James White - Zawód - Wojownik
Здесь есть возможность читать онлайн «James White - Zawód - Wojownik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1986, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zawód: Wojownik
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1986
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zawód: Wojownik: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wojownik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zawód: Wojownik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wojownik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Niech pan nie zwraca uwagi na to, co mówił ten niewydarzony patałach. Będziemy walczyć podczas tej wojny i co więcej, wygramy ją… tym razem wszystko potoczy się inaczej. Pozwoli pan, że chwilę porozmawiamy — ciągnął tonem człowieka, który prosi o wyświadczenie mu zaszczytu. — Nie zajmę panu dużo czasu, bo z pewnością spieszy się pan na randkę z jakąś ślicznotką i nie chciałbym…
— Nie mam żadnej randki — przerwał mu porucznik. — Widzi pan, właśnie niedawno się ożeniłem i ona… ja… — zakrztusił się i zamilkł, najwyraźniej starając się zapanować nad sobą. Przez jedną straszną chwilę Dermod obawiał się, że wybuchnie łzami.
Widział całą tę żałosną scenę: młody małżonek powołany do walki, przestraszony, młoda żona, też przestraszona, zabrania mu jechać. Dylemat. Kłócą się i on wychodzi poszukać odwagi w kieliszku. Ani śladu kręgosłupa, charakteru, czegokolwiek, pomyślał Dermod z niechęcią. I z takim materiałem mam prowadzić wojnę!
Przeklęci Strażnicy!
Albowiem Straż, jak sama twierdziła, kierowała się szlachetną i wzniosłą zasadą, według której poszczególne jednostki wszystkich ras zamieszkujących Galaktykę mają prawo do maksimum wolności. Każdy osobnik mógł zajmować się czym chciał, pod warunkiem, że nie naruszał wolności pozostałych członków społeczeństwa. A jeśli dwie grupy istot poróżniły się do tego stopnia, że ich spór mogła rozstrzygnąć tylko wojna, to proszę bardzo, Straż urządzała im wojnę!
Ale ponieważ życie jest rzeczą cenną, głosiła z nabożną obłudą, to jeśli już ktoś ma je stracić, niech będą to jednostki najmniej wartościowe. I cel ten został osiągnięty dzięki specjalnym zespołom z obu stron wybierającym najgorszych żołnierzy z armii przeciwnika, przy czym Strażnicy usłużnie udostępniali im także kompletne psychologiczne dossier wybranych żołnierzy, co im nakazywała — jak twierdzili — elementarna uczciwość. Krótko mówiąc oznaczało to, że najlepsi żołnierze nigdy nie mieli możliwości wzięcia udziału w wojnie, że ich szkolenie było wobec tego stratą czasu i że osobnicy, którzy ostatecznie zostawali żołnierzami i których później wybierano do walki, stanowili zbieraninę najgorszych niedołęgów.
Powody, dla których mężczyźni wstępowali dzisiaj do wojska, myślał Dermod z goryczą, były najróżniejszej natury, od histerycznego albo niemądrego patriotyzmu do zwykłej chęci noszenia munduru, co pomagało w podbojach miłosnych. Współczesny żołnierz był albo moralnym zerem, albo psychicznym wrakiem.
Ale porucznika trudno winić za to, kim był, a był w końcu jednym z oficerów, na których Dermod musi polegać w nadchodzących tygodniach. Wskazana tu była pierwsza pomoc psychologiczna i to szybko. Dermod zignorował niebezpieczeństwo łez i zaczął mówić spokojnie, pewnie i jakby od niechcenia o nadchodzących działaniach wojennych. Z wolna jego towarzysz przestał rozczulać się nad sobą, zaczął sam wtrącać własne komentarze i okazywać coraz większe zainteresowanie. Może nawet zbyt duże, bo nagle stał się podejrzliwy.
Przerywając Dermodowi niecierpliwym ruchem ręki, powiedział: — Mówi pan, że ta wojna będzie inna, że cała kampania nie zamieni się jak zwykle w bezładną i haniebną bieganinę, w śmieszną farsę odgrywaną ku uciesze Strażników! Wciąż pan to powtarza. Ale skąd pan wie? I w ogóle kim pan jest? — Tu porucznik urwał, a jego mętny od alkoholu wzrok stał się nagle jasny i bystry. Powiedział: — Gdzieś już pana widziałem, i to niedawno. Ależ tak! Pan… pan jest tym majorem, który zemdlał na widok pełzaczy!
Dermod zesztywniał. Źle się stało, bardzo, bardzo źle. Porucznikowi można z pewnością wiele zarzucić, ale nie brak inteligencji czy spostrzegawczości. Jego głos stawał się coraz donioślejszy, a historyjka o majorze, który najpierw zemdlał, a potem chodził w cywilnym ubraniu dodawać ducha żołnierzom, na pewno szybko się rozejdzie…
Najmniejsze podejrzenie nie może zdradzić istnienia Wielkiego Planu, dopóki wojna się nie zacznie. Wszystko od tego zależało. Porucznikowi trzeba za wszelką cenę zamknąć usta.
— Pan jest rzeczywiście najodpowiedniejszą osobą — ciągnął tamten szyderczo — żeby wypowiadać się o…
— Milczeć!
Dermod przemówił spokojnie, ale w jego głosie niespodziewanie zadźwięczała władcza nuta.
— Niech pan posłucha i siedzi cicho!
Narażał się na spore ryzyko, ale nic innego mu nie pozostawało. Będzie musiał co nieco wyjawić, chcąc zapewnić sobie jego milczenie, ot, tylko tyle, żeby porucznik nie paplał na prawo i lewo o rzeczach na pozór nieistotnych, które jednak, gdy dotrą do niewłaściwych uszu, mogą zdradzić cały Plan. Powiedział krótko:
— Zemdlałem albo raczej udałem, że mdleję, rozmyślnie. Chyba pan rozumie, co się za tym kryje… jeżeli nie jest pan oczywiście zbyt pijany. I zdaje pan sobie sprawę, że nasza rozmowa musi pozostać w ścisłej tajemnicy, bo gdyby Strażnicy zaczęli się domyślać, co zrobiłem…
Celowo nie dokończył zdania.
Ale porucznik nie był zbyt pijany. Zdumienie i złość wobec nagłego ostrego tonu Dermoda ustąpiły przebłyskowi zrozumienia.
— Udał pan zemdlenie specjalnie, żeby zostać wybranym do walki! — skonstatował z przejęciem i natychmiast z pierwszego słusznego wniosku wyciągnął drugi, niesłuszny. — Sądząc z pana słów i pewności siebie inni musieli zrobić to samo!
— Zgadł pan — powiedział Dermod szybko. — Lecz proszę to zachować do własnej wiadomości. Jeszcze kieliszek?
Porucznik wstał i wyprostował się, dumny i poważny. Odparł:
— Nie, dziękuję. Mogłoby mi to dzisiaj zbyt rozwiązać język, a rano miałbym ciężką głowę. Od jutra… — oczy mu lśniły i wyglądał, jakby słuchał odległych dźwięków fanfar — od jutra muszę być w szczytowej formie. Chyba pójdę już do domu. Dobranoc, panie majorze.
Ręka drgnęła mu spazmatycznie, gotowa zasalutować, lecz w porę przypomniał sobie, że Dermod jest w cywilu, odwrócił się i wymaszerował.
Podnosząc się i wychodząc za nim Dermod miał przyjemne uczucie dobrze spełnionego obowiązku. Pozwolił porucznikowi myśleć, że po stronie Ziemian są jeszcze inni tacy jak on, ale to nieporozumienie mogło jedynie wpłynąć dodatnio na jego morale, więc go nie prostował. W każdym razie udało mu się przekształcić jednego przerażonego mężczyznę w mundurze, w gotowego na wszystko i pełnego entuzjazmu żołnierza.
Jednakże kiedy wyszedł z baru, dobry humor go opuścił. Może sprawił to widok Strażnika, kroczącego niczym ciemnozielony upiór poprzez hałaśliwy, podniecony tłum, a może widok tylu Galaktyków na ulicach. Galaktycy pochodzenia ziemskiego, których oficjalnie określano mianem Obywateli Galaktyki, często odwiedzali strony zamieszkane przez swoich ubogich krewnych, uważając ich za romantycznych zawadiaków, którzy prowadzą niebezpieczne i barwne życie. Świadomość, że olbrzymia większość ziemskiej populacji składa się z tych bezwolnych i zdegenerowanych intelektualistów, napawała Dermoda wstydem i obrzydzeniem, tym większym, iż sam się niegdyś do nich zaliczał. Lecz główną przyczyną jego nagłego przygnębienia stało się rosnące przekonanie, że jest tylko małym, nic nie znaczącym pionkiem, starającym się ruszyć z posad bryłę, która jest nie do ruszenia.
Musiał sobie wciąż powtarzać, że bryła jest nie tyle nie do ruszenia, ile bardzo, bardzo duża, ale za to tak delikatnie zbalansowana, że nawet niewielka siła, odpowiednio przyłożona, wysadzi ją z posad.
Nie tylko na Ziemi, lecz praktycznie na wszystkich innych planetach Unii Galaktycznej układ był w zasadzie taki sam. Na samym dole skali społecznej znajdowali się malkontenci, którzy z reguły nie byli ani zbyt etyczni, ani wykształceni i zamieszkiwali kolonie różnej wielkości, od dużego miasta do pasa terytorium zajmującego pokaźną część kontynentu. Koloniści byli niezmiernie, prawie fanatycznie dumni ze swojej chlubnej przeszłości. Wierzyli, że tylko oni kultywują do dziś przedsiębiorczość, idealizm i niezłomność charakteru, które cechowały ich przodków, i uważali się za jedynych prawdziwych reprezentantów swojej rasy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zawód: Wojownik»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wojownik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wojownik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.