny — powiedziałem ostrożnie.

— Zabawny?! I to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia?

— Prawie.

— Co prawie?

— Prawie wszystko — powiedziałem, już żałując, że w ogóle dałem się wciągnąć w tę rozmowę. Było jasne, że sensei jest rozpłomieniony i podekscytowany, a w takim przypadku lepiej trzymać się od niego z daleka. Żeby sobie nie opalić skrzydełek.

— Zauważył pan, zapytałem go, co to takiego Budda…

— Tak, a on odpowiedział, że to taka pałeczka.

— A wie pan, jak brzmi prawidłowa odpowiedź? „Pałeczka do podcierania tyłka”. Słynna odpowiedź Joung Mana w koanie z „Mumonkan”…

— Prosiłbym po rosyjsku, jeśli można.

— Nieważne, nieważne… Co to takiego Budda? — Pałeczka do podcierania tyłka. Czym jest czyste ciało Dharmy? — To klomb piwonii…

— A on powiedział: grządka z truskawkami.

— Pańskim zdaniem to zabawne?

— Wyraziłem się nieprecyzyjnie. To nie jest zabawne. To dziwne.

— Dlaczego dziwne?

— Nie wierzę w telepatię, sensei.

— Co tu ma do rzeczy telepatia? Jaka telepatia, do cholery? Nic pan nie zrozumiał. On mówił to, co chciałem usłyszeć. Na miarę swoich sił, oczywiście.

— Tak, sensei — powiedziałem pokornie.

— Co tak?

— Mówił to, co chciał pan od niego usłyszeć. Nie rozumiem tylko, czym różni się to od telepatii. W tym konkretnym przypadku.

Nie odpowiedział. Rzucił druty na stół, wstał, uniósł wysoko swoją ubogą robótkę i szybko, niczym młody chłopak, wyszedł z gabinetu, a szaro — biały ogon wił się za nim niczym dziwna, pogańska chorągiew.

— Obiad! — krzyknął już z korytarza. — Dzisiaj zasłużyliśmy na porządny obiad, niech to diabli!…

Przygotowałem mu jego ulubione „befsztyki z mięsa młodych byczków” z makaronem. I koreańską marchewkę na zakąskę. Podgrzałem sos sojowy i postawiłem na stole sok pomidorowy oraz sól i pieprz. Przez cały ten czas siedział na swoim miejscu w rogu kanapy i patrzył przeze mnie z bezmyślną miną, podobny do akademika Pawłowa albo starego szympansa, a może jednocześnie do obu. Żeby jakoś go rozerwać, opowiedziałem dowcip o mieszkańcu Kaukazu, stojącym przed klatką z gorylem („Gurgen, to ty?”) Zachichotał i kazał podać wódkę. Wstrząśnięty (środek dnia, a przed nami jeszcze sześć godzin pracy), w milczeniu postawiłem na stole butelkę pietrozawodskiej i jego ulubiony kieliszek ze srebrnym dnem.

— Krwawa Mary! — obwieścił. — Dzisiaj zasłużyliśmy na Krwawą Mary. Napije się pan?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadije Strugacki
Arkadije Strugacki - Tesko je biti Bog
Arkadije Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkady Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij a Boris Strugačtí
Отзывы о книге «Bezsilni tego swiata»

Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x