— Cechujesz się godną podziwu bezpośredniością — stwierdził Leto. — Jestem wspólnotą zdominowaną przez starożytnego władcę. Jego imię brzmi Harum. Pamięć o nim zginęła z racji wrodzonej słabości i przesądów następców, ale jego poddani żyli we wzniosłości podporządkowanej rytmom natury. Działali nieświadomie, w miarę zmian pór roku. Płodzili jednostki, które były krótko żyjącymi, przesądnymi istotami, łatwymi do rządzenia przez boga-króla. Jako całość stanowili potężny naród.
— Nie podoba mi się to, co mówisz — powiedział Farad’n.
— Ani mnie, naprawdę — odparł Leto. — Ale taki wszechświat stworzę.
— Dlaczego?
— Tego nauczyłem się na Diunie. Śmierć jest największym widmem, jakim wciąż straszymy tu ludzi. Ludzie w takim społeczeństwie zginą, zapatrzeni we własny pępek. Lecz kiedy nadejdzie czas na przeciwieństwo, to gdy powstaną, będą wielcy i piękni.
— Unikasz odpowiedzi na moje pytanie — zaprotestował Farad’n.
— Nie ufasz mi, kuzynie.
— Ani ty swej babce.
— Mam ku temu powody — odparł Leto. — Bene Gesserit są w końcu pragmatystkami. Wiesz, podzielam ich pogląd na wszechświat. Ty także nosisz znaki przynależności do tego wszechświata. Zachowujesz nawyki władzy, oceniając otoczenie w kategoriach potencjalnego zagrożenia i wartości.
— Zgodziłem się zostać twoim pisarzem.
— Bo taka rola pokrywa się z twoim prawdziwym talentem: talentem historyka. Jesteś skończonym geniuszem w odczytywaniu teraźniejszości w kategoriach przeszłości. W kilku przypadkach przewidziałeś moje posunięcia.
— Nie podobają mi się te zawoalowane insynuacje — rzekł Farad’n.
— Dobrze. Pokonałeś ambicję i naprawdę zadowoliłeś się obecnym, niższym statusem. Czy moja babka nie ostrzegała cię przed nieskończonością? Przyciąga nas ona jak iluminacja wśród nocy, oślepiając tak, że dokonujemy czynów, które mogą odcisnąć się na wszystkim, co skończone.
— To aforyzmy Bene Gesserit! — zaprotestował Farad’n.
— Ale bardzo precyzyjne — powiedział Leto. — Bene Gesserit wierzyły, że potrafią przewidzieć kurs ewolucji. Tyle tylko, że przegapiły oczywisty fakt, iż same ulegną zmianie w trakcie tego procesu. Założyły, że pozostaną w miejscu, podczas gdy ich plan chowu będzie się rozwijał. Nic bardziej głupiego nie mogły wymyślić. Patrz na mnie uważnie, Farad’n, bo już nie jestem człowiekiem.
— Tak twierdziła twoja siostra. — Farad’n zawahał się. — Jesteś… Paskudztwem?
— Według definicji zakonu, być może. Harum jest okrutny i samowładczy. Ja również. Zrozum mnie dobrze: mam w sobie okrucieństwo gospodarza, a ludzki wszechświat jest moją dziedziną. Fremeni trzymali kiedyś jako zwierzęta domowe oswojone orły, a ja będę trzymał oswojonego Farad’na.
Twarz księcia pociemniała.
— Strzeż się moich pazurów, kuzynie. Dobrze wiem, że moi sardaukarzy padliby w walce z Fremenami. Ale dotkliwie byśmy się poranili, a szakale czekają, by rozszarpać słabych.
— Obiecuję, że będę cię właściwie używał — rzekł Leto. Pochylił się do przodu. — Czy nie powiedziałem, że już nie jestem człowiekiem? Uwierz mi, kuzynie. Żadne dziecko nie narodzi się z moich lędźwi, ponieważ ich już nie mam. I to zmusza mnie do drugiego kłamstwa.
Farad’n czekał w milczeniu, zrozumiawszy w końcu kierunek, w którym dążył Leto.
— Wystąpię przeciw fremeńskim zakazom — kontynuował Leto. — Zaakceptuję to, bo innej alternatywy mieć nie będę. Trzymałem cię przy sobie, zwodząc obietnicą zaręczyn, ale między tobą i Ghanimą nie dojdzie do żadnego związku. Moja siostra wyjdzie za mnie!
— Ale ty…
— Poślubi mnie, powiedziałem. Ghanima musi zapewnić ciągłość linii Atrydów. To także problem programu chowu Bene Gesserit.
— Odmawiam — rzekł Farad’n.
— Odmawiasz zostania ojcem dynastii Atrydów?
— Jakiej dynastii? Będziesz zajmował tron przez tysiące lat.
— I ćwiczył twoich potomków na własne podobieństwo. Przejdą najintensywniejszy, najwszechstronniejszy program szkolenia w całej historii. Będziemy ekosystemem w miniaturze. Widzisz, jeżeli zwierzęta obierają jakiś system przeżycia, musi on być oparty na warunkujących się społecznościach, wzajemnej zależności, wspólnej pracy w ogólnym planie, który jest tym systemem. I system ten wyda najmądrzejszych władców, jakich kiedykolwiek widziano.
— Ubierasz w pstre słówka najwstrętniejsze…
— Kto inaczej przeżyłby Kralizek? — zapytał Leto. — Obiecuję ci, że Kralizek nadejdzie.
— Jesteś szalonym człowiekiem! Zniszczysz Imperium.
— Oczywiście, że tak… I nie jestem już człowiekiem. Ale stworzę w ludziach nową świadomość. Powiadam ci, że pod pustynią Diuny jest ukryty największy skarb wszechczasów. Nie kłamię. Gdy umrze ostatni czerw i wybierze się z piachu resztę melanżu, te głęboko zakopane skarby zaleją nasz wszechświat. Gdy zniknie potęga monopolu na przyprawę i gdy wyczerpią się ukryte zapasy, pojawią się nowe siły.
Ghanima zdjęła rękę z oparcia tronu, podeszła do Farad’na i wzięła go za rękę.
— Tak jak moja matka nie była nigdy żoną, tak ty nie będziesz mężem — rzekł Leto.
— Każdy dzień, każda chwila przynosi zmiany — dodała Ghanima. — Człowiek uczy się, rozpoznając te chwile.
Farad’n czuł ciepło drobnej dłoni Ghanimy. Rozumiał tok argumentów Leto. Ani razu nie użyto wobec niego Głosu. To chwyt dla prostaków, nie dla umysłu.
— Czy to właśnie proponujesz za sardaukarów? — zapytał.
— O wiele, wiele więcej, kuzynie. Ofiarowuję twoim potomkom Imperium. Ofiarowuję ci pokój.
— A jakie będą skutki, jeżeli odrzucę twój pokój?
— Jego przeciwieństwo — odparł z ironią Leto. Farad’n potrząsnął głową.
— Myślę, że cena za moich sardaukarów jest bardzo wysoka. Czy muszę być pisarzem, a w ukryciu ojcem twojej królewskiej linii?
— Musisz.
— Będę ci się opierał każdego dnia mojego życia.
— Ależ właśnie tego po tobie oczekuję, kuzynie. Dlatego cię wybrałem. Nadam ci nowe imię. Od tej chwili nazywać się będziesz Złamaniem Obyczaju, co brzmi w naszym języku: Harq al-Ada. No, kuzynie, nie bądź uparciuchem. Moja matka dobrze cię wyszkoliła. Oddaj mi sardaukarów.
— Oddaj mu ich — zawtórowała Ghanima.
Farad’n usłyszał w jej głosie lęk. Czyżby bała się o niego?
— Są twoi — zdecydował wreszcie.
— Zaiste — powiedział Leto.
Podniósł się z tronu osobliwie płynnym ruchem, jak gdyby utrzymywał straszliwe moce pod najdelikatniejszą kontrolą. Zstąpił po schodach do poziomu Ghanimy i obrócił ją łagodnie, dopóki nie stanęła do niego plecami. Wtedy sam również się obrócił, dotykając jej pleców swoimi.
— Zapamiętaj, kuzynie — Harq al-Ado. Plecami do pleców, na zawsze. Będziemy tak stać na naszym ślubie. — Spojrzał ironicznie na Farad’na i zniżył głos. — Pamiętaj o tym kuzynie, gdy będziesz stał twarzą w twarz z moją Ghanimą. Pamiętaj, że kiedy będziesz szeptał czułostki o miłości, twoje plecy pozostaną odsłonięte.
Odwracając się od nich, zszedł po stopniach do oczekujących dworzan, zabierając ich ze sobą. Po chwili wyszedł z sali.
Ghanimą raz jeszcze wzięła Farad’na za rękę, długo wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął Leto.
— Jedno z nas musiało zaakceptować udrękę — powiedziała — a on zawsze był silniejszy.
A
ABA: luźna szata, zwykle czarna.
Читать дальше