James White - Zawód - Wojownik
Здесь есть возможность читать онлайн «James White - Zawód - Wojownik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1986, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zawód: Wojownik
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1986
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zawód: Wojownik: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wojownik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zawód: Wojownik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wojownik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Rozdział 9
Rakiety sygnalizacyjne strzelały w niebo i wybuchały, brudząc czysty błękit pomarańczowymi, zielonymi i żółtymi smugami dymu. Było ich siedem, ich wzór i kolejność nic nie znaczyła, a za nimi w chaotycznym porządku pokazało się jeszcze pięć. Wyszarpując z futerału lornetkę polową Dermod z wściekłością zastanawiał się, czy jego ludzie pilnujący zboczy doliny postanowili urządzić sobie fajerwerki!
A może, tknęło go nagle złe przeczucie, te idiotyczne sygnały są oznaką paniki?
Ale przez lornetkę widział tylko nieprzerwany strumień pełzaczy na zakręcie daleko w dolinie, a za nimi coraz gęstsze kłęby dymu. Przez odgłos strzałów słyszał muzykę audiokompanii i wiedział, że Pierwszy i Trzeci Batalion posuwają się według planu w głąb doliny; goniąc dwie mniejsze grupki wroga, które uciekły do trzeciej, największej, i są teraz razem w odwrocie. Nic nie wskazywało na powód do niepokoju.
Nagle Dermod wstrzymał oddech. Gdzieś spośród falującej masy pełzaczy wystrzelił w górę słup ognia, musnął krawędź doliny i zsunął się po zboczu, zostawiając po sobie pas płonącej roślinności i kłęby oleistego dymu.
Miotacze ognia!
W chwili kiedy rozpoznał tajną broń pełzaczy, Dermod bezzwłocznie rzucił się do swoich plutonów specjalnych, choć wszystko w nim krzyczało, żeby biec w odwrotną stronę. Tym trzem plutonom, wyposażonym w karabiny wroga, musiał powiedzieć prawdę, musiał posłużyć radą i otuchą udając, że nie widzi zastygłych postaci i nagle pobladłych twarzy. Wróg ma miotacze ognia, powiedział im, broń o krótkim zasięgu, o wiele mniej groźną niż na to wygląda. Pociski rozrywające mają zasięg większy, toteż żołnierze z plutonów specjalnych muszą skoncentrować cały ogień na osobnikach uzbrojonych w miotacze ognia — poznają ich po zbiornikach na grzbiecie — a resztę pełzaczy zostawić swoim kolegom ze zwykłymi karabinami. Kiedy Dermod wrócił na swoją pozycję, kule pełzaczy rozrywały już ziemię w pobliżu. Krzyknął:
— Nie strzelajcie jeszcze! Poczekajcie, aż będą bliżej! — A do Strażnika rzucił z wściekłością: — Daliście im miotacze ognia, a pan jeszcze śmie mówić, że to ja jestem nieludzki!
Nie słuchał odpowiedzi, był tak obłędnie, śmiertelnie przerażony, że wydawało mu się to niewiarygodne, by istota ludzka mogła aż tak się bać. A pod tym strachem czaił się jeszcze inny strach: okropny, dławiący, tajemny lęk, że to, co robi, jest złe, zbrodnicze i obłąkane. Gdyby dało się jakoś stąd wydostać i jeszcze raz to wszystko przemyśleć. Ale zbocza kotliny były zbyt strome, żeby je bez trudu pokonać, a jedyna pozostała droga odwrotu wiodła przez wąwóz, za wąski na szybką, masową ewakuację; tak czy owak straciłby część swoich ludzi, gdyż pełzacze, ujrzawszy Ziemian w odwrocie, zbiorą siły i przystąpią do ataku. Dermod zaklął cicho, lecz zaraz przypomniał sobie, że to przecież jego żołnierze ścigają w tej chwili wroga, że inicjatywa nadal należy do niego.
— I dlatego wcale nie jesteśmy nieludzcy — dotarł do niego wreszcie pełen protestu głos Strażnika. — Ten sprzęt nie jest łatwy w obsłudze, a wy mieliście samoloty obserwacyjne. Sądziliśmy, że Kelgianie nie zechcą go używać w obawie, że zbiorniki mogą wybuchnąć, a wy z kolei, dowiedziawszy się o istnieniu miotaczy, nie będziecie mieli ochoty zetknąć się z nimi twarzą w twarz. Nawet bohater nie lubi spotkania z miotaczem ognia. Ale wszystko ułożyło się inaczej: wasz pilot wypatrzył miotacz w akcji i przedstawił to w meldunku jako przypadkowy pożar na poligonie, a Kelgianie, czy to ze strachu, czy dlatego że wiedzieli, iż są obserwowani, przestali ich używać. Teraz jednak są doprowadzeni do ostateczności.
Dermod potrząsnął gwałtownie głową, jakby przez sam ten ruch mógł mu przyjść na myśl jakiś pomysł. Wróg był już w zasięgu ognia, ale osłaniał go dym, który buchał z głębi doliny. Dermod oblizał wargi. Pełzacze pchały się na oślep w jego pułapkę, siły, które tak precyzyjnie puścił w ruch, wymykały mu się teraz spod kontroli, co było niepokojące. W swoich kalkulacjach nie wziął pod uwagę desperacji, jaką niesie ból, strach i śmierć, ani późniejszych konsekwencji, ani w ogóle nic oprócz głupiej, dziecinnej chęci zabawienia się w żołnierza. Potrzebował teraz czasu, a czasu już nie było. Ale musi coś zrobić, musi przynajmniej postarać się coś zrobić.
Lecz gdy otworzył usta, wydobył się z nich tylko niezrozumiały skrzek, zagłuszony przez strzały. Dermod przełknął ślinę i zmów spróbował:
— Uwaga, żołnierze! Nie strze…
Zagłuszył go długi grzmot pierwszej salwy. Napięci do granic wytrzymałości żołnierze, którym w uszach dudniły strzały z głębi doliny, nie dosłyszeli i nie zrozumieli jego rozkazu. Jednocześnie audiokompania puściła na cały głos „Jazdę Walkirii” i rozpoczęła się bezładna strzelanina. Dermod wybrał tę muzykę z trzech powodów: był to porywający kawałek, odgłosy strzałów nie będą brzmieć tak deprymująco, jeśli żołnierze wezmą je za głośne walenie w perkusję, a krzyki rannych — bardzo demoralizujący dźwięk, jak gdzieś czytał — zostaną zagłuszone. Bardzo się obawiał, że tym razem będzie wielu rannych.
Strzały Drugiego Batalionu zbierały obfite żniwo: wąskie dno doliny było już usłane żołnierzami wroga, ale pełzacze nadal parły do przodu, wciskając się między ciała i wdrapując na towarzyszy leżących na ziemi, aż same stawały się podobną przeszkodą dla tylnych szeregów. Pomimo niszczycielskiego ognia jego żołnierzy i makabrycznego spiętrzenia ciał u wylotu doliny pełzacze nadal nadciągały, uciekając w panice przed nacierającymi Pierwszym i Trzecim batalionem. Ludzie z Drugiego, rozciągnięci wzdłuż wylotu doliny, nie nadążali z ich zabijaniem. Obok niego Strażnik wymiotował.
Dermod potrząsnął go dziko za ramię.
— Musimy z tym skończyć! — wrzasnął poprzez wrzawę. — Niech mi pan pomoże, w samolocie Cliftona jest translator…
W tym momencie oczy Dermoda zatrzymały się na pełzaczu, który z tym większym trudem przeciskał się przez ciała poległych, że ruchy krępował mu ciężki zbiornik przyczepiony do grzbietu, a w przednich szczękoczułkach ściskał długą rurę zakończoną dyszą. Nagle z dyszy buchnął ogień podpalając krzaki w pobliżu kryjówki jednego z plutonów specjalnych Dermoda. Kanonada gwałtownie przycichła, bo przez chwilę nie było nic widać. Dermod krzyknął do żołnierzy z plutonu specjalnego, żeby nie ruszali się z miejsc, ale jego struny głosowe nie stanowiły konkurencji dla Wagnera, poza tym i tak pewnie by go nie posłuchali.
Zobaczył, że podnoszą się i biegną w kierunku głównych sił, na jego oczach pochłonął ich jęzor płynnego piekła i z nieopisaną grozą obserwował, jak jeden z nich jako żywa pochodnia zrobił jeszcze parę kroków, zanim upadł na płonącą ziemię. Jego krzyk, niestety, przebił się wyraźnie przez muzykę Wagnera.
Popychane z tyłu pełzacze wyłaniały się z zasłony dymnej, przetaczały przez środek linii Drugiego batalionu i sunęły w kierunku wąwozu po drugiej stronie kotliny. Dermod nie mógł zrobić nic, aby je powstrzymać. Teraz już nawet nie chciał ich powstrzymywać, bo poza wszystkim innym praktycznie przestał panować nad swoimi ludźmi, którzy raptem przekształcili się w niesforną hałastrę, sami bliscy paniki.
— Do wraka samolotu, — szybko! — krzyknął Dermod, szarpiąc Strażnika. — niech pan mi pomoże wydobyć translator! — Nie patrzył mu przy tym w twarz, całą uwagę skupił na szukaniu wśród kłębów dymu miejsca, w którym wylądował Clifton. Nagle je dojrzał.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zawód: Wojownik»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wojownik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wojownik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.