James White - Zawód - Wojownik
Здесь есть возможность читать онлайн «James White - Zawód - Wojownik» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1986, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zawód: Wojownik
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1986
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zawód: Wojownik: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wojownik»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zawód: Wojownik — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wojownik», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wszystkie jego plany i starannie obmyślane z góry posunięcia są jak budowle z piasku — co będzie, jeśli Cliftonowi się nie powiedzie? Ale musi nadal robić to, co robi, wiedząc przez cały czas, że w każdej chwili może tu nadlecieć z hukiem flota wojenna Straży i wszystko zniweczyć.
Zaczynał też stopniowo nienawidzić generała za to, że okazał się chwiejną i strachliwą starą babą: Prentiss raz po raz rozkazywał mu odesłać Strażnika do bazy Ziemian, najwidoczniej chcąc zawrzeć z nim jakiś układ. Zaczynał również nienawidzić siebie za rolę, jaka mu przypadła w tej wielkiej i szlachetnej misji wyzwolenia Galaktyki spod tyranii Straży, bo czuł, że znakomita większość populacji jest zbyt apatyczna i wcale jej na tym nie zależy. Najbardziej zaś nienawidził tego, do czego zmuszał swoich żołnierzy.
W takim stanie ducha Dermod sam już nie wiedział, czy szuka wsparcia, czy raczej chłopca do bicia, kiedy piątego dnia Strażnik zdecydował się podjąć rozmowę niemal w tym samym miejscu, w którym ją urwał. Powiedział spokojnie:
— Musi pan wiedzieć, pułkowniku, że my, Strażnicy, dużo podróżujemy. Z naszego, może osobliwego punktu widzenia, wszystkie inteligentne istoty są sobie równe, toteż śmierć tak wielu Kelgian boli mnie tak samo, lub uczciwie mówiąc, niemal tak samo, jak masakra podobnej liczby Ziemian. Dlaczego uznał pan za konieczne, żeby ich zabić, czy ma pan zamiar powtórnie tak postąpić i jak pan może po tym wszystkim spokojnie spać?
— Odpowiadając od końca: nie pańska sprawa — odparł Dermod ze znużeniem. — Jeśli chodzi o drugie pytanie, to mam zamiar zaatakować nieprzyjaciela ponownie i to nie raz. Wreszcie: nie musiało się ich wszystkich zabijać, ale tak było najbezpieczniej. A poza tym nie mogłem już powstrzymać…
— Wiem, wiem — przerwał mu Strażnik. — Słyszałem, co się stało z samochodem, z panem i z Davisem. Czy nie mógł pan jednak wydać rozkazu, żeby brać jeńców zamiast wymordować dwieście pięćdziesiąt…
— Nie mogłem! — warknął Dermod ze złością. — Niech się pan choć na chwilę postawi w mojej sytuacji. Gdybym zorganizowawszy zasadzkę na tę kolumnę zarządził, że nie wszyscy mają zostać zabici, ale tylko ci, którzy stawią opór, reszta zaś, zdemoralizowani lub przestraszeni mają być wzięci do niewoli — a niech pan pamięta, że zabroniliście nam posługiwać się automatycznym tłumaczem lub choćby komunikować się przez radio — wprowadziłbym do akcji element wyboru, co zawsze powoduje zamieszanie. Niektóre brane do niewoli pełzacze nie rozumiałyby, co się dzieje, i wpadłyby w panikę lub nawet próbowały podjąć walkę raniąc i zabijając wielu moich ludzi. Nie mogę na to pozwolić — zakończył Dermod posępnie — bo przy pierwszej większej liczbie ofiar od razu wzięliby nogi za pas. Jedyny sposób, aby zrobić z nich żołnierzy, to nauczyć ich walczyć z pełnym poczuciem bezpieczeństwa. A to, niestety, oznacza niebranie jeńców.
— Niewątpliwie ma pan swoje problemy — powiedział Strażnik tonem przesyconym ironicznym współczuciem. Przez parę minut siedział w milczeniu; samochód trząsł się i podskakiwał przemierzając wyschnięte koryto rzeczne, po czym wjechał w zarośla. Wtem Strażnik spytał: — Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, co pan robi?
Dermod westchnął. Odparł ze znużeniem:
— Tak. Uczę i zachęcam ludzi, którym brak głębszych zasad moralnych, jak odwaga, samodyscyplina, bezinteresowność, własny kodeks etyczny, żeby polubili zabijanie. A jak pan sam wie, to właśnie z tchórzy, słabeuszy i bufonów rodzą się w sprzyjających okolicznościach najbardziej okrutni i sadystyczni mordercy. Co było widać podczas zasadzki…
— Musi pan być z siebie naprawdę dumny — rzekł Strażnik oschle że udało się panu tyle osiągnąć.
Dermod patrzył na niego przez chwilę nie spuszczając wzroku, a potem spytał:
— A jak pan myśli?
Strażnik zmarszczył brwi.
— Jeszcze parę minut temu powiedziałbym, że tak, że jest pan dumny. Teraz nie jestem pewien, co myśleć… — Pogrążył się w milczeniu i już go nie przerwał przez resztę popołudnia.
Rozdział 7
Dwa dni później armia Dermoda trawersowała zbocze wznoszące się u stóp pierścienia gór otaczających bazę pełzaczy — miał on w planie już nazajutrz doprowadzić do starcia z siłami wroga i wyeliminować znaczną ich część. Był teraz zmuszony kierować całą operacją z ziemi, bo teren nie nadawał się do lądowania. Dowling i Briggs zrzucali mu meldunki z samolotów w drodze powrotnej na położone o kilka mil dalej lądowisko. Dla zaoszczędzenia paliwa Dermod nie pozwalał im już po każdym locie wracać do bazy, toteż jedyny kontakt z generałem miał przez transportery dostawcze, czyli z dwudniowym opóźnieniem w każdą stronę. Nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż Prentiss wciąż denerwował się zuchwałym zaaresztowaniem jednego z wszechwładnych Strażników i w niczym nie był mu pomocny.
Nadal nie było nic wiadomo o Cliftonie.
Kiedy wstawali po obiedzie, Dermod powiedział:
— Gdyby zdradził mi pan, co daliście pełzaczom, żeby zrównoważyć nasze trzy samoloty, mógłbym może odpowiednio zmienić strategię i uratować niejedno życie.
— Ludziom czy Kelgianom? — spytał Strażnik urągliwie.
— Ludziom oczywiście.
Strażnik potrząsnął głową. Ruchem ręki wskazał na maszerujących w takt muzyki żołnierzy. Każdy audiomistrz odtwarzał ten sam utwór nie porywające, wesołe i lekkie marsze z okresu ćwiczeń, ale wolniejszy temat harmonijnie łączący motyw stłumionych werbli z dźwiękiem dalekich trąbek, co Dermod nazywał muzyką z przedednia walki. Bojowo umundurowani mężczyźni o zaczernionych twarzach byli obwieszeni granatami i karabinami — niektóre z nich, zdobyte podczas zasadzki, miały niezgrabne, skręcone kolby, dostosowane do budowy pełzaczy a każdy ruch świadczył o wielkiej pewności siebie, a nawet chęci do walki.
— Niech pan na nich spojrzy — rzekł Strażnik — jeden w drugiego sami bohaterzy! A może raczej należałoby powiedzieć histerycy, bezmyślne indywidua, ogarnięte wizją własnego szaleństwa. Parę malowniczych, krwawych ofiar może przywrócić im poczucie rzeczywistości. Dlatego nie powiem panu, jaką niespodziankę mają dla was w zanadrzu Kelgianie, ani jak blisko był pan raz jej odkrycia. Liczę na to, że kiedy histeryczny heroizm napotka desperacką odwagę istot przypartych do muru, a do tego dojdzie jeszcze ten nieznany element zagrożenia, o którym mówimy, wojna szybko się skończy.
— Liczy pan na bardzo wiele — powiedział Dermod ze złością.
— Liczę na cud — odrzekł Strażnik posępnie.
— Niech pan posłucha — zniecierpliwił się Dermod — opowiem panu dokładnie, jaki mam plan na jutro, żeby nie rozczarował się pan zbytnio, kiedy cud nie nastąpi… — I opisał mu długą stromą dolinę, oddaloną jeszcze o jakieś piętnaście mil i biegnącą z północy na południe. Powietrzne obserwacje wykazały, że znajdują się w niej obecnie trzy grupy ćwiczebne pełzaczy, dwie małe i jedna całkiem spora, razem około dziewięciuset osobników. Górzysta okolica pozwoli mu niepostrzeżenie doprowadzić swoje siły całkiem blisko, ale żeby dodatkowo się zabezpieczyć i zapewnić sobie element zaskoczenia, późnym popołudniem da ludziom odpoczynek aż do wieczora i każe im zajmować pozycje w nocy.
Żołnierze z Pierwszego i Trzeciego Batalionu zajmą pozycję na północnym krańcu doliny i o świcie zaczną się posuwać w głąb. Pierwsza grupa pełzaczy, na jaką się natkną, składa się tylko z dwustu przeciwników i jeśli nie zmiotą jej z powierzchni ziemi, to pozostali przy życiu wycofają się pędem do drugiej grupy, też nielicznej. Niedobitki obu tych grupek, uciekając w popłochu, wpadną na tę trzecią, największą, i najprawdopodobniej zarażą ją paniką. W rezultacie powinien nastąpić masowy odwrót ku południowemu ujściu doliny, gdzie pomiędzy skałami i w krzyżujących się rozpadlinach będzie już na nich czekał Drugi Batalion.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zawód: Wojownik»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wojownik» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wojownik» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.