Kirył Bułyczow - Żuraw w garści
Здесь есть возможность читать онлайн «Kirył Bułyczow - Żuraw w garści» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1977, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Żuraw w garści
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1977
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Żuraw w garści: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żuraw w garści»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Żuraw w garści — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żuraw w garści», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— No, opowiadaj, co nowego, kosmonauto…
— Cicho, oni dopiero co zasnęli — odpowiada Anzor. Cała ich dalsza rozmowa toczy się szeptem. — Nawet nie wiem, od czego zacząć. Jeszcze zanim przyjechali Amerykanie, powzięto decyzję o przeprowadzeniu badań biologicznych. Kiedy referowałem tę sprawę na naradzie, początkowo wszyscy podnieśli wielki krzyk, bo obecnie interesują się wyłącznie przerwami w łączności i biologia nikogo nie obchodzi. Zujew jednak natychmiast wszystkich przywołał do porządku i całkowicie mnie poparł. Obliczyłem koszty i podałem je, a Zujew na to: „Leżawa potrzebuje siedmiu milionów i musimy te pieniądze mu dać. Bo tak trzeba…”
— Ile?! — wykrzyknął ojciec.
— Siedem milionów. Tak. Zapłacimy, powiada, skoro potrzeba.
— A ty jesteś przekonany, że potrzeba?
— Naturalnie. Sam tylko analizator fotosyntezy kosztuje…
— Czekaj. Wyobrażasz sobie, co to jest siedem milionów?
— Wyobrażam sobie. Przecież ci tłumaczę! Analizator…
— Nie, nie wyobrażasz sobie! — Wachtang Gieorgiewicz podniósł głos, Anzor zamachał na niego rękami, więc znów obniżył głos, do szeptu: — Widzę, że was, młodych, socjalizm rozpieścił, co mówię: rozpieścił, zdemoralizował. Tak, tak, właśnie zdemoralizował. Własnych pieniędzy nie mieliście i nie macie, więc nie potraficie ich liczyć. A pieniądze państwowe to dla was cyferki i papierki! Milion, miliard! Potraficie wymawiać takie liczby bez zmrużenia oka. A porządny człowiek już przy liczbie „tysiąc” powinien się mocno zastanowić.
— Niby dlaczego?! Przecież ja tych pieniędzy nie kradnę!
— Nie, nie kradniesz. Gorzej, ty ich nie czujesz. Za to twoi koledzy — gestem głowy wskazuje pokój, gdzie śpią Amerykanie — bebechami czują każdego dolara. „Siedem milionów”!
— Słuchaj, tatusiu, to jest ogromny program. Analizatory metabolizmu, obserwacje ekologiczne, szereg problemów z dziedziny ochrony środowiska naturalnego…
— Co ty będziesz mi mydlił oczy swoim środowiskiem! Nie waż się mnie straszyć! Czytałem niedawno w jakimś czasopiśmie, że w Niemczech już w XVIII wieku tacy sami panikarze jak ty stwierdzili, że dym z kominów fabrycznych wytruje wszystkich ludzi. Nie będę się spierał o to, że potrzebne są filtry, że rozmaitych paskudztw nie należy spuszczać do rzeki. Ale siedem milionów! Za te pieniądze można wybudować jeszcze jedną walcownię!
— Ojcze, wstyd mi za ciebie! Jesteś przecież działaczem państwowym, deputowanym… Jaka znów walcownia? O czym ty mówisz?
— Tak, jestem działaczem państwowym i staram się myśleć właśnie jak działacz! Za siedem milionów mogę zbudować walcownię blach cienkich i z tej blachy będą później puszki. Do puszek w fabrykach ludzie włożą soki, dżemy, owoce, mięso, mleko. — Wachtang Gieorgiewicz wściekle wymachuje rękami, chwytając ze stołu różne potrawy. — A ty przecież wiesz, że puszek brakuje, że tu, w Azerbejdżanie, gniją oliwki, a na Ukrainie nawet prosięta nie chcą już żreć jabłek. Jestem hutnikiem i nikt mi za oliwki głowy nie urwie, ale jestem także obywatelem, który doskonale rozumie, że głupio jest kupować zagraniczną oliwę, a jednocześnie marnować własne oliwki. Oto, po co mi jest potrzebne siedem milionów!
— Rozumiem. Powiedziałeś prawdę i twoje oburzenie jest szczere. Ale twoja prawda jest malutka. Krajowi potrzebny jest papier, mówili ludzie podobni do ciebie. Dzieciom potrzebne są elementarze, studentom brakuje podręczników. Mówili tak i wycinali lasy na papier. Dzieci czytały „sosna”, a sosen nie było. Studenci pisali prace dyplomowe na temat erozji gleb i nie wiedzieli, że erozję wywołały ich podręczniki. Hydrologowie przegradzali rzeki, aby uzyskać energię, i powodowali zagładę ryb, osuszali bagna i powodowali załamanie się bilansu wodnego na ogromnych przestrzeniach. Sądzisz, że robili to wszystko na złość ludziom? Nie obliczali nakładów i zysków? Nie argumentowali tak jak ty? Mówiąc o przyrodzie, traktowaliśmy ją w kategoriach arytmetyki, a teraz zrozumieliśmy, że potrzebna jest nawet nie algebra, lecz matematyka wyższa!
— Ojcowie zawsze są głupi…
— Nic podobnego. Po prostu chcesz dziś uratować gnijące oliwki, ja zaś chcę, aby one i jutro rosły na drzewach! Lękasz się, że część plonów się zmarnuje, a mnie potrzeba siedmiu milionów, aby ten plon w ogóle był. Ja też jestem obywatelem tego kraju i mogę ci powiedzieć, że komunizmu nie zbudujemy dopóty, dopóki nie nauczymy się myśleć nie tylko o jutrze, lecz także o przyszłych latach!
Redforda obudził ich głośny szept i teraz uważnie wsłuchiwał się w spór ojca z synem. Rozumiał, co mówią, gdyż rozmawiali po rosyjsku.
— Ojcze, doskonale wiesz, że nikt nie da mi tych milionów dla zaspokojenia moich głupich zachcianek — szepcze Anzor. — Uzasadniłem konieczność wydania każdej kopiejki z tych milionów, udowodniłem, że nie mogę się obejść bez najmniejszej śrubki, którą za nie kupię…
— Znam te wasze argumenty. Jesteś człowiekiem uczciwym, ale zaślepionym, więc nieobiektywnym i potrafisz takich rzeczy nagadać…
— Tatusiu! Zrozum, że im więcej człowiek wie, tym więcej może! Weźmy tę zapalniczkę. Ludzie pierwotni spożytkowali krzemień do wyrobu toporów i noży, potem za pomocą krzemienia krzesali ogień, a teraz ten sam krzemień w postaci półprzewodników używamy do budowy komputerów. Kosmonautyka już dzisiaj służy geologom, meteorologom i rybakom, i jeszcze tysiącom innych ziemskich zawodów!
Anzor krzyczał i wszyscy jego goście dawno się już obudzili. Tylko Steinberg spał jak zabity, ściskając w ręku serwetkę ze swymi „ptaszkami”.
— A przypomnij sobie, co sam mówiłeś — nacierał syn. — Przypomnij sobie, jak razem z dziadkiem kąpałeś się w naszej rzece, jak łowiliście w niej pstrągi, jak polowaliście na bażanty pod Tyflisem. Medejka zapytała mnie kiedyś: „Tatusiu, widziałeś kiedyś dzięcioła? Bardzo bym chciała kiedyś zobaczyć dzięcioła…” A ty gadasz o walcowni, o puszkach do konserw…
— A jednak bez puszek i dzięcioł nie sprawi radości — kręci głową ojciec. — Jeśli Medejka nie będzie miała puszek, nie zechce też patrzeć na dzięcioła.
Lija, która wchodząc do pokoju usłyszała ostatnie słowa, wykrzyknęła:
— Powariowali. Jakie puszki? Jakie dzięcioły? Już siódma. Kładźcie się i pośpijcie przynajmniej ze dwie godziny. Idę na targ. Dom jest wymieciony do czysta, czym nakarmię Amerykanów, kiedy się obudzą?
Głos zza drzwi:
— Amerykanie już się obudzili.
Drzwi otwierają się cicho i do pokoju wchodzi Redford. Ubrany jest w farmerki i jaskrawą letnią koszulę z krótkimi rękawami. Z szacunkiem podaje rękę Wachtangowi Gieorgiewiczowi i mówi w zadumie:
— Przepraszam, ale słyszałem waszą rozmowę… Nie chodzi o to, który z was ma rację. Może to zabrzmieć dziwnie, ale akurat ta kwestia wydaje się nie mieć najmniejszego znaczenia…
8 sierpnia. piątek. Tbilisi
Przez poczekalnię dworca lotniczego w Tbilisi przeciskają się zwartą grupką kosmonauci pod przewodnictwem Anzora. Leżawa otwiera drzwi z tabliczką „Pokój dla deputowanych do Rady Najwyższej” i wpuszcza wszystkich do środka. Dywany, wyściełane meble, w kącie włączony kolorowy telewizor, niewielki stół z owocami i winem, trzy kelnerki w wykrochmalonych fartuszkach i koronkowych przepaskach na włosach.
Leżawa rozlewa białe wino do kieliszków.
— Znowu? — pyta z niepokojem Steinberg patrząc na kieliszki i wyjmuje z kieszeni długopis.
— Obyczaj uświęcony tradycją — mówi surowo towarzyszący im dystyngowany Gruzin. — Przed daleką podróżą należy wypić róg wina! Nie myśmy to wprowadzili, nie my będziemy zmieniać…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Żuraw w garści»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żuraw w garści» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Żuraw w garści» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.