Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Nie, dziękuję.
— Błąd. Nie ma nic lepszego, jak w środku dnia pracy, olewając wszystkie zasady i reguły, wypić zapracowany krwawym potem kieliszek Krwawej Mary!
Patrzyłem, jak nalewa swojego ulubionego dwuwarstwowego drinka (wypił, zakąsił) i słuchałem opowieści o potężnej dyskusji, która wywiązała się w swoim czasie w Internecie: robić dwuwarstwową Mary czy przeciwnie, mieszać; jak strony przez tydzień wymieniały się poglądami, przypadkami z życia i cytatami z klasyków i jak (w ostatecznej punktacji) zwyciężyli stronnicy mieszania.
— Oto klasyczny przykład, Robby, gdy tępa, toporna, niewykształcona większość zdobywa niezasłużone zwycięstwo nad wrodzoną inteligencją i dobrym smakiem!
Wypił, rozkoszując się smakiem, zmrużył oczy, oblizał się i nabrał widelcem marchewkowe strużyny.
— Niewykluczone, że chłopcu potrzebny będzie opiekun — oznajmił bez jakiegokolwiek przejścia. — Pańskie zdanie?
Nie miałem żadnego zdania. Kompletnie nie rozumiałem, z jakiego właściwie powodu chłopiec budzi taki zachwyt. No dobrze, jest oczytany. No dobrze, jest telepatą. A co, telepatów nigdy w tym domu nie widzieliśmy czy jak…?
— Mariszka? — rzuciłem na chybił trafił. Popatrzył na mnie z wyrzutem i od razu zamilkłem.
Przecież ona ma czworo własnych dzieci i na dodatek absolutnie beznadziejnego męża o przezwisku Niedojedzony. (Od „niedojedzony pająk” — aluzja do zwyczaju niektórych stawonogich pajęczych dam konsumowania swoich samców tuż po zakończeniu bądź jeszcze w trakcie igraszek miłosnych. Niedojedzony to jej drugi mąż. A pierwszy wcale nie został zjedzony, jak początkowo podejrzewaliśmy, lecz w zamierzchłej przeszłości odszedł od niej, tyle że nie do innej kobiety, a do innego mężczyzny, jak w tamtym dowcipie). A ona jest dyrektorem-wychowawcą-menedżerem-sponsorem-aniołem stróżem internatu dla dzieci upośledzonych. Mieszka przy internacie. Piekielny raj — rejwach, krzyki, kłębowisko niedorozwiniętych i absolutnie normalnych dzieci, płacz, śmiech, smarki. Każdy jest czymś zajęty, na podłodze leżą ciągnące się przez cały pokój rozwinięte rulony tapet (do rysowania obrazków), lalki Barbie, różnokolorowe piramidy, niemilknące trąbki i bębenki… Połyskują monitory przystawek komputerowych, z sufitu zwisają drabinki sznurowe, a przez to wszystko z błogim uśmiechem na wąskich ustach kroczy Niedojedzony Pająk, przedziera się do swojej norki, w której kleci dziecięce wierszyki i opowiadanka dla czasopism, uparcie, ale bez powodzenia rywalizując z Charmsem, Eduardem Uspienskim i innymi koryfeuszami („Żabka kumka, czarna noc, a kaczka kwacze, czyja to córka…”) Nie umie robić nic innego, więc Marina ma tak naprawdę nie czwórkę, lecz piątkę dzieci. Plus cały internat.
Sensei zrobił sobie drugiego drinka, obejrzał kieliszek pod światło (w małych dawkach wódka jest nieszkodliwa w dowolnych ilościach), wypił, odchrząknął i sięgnął po marchewkę. Patrzyłem, jak je swoje ulubione kotleciki, elegancko, a nawet z gracją operując nożem i widelcem. Nic nie mówił, ale wiedziałem, że wciąż czeka na odpowiedź.
— Może Matwiej? — zapytałem.
Wiedziałem, że Matwiej też się nie nadaje, ale nikogo innego nie potrafiłem mu zaproponować. Matwiej należy do ludzi, którzy kochają ludzkość, ale są absolutnie obojętni wobec poszczególnych jej przedstawicieli, zwłaszcza wobec dzieci. Czysty niczym kryształowy kielich, talent matematyczny. Motł, Wielki Matematyk. Klasyczny Żyd: z wąską piersią, przygarbiony, blady, z garbatym nosem i uszami bez płatków. Ilustracja do gazety „Narodnaja Prawda”. Trafił do sensei dość późno — miał już trzynaście lat — i sensei podarował mu wtedy książkę Jurija Manina Sześciany. Książka ta zaczyna się od słów: „Każdy matematyk, nieobojętny wobec teorii liczb, przeżył oczarowanie twierdzeniem Fermata o sumie dwóch naturalnych kwadratów”. W wieku lat czternastu Motł rozwiązał tak zwane drugie zadanie Hilberta (które, jak się okazało, zostało rozwiązane na długo przed rozwiązaniem Motła), a rok później — ósme zadanie, podówczas przez nikogo nierozwiązane. Na studia przyjęto go bezpośrednio z klasy ósmej, bez egzaminów i od razu na drugi rok. Złamano przy tym kilka radzieckich praw oraz sprzeciw nieopisanej mnogości radzieckich biurokratów. Otwierające się przed chłopcem możliwości były olśniewające; dwóch zachwyconych akademików, absolutnie pozbawionych antysemickiej solidarności, ciągnęło go, nie żałując własnej reputacji, aż wreszcie zasłużenie się na tym przejechało. Zawiodło ich — i jego samego — poczucie sprawiedliwości społecznej, doprowadzone u tego cudownego dziecka do absurdu. Zamiast dobijać w zaciszu gabinetu dobitą już niemal hipotezę Goldbacha, zaczął nagle podpisywać oświadczenia o obronie więźniów sumienia i wysyłać płomienne noty do radzieckiego rządu, a la akademik Sacharow. Niestety, nie był akademikiem Sacharowem i nie umiał robić bomb, umiał tylko udowodnić, że liczb pierwszych jest nieskończenie wiele. Okazało się, że to nie wystarczy. Nadmiernie podekscytowani akademicy zostali ostrzeżeni o służbowych konsekwencjach, a Motła na dobry początek uznano za osobę nie mającą prawa do opuszczania miejsca pobytu, a potem zewsząd wyrzucono. Wtedy błyskawicznie przemienił się w profesjonalnego dysydenta, zarzucił matematykę i zapewne zgniłby w więzieniu czy w psychiatryku, ale na szczęście nadeszła pierestrojka i kompetentne organy przestały się nim zajmować — miały inne sprawy na głowie. Ocalał, ale już w nowym charakterze. Talent bojownika o sprawiedliwość okazał się silniejszy od talentu matematyka. I teraz, przygarbiony, wiecznie głodny i oberwany — organizator i dusza kilku mikroskopijnych partii, myśli wyłącznie o dobru narodu, które pojmuje niezbyt oryginalnie. „Rozdeptać gada!” — i po sprawie…
Sensei nabrał widelcem resztki makaronu, popił sokiem pomidorowym i na znak wdzięczności zaśpiewał cicho: Oj, naiwsa warenikow, wodyszczi napywsa, oprokinuw makiterku, Bogu pomoływsa! …
— Matwiej, mówi pan? — zapytał, ocierając usta serwetką. — Nasz Wielki Matematyk, nie mający sobie równych? Nasz matematyk w swojej dzisiejszej wersji nadaje się tylko do szturmowania twierdz korupcji. Oraz bastionów zła społecznego. Z niego taki opiekun, jak z pana Robespierre. Augustyn Bon Joseph.
Milczałem. Nie wiedziałem, kogo jeszcze zaproponować. Nowi byli mi prawie nieznani, z dziadków nikt się nie nadawał. Sprzątnąłem naczynia do zlewu i wstawiłem wodę na kawę. Potem powiedziałem:
— A właściwie dlaczego pan myśli, że będzie mu potrzebny opiekun?
— Nie powiedziałem, że będzie — sprzeciwił się, zapalając papierosa. — Powiedziałem: niewykluczone.
— Ale niewykluczone, że nie.
— Niewykluczone, że nie — przyznał. — Ale nie mówię już o tym. Mówię o czym innym…
Zamilkł, patrząc w okno. Od czasu do czasu zaciągał się papierosem i z mocą wydmuchiwał dym, jakby nim pluł. Czekałem na kontynuację; potem umyłem naczynia, wytarłem wilgotną gąbką stół i rozstawiłem grube filiżanki z brązowego fajansu. On nadal palił w milczeniu, ja zająłem się przygotowywaniem kawy.
— Nic z tego nie wychodzi — powiedział w końcu. — A tak się dziś ucieszyłem z tego chłopca. Pan tego nie widzi, Robby, i najprawdopodobniej nie może pan tego wiedzieć, ale ja wiem dokładnie: ten chłopiec to ekstraklasa i wszystkich nas zatknie sobie za pasek, dajmy mu tylko trochę czasu. To nauczyciel!
Słuchałem go z pełnym (mam nadzieję) szacunku wyrazem twarzy. Naprawdę wierzył w to, co mówił. A ja wiedziałem, że to jeszcze o niczym nie świadczy. To jedynie kolejny atak optymizmu. Mieliśmy już wcześniej takie ataki, które zazwyczaj przechodziły w czarny pesymizm. Takie jest życie. Przypływy i odpływy. Wzloty i upadki. Wschody i zachody. Czarno-biały film.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.