James White - Zawód - Wojownik
Здесь есть возможность читать онлайн «James White - Zawód - Wojownik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1986, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zawód: Wojownik
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1986
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zawód: Wojownik: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wojownik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zawód: Wojownik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wojownik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
James White
Zawód: Wojownik
Przełożyła Blanka Kluczborska
Rozdział 1
Stojąc na swoim stanowisku, sześć kroków przed trójszeregiem żołnierzy, Dermod kątem oka obserwował zbliżający się wolno kryty pojazd terenowy. Prowadził go znudzony Ziemianin w zielonym mundurze Strażnika, wioząc dwa duże gąsienicowate stwory — ciepłokrwiste, oddychające tlenem, wielonożne i owłosione istoty, które zamieszkiwały planetę Kelgia. Ponieważ ich ciała nie wymagały dodatkowego okrycia, stopnie wojskowe można było odczytać wprost na gładkim, srebrzystoszarym futrze, odpowiednio ufarbowanym.
A więc to jest nasz wróg! — pomyślał Dermod.
Pojazd powoli, nieubłaganie sunął w jego kierunku. Dermodowi zaschło w ustach. Zaraz nadejdzie odpowiedni moment, a Dermod rozpaczliwie pragnął, aby jego występ wypadł przekonująco.
W zwartych szeregach mężczyzn za nim napięcie też rosło. Lada chwila nastąpi pozornie spontaniczny i nie kontrolowany wybuch nienawiści skierowanej przeciwko oficerom pełzaczy w łaziku. Zawsze następował taki wybuch, myślał Dermod z niesmakiem; miał on przekonać wroga o nieustraszonym, bojowym duchu walki mężczyzn, będących w rzeczywistości zwykłą bandą tchórzy, mięczaków i przechwalających się bufonów. Ale ci, którym uda się przekonać tamtych oficerów o swoim męstwie, nie zostaną wybrani do walki w nadchodzącej wojnie, gdyż wróg, mając możność wyboru, zawsze wskaże przeciwników najsłabszych, a nie najsilniejszych.
Samochód był już tak blisko, że Dermod widział smugi pyłu na przezroczystej plandece. Teraz, pomyślał, jednocześnie zaczynając szczękać zębami i dygotać na całym ciele. Przed laty był jednym z najlepszych aktorów w swoim kółku dramatycznym. Wiedział, że twarz ma bladą i zroszoną potem. Moment kulminacyjny rozegrał dokładnie w chwili, gdy auto się z nim zrównało, i osunął się bezwładnie na ziemię.
Jego zachowanie zdumiało zarówno nieprzyjacielskich oficerów, jak i stojących za nim mężczyzn, opóźniając demonstrację wrogości, która zaczęła się nieco chaotycznie. Ale kilka pierwszych pojedynczych okrzyków szybko przerodziło się w powszechny zgiełk i świat Dermoda widziany przez szparki oczu z poziomu ziemi — stał się wirem kurzu, tupiących nóg i czysto organicznych dźwięków.
Dermod jeszcze przez kilka sekund leżał pośród wrzeszczących i wymachujących pięściami mężczyzn, a potem podniósł się i zaczął wraz z nimi obrzucać nieprzyjaciela wyzwiskami. Chciał dać obraz oficera, który mdleje na sam widok wroga, jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych, ale pilnował się, żeby nie zagrać tej roli z przesadną emfazą.
Po półgodzinie wezwano go do budynku dowództwa obozu i skierowano do gabinetu zajętego przez oficera w zielonym mundurze, który siedział za dużym, zarzuconym papierami biurkiem. Strażnik wskazał mu krzesło.
— Majorze Dermod — powiedział rześko — został pan wybrany do walki w nadchodzącej wojnie. Co więcej, pański pokaz strachu zrobił takie wrażenie na Kelgianach, że wzięli pana nie zaglądając nawet w pańskie dossier. Moim obowiązkiem jest teraz przedstawić panu reguły rządzące tą wojną. A ponieważ temat będzie z konieczności nieco krwawy — dodał z sarkastycznym uśmiechem — proszę oszczędzić mi zakłopotania i starać się nie zemdleć ponownie…
Kiedy dotarło do niego znaczenie tych słów, Dermod musiał dokonać niemałego wysiłku, aby nie pokazać po sobie ogromnej ulgi i radości. A więc udało się! Tymczasem jednak usiłował przybrać wyraz przygnębienia i lęku, jaki przybrałby każdy zwykły żołnierz ziemskiej armii po otrzymaniu takiej wiadomości.
Teren działań, wytłumaczył Strażnik, będzie ten sam co zwykle i ustalono już liczbę żołnierzy walczących po obu stronach. Nie są przewidziane żadne posiłki dla wyrównania strat, czy to Ziemian, czy Kelgian, a w mało prawdopodobnym przypadku przedłużania się wojny uzupełniane będą tylko zapasy żywności i zniszczony sprzęt wojenny. Nie będzie żadnej innej opieki medycznej oprócz tej, jaką na żądanie zapewni Straż.
Broń dozwolona Ziemianom to karabiny i pistolety z detonacją chemiczną na zwykłą amunicję oraz granaty ręczne. Wyposażenie Kelgian będzie w zasadzie podobne, z tym że dostaną nowocześniejszą broń palną na naboje rozrywające…
Dermod uniósł się na krześle z protestem na ustach. Na myśl o tym, co nabój rozrywający może zrobić z człowiekiem, poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wyjąkał:
— Ale… ale…
— Uznaliśmy — ciągnął niewzruszenie oficer — że ponieważ powłoka cielesna Kelgian działa na ich niekorzyść, trzeba im to wyrównać rodzajem broni. Chciał pan coś powiedzieć?
— Tylko tyle, że mogliście wybrać coś bardziej, no cóż… humanitarnego.
— To słowo nie pasuje do okoliczności — odparował chłodno oficer. — Gdybyście kierowali się pobudkami humanitarnymi, to cała wasza nieszczęsna banda nie uchwaliłaby tej wojny. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
Dermod miał niejedno pytanie, ale byłoby to mocno podejrzane, gdyby taki tchórzliwy i przestraszony osobnik, jakim starał się przedstawić, zaczął nagle je zadawać. Mimo wszystko postanowił coś niecoś wybadać.
— Na tamtej planecie jest kilka dużych wysp — powiedział bojaźliwie. — Zastanawiam się, czy…
— Czy będziecie mogli prowadzić działania na morzu — przerwał mu Strażnik. — Odpowiedź brzmi: nie. To ma być wojna ściśle lądowa.
— A jak ze wsparciem lotniczym?
Strażnik znów potrząsnął głową.
– Żadnych myśliwców ani bombowców. Będziecie mieć do dyspozycji kilka lekkich samolotów rozpoznawczych, jeśli znajdą się jacyś durnie, którzy na nich polecą. Nie będzie też artylerii, granatników ani żadnego innego typu broni dalekiego zasięgu. Rozpętaliście tym razem nielichą wojnę i zamierzamy dopilnować, aby okazała się krwawa i nieprzyjemna dla was wszystkich razem i każdego z osobna. Ma pan jeszcze pytania? Nie? To do widzenia.
Gotując się ze złości Dermod opuścił budynek, w którym każde spojrzenie skierowane na jego mundur wyrażało pogardę, lekceważenie lub szyderstwo. Miał po dziurki w nosie okazywania uległości tym zjadliwym i ironicznym tyranom w zielonych mundurach Straży; zawsze budziło to w nim upokorzenie, wściekłość i frustrację, a już ostatnia rozmowa była najgorsza ze wszystkiego. Od spoliczkowania którejś z tych nienawistnych twarzy — bardzo nierozważny gest w każdym wypadku powstrzymywała go jedynie myśl, że dni poddaństwa są już policzone.
Dziś po południu udał mu się pierwszy krok śmiałego i dalekosiężnego planu: major Jonathan Dermod został wybrany do walki. Następny krok może okazać się trudniejszy, bo ten sam major Dermod musi jeszcze wojnę wygrać. Ale trzeci i ostatni krok będzie najprostszy: lawina, gdy raz ruszy, już się nie zatrzyma…
Wokół potężne helikoptery Straży siadały na lądowiskach niczym wielkie rozzłoszczone owady. Inne, stojące już na ziemi, wypluwały z siebie długie płaskie skrzynie z bronią, które personel naziemny sprawdzał i nosił pod czujnym, zimnym wzrokiem Strażników trzymających listy przewozowe. Dermod zaklął pod nosem z bezsilnej wściekłości. Przy rozładunku zatrudniono naturalnie tych mężczyzn, którzy nie zostali wybrani do walki i na nich spadał cały trud przygotowania w ciągu trzech tygodni Siedemnastej Ziemskiej Ekspedycji Zbrojnej, podczas gdy ci, którzy mieli walczyć, dostali urlop do chwili wejścia na pokład. To stanowiło doskonałą ilustrację pozornej dobroczynności, pod której płaszczykiem Strażnicy robili swoją brudną robotę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zawód: Wojownik»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wojownik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wojownik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.