— Wiecie co? — powiedział nagle Olaf. — Dajcie i mnie moją część. A potem, kochani, rozerwę folię, odwinę warstwę waty, popatrzę sobie na ten cudowny proszek i… zawinę wszystko tak jak było… Po kiego czorta przesadzać? Tamci w AZYMUCIE wytrzymali tyle czasu, to i nam nic nie będzie. Mnie nawet ugryzł jeden z eridańskich skorpionów, i jak widzicie, wcale jeszcze nie umarłem…
Potem znowu panowało długie milczenie. W pewnym momencie Heise rzucił okiem na twarz Ingrid i z radością zauważył, jak plamy stają się coraz mniej widoczne, a oczy dziewczyny z chwili na chwilę stają się mniej szkliste. Nie wiedział, czy należy to przypisywać zbawiennemu wpływowi lekarstwa, czy też chwilowemu cofnięciu się objawów choroby, ale był skłonny uwierzyć w tę pierwszą możliwość, bo przecież już godzinę temu Ingrid przeszła polepszenie samorzutne, a potem zaczynała znowu gorączkować. Nie wydawało mu się możliwe, żeby atak tak łatwo miał ustąpić bez żadnej przyczyny.
Sandra z ulgą pomacała kieszeń, w której kryły się dwie zapasowe paczuszki. — Dla Clarka i dla mnie… — pomyślała. — Przecież każdy ma prawo bronić swojego życia…
Clark nagle zaklął dosadnie i zahamował tak gwałtownie, że aż ugięły się amortyzatory foteli.
— Co się stało? — obudzony z drzemki Khalid rzucił się ku swemu stanowisku w kopule obserwacyjnej.
— Noc idzie… — warknął Grossmann. — Ten drański pył zaczyna puchnąć…
Tuż przed dziobem transportera rozlewało się morze szarego piasku — nie widać było jego przeciwległego brzegu. Jedynie szczyty wyższych skał wystawały z niego jak osamotnione wysepki.
— Nie da się przejechać? — nerwowo spytał Achmed. — Spróbuj wysondować głębokość tej rozpadliny…
— W tym świństwie wszystkie promienie echosondy grzęzną, jak w lepkim błocie — skrzywił się Clark. — Nawet nie ma mowy o jakichś pomiarach. Chyba lepiej spróbować okrążyć to całe „rozlewisko”. Sprawdź na mapie, gdzie mniej więcej jesteśmy i gdzie są krańce tej rozpadliny…
— Musielibyśmy skręcić w prawo. Ale to całe cztery kilometry…
— Jeżeli teraz ugrzęźniemy, stracimy o wiele więcej czasu.
— W porządku. Więc jedź na prawo, ale z maksymalną prędkością, na jaką tylko warunki pozwalają…
Transporter zakolebał się, zawyły głośno elektryczne motory, napędzające wszystkie koła z osobna. Po chwili wóz nabrał rozpędu — kołysanie stało się mniej wyczuwalne i dokuczliwe, kiedy ciężki, opancerzony wóz prześlizgiwał się zwinnie między głazami i lekko przeskakiwał co mniejsze rozpadliny.
Minęło niespełna pół godziny i transporter znalazł się u końca pyłowej przeszkody. Clark cofnął „Bully’ego”, rozpędził — wydawało się, że pojazd przesadził wąską w tym miejscu przeszkodę niemalże frunąc w powietrzu. Została za nim jedynie bura smuga, z sekundy na sekundę rosnąca w potężny obłok unoszącego się z dna rozpadliny, niemal nieważkiego pyłu…
Dalej mknęli już ze zdwojoną prędkością, ale widzieli coraz wyraźniej, że o kilka co najmniej godzin przekroczą wyznaczony im przez Zielińskiego limit czasu.
Zerkający na zegarek Klaus przypomniał sobie nagle słowa Olafa: „Mnie nawet ugryzł…” Olaf przecież tak samo jak Ingrid i Clark należał do załogi Dion, dlaczego więc tak, jak tamci, nie zachorował? Dlaczego Pal Torsen bez przerwy wołała o oddanie jej skorpiona? Heise zauważył, że radiotelegrafistka oprzytomniała już niemal całkowicie, przysunął się więc do jej hamaka i zapytał:
— Ingrid. Ty byłaś w Dion. Czy możesz mi opowiedzieć wszystko, co wiesz o tych eridańskich skorpionach?
— Ja? — zdziwiła się półprzytomna dziewczyna. — Ja nic nie wiem o tych obrzydlistwach. Jedynie to, że jeszcze podczas lotu na AZYMUCIE pogryzły Pal Torsen, więc wolałam się od nich trzymać z daleka.
— A Clark? — wypytywał lekarz. — Czy on wchodził do terrarium?
— Clark? Raczej nie. Bez przerwy siedział w garażu i pucował swojego „Bully’ego”. To chyba jego jedyna miłość…
— Pal została pogryziona i jako jedyny członek załogi jako tako zdrowa dotarła do granic Układu Słonecznego. Ugryziony przez skorpiona Thursend czuje się najzupełniej dobrze, choć przecież mieszkał na zapowietrzonej stacji… — rozmyślał Heise. — Coś w tym musi być… Ale jak to się stało, że tego oczywistego związku między odpornością na chorobę a ugryzieniem skorpiona, nie zauważył żaden z uczonych?
— Ingrid — Klaus zwrócił się do dziewczyny ponownie. — A skąd ty właściwie wiesz o tym, że Pal została pogryzioną? Ona sama przecież nic takiego nie mogła powiedzieć, bo jest od początku nieprzytomna…
— Przeglądałam zapisy rejestratorów, zabrane z po kładu AZYMUTU. Ale na razie te raporty znają tylko dwie czy trzy osoby spośród elektroników, bo są jeszcze jakieś niejasności, i dlatego wstrzymano się z oficjalnym komunikatem.
Klaus wyprostował się raptownie, potem szarpnął za ramię drzemiącego najspokojniej Thursenda.
— Olaf! Olaf! Zbudźże się!
— Co się stało? — Norweg przeciągnął się leniwie, przetarł pięściami oczy.
— Czy ty mówiłeś wcześniej komuś w Dion, że ukąsił cię ten eridański skorpion?
— Nie. A bo co? Przecież nic mi się nie stało… Przez pół dnia czułem się potem jakoś tak dziwnie, ale nie gadałem, żeby mnie nie zapakowali do łóżka. I — jak widzisz — samo mi przeszło.
Klaus nie słuchał już dalszych wyjaśnień Norwega, ale obrócił się w stronę patrzącego nań z zaciekawieniem Achmeda.
— Khalid, ile nam czasu zostało do wyznaczonego terminu? I jakie są szanse, że zdążymy?
— Nie ma szans. Została nam zaledwie godzina, a nie ujechaliśmy nawet połowy drogi. Sam przecież widzisz, co się dzieje. Spójrz tylko…
Heise wspiął się ku fotelowi dowódcy, umieszczonemu tuż pod kopułą obserwacyjną, potem zerknął ciekawie dookoła przez grube, pancerne szyby. Z tyłu za transporterem widniał kręty szlak, wyznaczony przez poderwane w niebo kłęby pyłu, wirujące w ostatnich, gasnących pomału promieniach słońca. W parę chwil później nad horyzontem pozostała jedynie słaba poświata, aż wreszcie i to znikło, ustępując miejsca nieprzeniknionej czerni. Khalid mruknął ponuro:
— O tej porze powinniśmy być już na skraju jeziora w drodze do Dion. Zatelegrafowałbym do portu, żeby wysłali po nas jakąś rakietę, ale wiem aż za dobrze, że żadnej nie mają…
W tym samym czasie komendant Zieliński usiłował uruchomić agregaty jedynego statku, aktualnie przebywającego na terenie portu kwarantanny SELENA. Wraz z całym sztabem inżynierów i techników raz po raz powtarzał z uporem próby, ale mimo sygnalizowanej przez automaty gotowości do startu, statek „nie chciał” unieść się w przestrzeń. Ryzyko było wielkie, i gdyby nie wyjątkowa sytuacja, Zieliński nie zdecydowałby się na coś podobnego. Wsiąść do kosmolotu sporządzonego według nieznanych ludziom założeń gdzieś daleko w kosmosie w obcym Układzie Słonecznym przez istoty, których ludzie jeszcze na oczy nigdy nie widzieli, to było coś, na co mało kto by się odważył. Tyle tylko, że przez cały czas Sem 3 Set — pokładowy automat dyspozycyjny AZYMUTU — na wszelkie ludzkie wysiłki odpowiadał krótkim, z punktu widzenia ludzi najzupełniej bezsensownym zapisem na swoim głównym ekranie: „a2 = O” Komendant doprowadzony był już do ostateczności, kiedy przyzwano go do radiofonicznej centrali.
— Czego? — warknął gniewnie w mikrofon.
— Mówi Achmed Khalid, dowódca wyprawy ratunkowej. Lekarstwa zostały przez nas częściowo odzyskane, ale ugrzęźliśmy mniej więcej w połowie jeziora Trantabis. W tej chwili otacza nas obłok pyłu, wznoszący się coraz wyżej. Wkrótce sięgnie anteny. Uwaga! Klaus Heise, nasz lekarz, ma coś niesłychanie pilnego…
Читать дальше