James White - Zawód - Wojownik

Здесь есть возможность читать онлайн «James White - Zawód - Wojownik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1986, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zawód: Wojownik: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wojownik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zawód: Wojownik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wojownik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Siadajcie, panowie — powiedział Dermod, gdy weszli. — Nie chcę zatrzymywać was dłużej niż to konieczne, więc będę się streszczał. Kiedy podchodziliśmy do lądowania — zaczął dziarsko — kazałem wam robić przez wizjery fotografie terenu i chociaż niektóre zdjęcia wypadły całkiem dobrze, dają one tylko ogólny zarys powierzchni kontynentu, na którym obecnie przebywamy. Teraz trzeba oznaczyć wszystkie szczegóły — każdą górę, przełęcz, dziurę w ziemi czy krzak. Te dane mają fundamentalne znaczenie. Od nich zależy taktyka, która zapewni nam jak najmniejszą liczbę ofiar z naszej strony. Proponuję, żebyście robili zdjęcia wczesnym rankiem albo późnym popołudniem, kiedy długie cienie ułatwiają odczytanie rzeczywistego ukształtowania terenu, Przerwał i przybrał ton zarazem poważny; jak i przepraszający. — Czeka was, panowie, samotne, niełatwe, a ponadto nudne zadanie, ale pamiętajcie, że wasza trójka należy do najważniejszych ludzi w armii. Od waszej pracy zależy cała nasza przyszła strategia. Przede wszystkim zróbcie mapę terenu między nami a bazą wroga, ale nie zbliżajcie się, powtarzam, nie zbliżajcie się do nieprzyjaciela. Nie powinni powziąć podejrzeń, że zaczęliśmy już działania wojenne. To wszystko — zakończył Dermod z uśmiechem. — Chciałbym, żeby porucznik Clifton poleciał ze mną na czoło naszych czterech kolumn. Dwaj pozostali niech lecą za nami i ćwiczą się w formowaniu szyku ku pokrzepieniu serc towarzyszy na ziemi. Dziękuję panom. Chodźmy.

Dermod poleciał kolejno do czterech batalionów, rozprzestrzenionych teraz na trzydziestu milach terytorium, chcąc osobiście dodać ducha dowodzącym oficerom. Te wizytacje — nie były konieczne, ale Dermod obiecał, że będzie walczyć wraz ze swymi ludźmi, i nie chciał sprawić złego wrażenia zostając w bazie. Tymczasem dwa towarzyszące mu samoloty wykonywały niezgrabne ewolucje na bezpiecznej wysokości. Hipnotaśmy, które lotnicy dostali, dawały im pełną wiedzę na temat pilotażu ich maszyn, ale wiedza to nie umiejętności, które przychodzą dopiero z praktyką. Po ostatniej inspekcji Dermod nakazał samolotom uformować klucz i razem oddalili się w kierunku bazy nieprzyjaciela.

Szyk odrzutowców z rykiem i hukiem zmierzający nad linie wroga bardziej dodałby ducha ludziom patrzącym z dołu, pomyślał Dermod ze smutkiem, ale nawet te trzy niewielkie samoloty stanowiły krzepiący symbol.

Z dwóch tysięcy stóp jego oddziały nie wyglądały bynajmniej imponująco. Każda kolumna miała trzy łaziki zwiadowcze — na czele i po obu bokach — i dwanaście kulistooponowych transporterów sprzętu. Zwiadowcy byli na swoich właściwych pozycjach, choć w żadnym razie nie należało się jeszcze spodziewać ataku wroga; niemniej Dermod życzył sobie, aby jego oficerowie od razu nabyli właściwych nawyków. Liczba transporterów została skrupulatnie wyliczona: miały zapewnić pełną obsługę bez fundowania wolnego miejsca leniom, którzy mieliby ochotę się przejechać; chciał, by każdy żołnierz wyrobił w sobie maksymalną sprawność i wytrzymałość.

Same bataliony nie wyglądały już jak równe marszowe kolumny, ale przypominały pocięte dżdżownice, na których tyłach kręciły się lub stały nieruchomo plamki małych ludzików. Zaczęły się ćwiczenia i dzielni kombatanci uczyli się wreszcie strzelać, rzucać kamieniami — mieli jeszcze zbyt ślamazarne ruchy, żeby dać im do ręki prawdziwe granaty — i stawać się niewidzialnymi na wzór kameleonów. Dermod wpadł na pomysł, żeby każdy oddział po kolei szedł do przodu i urządzał zasadzkę na maszerujących kolegów. Bardzo dobrze zdawało to egzamin; jednych nauczyło czujności, a drugich prędkiego wyszukiwania kryjówki, bo musieli się spieszyć, żeby wyprzedzić kolumnę, a popołudniowy upał zniechęcał do długich biegów.

Dermod patrzył, dopóki jego oddziały nie skurczyły się i nie zniknęły za horyzontem, po czym skierował oczy przed siebie.

Natychmiast po powrocie do bazy Dermod zadzwonił do generała, bo podczas lotu zaniepokoiła go pewna myśl. Powiedział:

— Panie generale, nam przyznano dodatkowo do użytku trzy samoloty, a co dostały pełzacze?

— Skąd mogę wiedzieć — odrzekł ze śmiechem jego rozmówca. Pewno działka przeciwlotnicze. Czy to pana martwi?

— Nie, panie generale — odparł Dermod krótko i rozłączył się.

Zły był na tak lekkie potraktowanie go przez dowódcę. Czy generał nie zdawał sobie sprawy, że działa przeciwlotnicze mogą również służyć do walk na ziemi? Ale to nie jest broń przeciwlotnicza, powiedział sobie, byłoby to zbyt proste rozwiązanie dla Straży. Bo Strażnicy byli uczciwi, szatańsko uczciwi i Dermod miał pewność, że jeśli im nie powiedzieli, co dali Kelgianom dla zrównoważenia tych trzech samolotów, to nie powiedzieli i tamtym, że Ziemianie mają samoloty. Dermod postanowił trzymać to w sekrecie przed wrogiem, dopóki się da.

Ale kiedy wieczorem położył się do łóżka, nie mógł zasnąć rozmyślając, jaką też niespodziankę kryją dla nich w zanadrzu pełzacze. To pytanie nie dawało mu spokoju.

W dwa dni później Clifton wrócił z lotu nieprzytomnie podniecony. Kiedy Dermod uspokoił go trochę, porucznik zameldował, że widział kolumnę wroga wychodzącą z bazy. Kierowali się nie w stronę Ziemian, ale jakieś czterdzieści stopni na południe. Był za daleko, żeby określić dokładną liczbę i skład, ale…

Dermod przerwał mu ostro nie kryjąc złości:

— Miał pan rozkaz nie zbliżać się do ich bazy!

Duma i oczekiwanie na pochwałę ustąpiły miejsca rosnącej konsternacji, Clifton szybko więc wyjaśnił:

— To był błąd nawigacyjny, panie pułkowniku. Ale cały czas trzymałem się od nich na zachód, w słońcu. A prądy od gór pozwoliły mi kołysać się w powietrzu ze zgaszonym silnikiem, więc nie mogli mnie nawet usłyszeć. Mógłbym krążyć nad nimi cały dzień…

— Jak blisko pan był?

— Sześć do siedmiu mil.

Było mało prawdopodobne, aby z odległości sześciu mil dostrzeżono w blasku słońca szybujący bezgłośnie samolot. Dermod wyobraził sobie porucznika, jak manewruje maszyną w prądzie pilnując, aby utrzymać ją na tle słońca, a jednocześnie obserwuje cel przez lornetkę, i poczuł, że gniew go opuszcza. Clifton wykazał wiele sprytu i inicjatywy. Ale w tym momencie wyglądał jak skazaniec przed egzekucją. Dermod uśmiechnął się nieoczekiwanie i powiedział:

— Już dobrze, Clifton. Źle pan postąpił, ale użył pan szarych komórek, by obrócić tę sytuację na naszą korzyść. To mi się podoba. Czy umiałby pan zrobić coś podobnego jeszcze raz?

Clifton pokiwał z zapałem głową.

— Teren jest górzysty i zawsze przed zmierzchem tworzą się prądy wznoszące.

— W porządku. Wobec tego niech pan codziennie o tej porze prowadzi obserwację tej kolumny i melduje mi o jej ruchach. Ale — dodał z naciskiem — gdyby zaistniało najmniejsze ryzyko, że pana dostrzegą, proszę się natychmiast wycofać. Zrozumiano? Bardzo dobrze, może pan odejść, Clifton.

Kiedy porucznik wyszedł, Dermod pogrążył się w myślach. A więc pełzacze wysłały w teren kolumnę, której liczba i skład są na razie nieznane. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak odgadnąć, z kogo się ta kolumna składa i jaki był powód tak szybkiego wysłania jej poza bazę. On sam, gdyby był typowym oficerem Ziemskich Sił Zbrojnych, postąpiłby w tych dniach podobnie.

W każdej współczesnej armii pewien procent stanowili żołnierze, którzy nie dość, że sami byli do niczego, to jeszcze mieli zły wpływ na innych — niczym zgniłe jabłka w skrzynce już przejrzałych owoców. Podczas gdy w bazie trwało szkolenie i ogólne podnoszenie morale, takich osobników wysyłano zwykle z jakąś mało ważną misją — jak zbieranie sprzętu pozostałego po poprzednich wojnach — żeby się ich pozbyć. Przeważnie ukrywali się gdzieś albo dezerterowali, co ich dowódcy uważali za niewielką stratę. Dermod natomiast postąpił odwrotnie, zatrzymując zgniłe jabłka w bazie, a najlepszych ludzi wysyłając od początku w teren, gdzie — jeśli wszystko potoczy się po jego myśli spotkają się wkrótce z najgorszymi żołnierzami przeciwnika…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zawód: Wojownik»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wojownik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


James White - The Escape Orbit
James White
James White - Un-Birthday Boy
James White
James White - Jenseits des Todes
James White
James White - Chef de Cuisine
James White
James White - Radikaloperation
James White
James White - Major Operation
James White
James White - Hospital Station
James White
James White - Sektor dwunasty
James White
James White - Statek szpitalny
James White
Отзывы о книге «Zawód: Wojownik»

Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wojownik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x