— Kim jesteś, że stawiasz mi warunki? — zapytała z naciskiem Alia, wciąż głosem starego barona.
— Demon! — krzyknęła Ghanima. — Pozwól jej samej dokonać wyboru!
— Matko! — odezwała się błagalnie Alia tonem małej dziewczynki. — Matko, co oni robią? Czego ode mnie chcecie? Pomóżcie mi!
— Sama sobie pomóż! — rozkazał Leto.
Przez krótką chwilę widział w jej oczach unicestwioną obecność ciotki, błyszczącą bezradność, spoglądającą na niego i znikającą. Wreszcie ciało Alii ruszyło nierównym, sztywnym krokiem w stronę okna. Z jej ust wydobył się straszliwy ryk starego barona.
— Zatrzymaj się! Zatrzymaj się, mówię! Rozkazuję ci! Zatrzymaj się! A masz! — Alia chwyciła się za głowę, potknęła się, ale już oparła uda o parapet. Głos wciąż szalał: — Nie rób tego! Zatrzymaj się. Pomogę ci! Mam plan! Słuchaj! Zatrzymaj się, mówię ci! Czekaj!
Alia oderwała dłonie od głowy i chwyciła się rozwalonej framugi. Jednym skokiem przerzuciła ciało przez parapet i zniknęła. Spadając nawet nie jęknęła.
Najpierw usłyszeli krzyk tłumu, a potem głuchy odgłos, gdy Alia zderzyła się ze stopniami.
Leto spojrzał na Jessikę.
— Powiedzieliśmy ci, abyś jej współczuła.
Jessika odwróciła się i ukryła twarz w mundurze Farad’na.
Założenie utrzymujące, że można usprawnić działanie całego układu przez ingerencją w jego świadomy element, zdradza niebezpieczną niewiedzę. Takie właśnie ignoranckie podejście okazywali często ci, którzy zwali się naukowcami i technologami.
„Dżihad Butlerjańska” pióra Harq al-Ady
— Biega w nocy, kuzynie — powiedziała Ghanima. — Biega. Widziałeś go, jak biegł?
— Nie — odparł Farad’n.
Czekali we dwoje przed małą salą audiencyjną w Cytadeli, dokąd wezwał ich Leto. Tyekanik stał z boku, niespokojny z racji obecności lady Jessiki zagłębionej teraz w jakiejś wewnętrznej medytacji. Upłynęła zaledwie godzina od porannego posiłku, ale wiele spraw wprawiono już w ruch — wezwanie dla Gildii, wiadomości dla KHOAM i Landsraadu.
Farad’n stwierdził, że ciężko jest mu zrozumieć Atrydów. Rzeczywistość wprawiała go w zakłopotanie. Wciąż mówili o zaręczynach. Leto miał zasiąść na tronie. Oczywiście, jego dziwna, żyjąca skóra zostanie usunięta… ale dopiero w odpowiednim czasie…
— Biega, by się zmęczyć — powiedziała Ghanima. — Jest wcieleniem Kralizeku. Żaden wiatr nie był nigdy tak szybki, jak on. Jest rozmytą plamą na szczytach wydm. Widziałam go. Wciąż biega. A gdy w końcu wyczerpie siły, wróci i złoży głowę na moim łonie. „Poproś wewnątrz-matkę, by znalazła dla mnie dobry sposób na śmierć” — będzie błagał.
Farad’n wpatrywał się w nią. W ciągu tygodnia zamieszek na placu Cytadela żyła w dziwnym rytmie tajemniczych przypływów i odpływów; historie o zaciętych walkach za Murem Zaporowym docierały do niego poprzez Tyekanika, którego poproszono o militarne doradztwo.
— Nie rozumiem cię — rzekł Farad’n. — Byś znalazła sposób, aby mógł umrzeć?
— Prosił mnie, abym cię przygotowała — odparła Ghanima. Nie po raz pierwszy zdziwiła ją ciekawska niewinność księcia Corrino. Czy było to dzieło Jessiki, czy coś wrodzonego?
— Na co?
— On już nie jest istotą ludzką. Wczoraj pytałeś, kiedy ma zamiar usunąć tą żyjącą skórę. Nigdy. Ona jest teraz jego ciałem. Leto ocenia, że przeżyje jakieś cztery tysiące lat, zanim metamorfoza go zniszczy.
Farad’n przełknął ślinę przez zaschnięte gardło.
— Rozumiesz, dlaczego wciąż biega? — zapytała Ghanima.
— A jeżeli będzie żył długo, to i tak…
— Ponieważ wspomnienie bycia człowiekiem jest w nim bardzo silne — przerwała Ghanima. — Pomyśl o istnieniach w jego wnętrzu. Nie, nie potrafisz zrozumieć tego, bo nigdy czegoś takiego nie doznałeś. Ale ja wiem. Potrafię wyobrazić sobie jego ból. Nasz ojciec odszedł na pustynię, unikając cierpień. Alia przeobraziła się w Paskudztwo, idąc na kompromis. A moja matka, chociaż ma tylko niejasne pojęcie o świadomościach wewnątrz, musi używać sił Bene Gesserit, by żyć z tą wiedzą… Właśnie do tego sprowadza się szkolenie Matek Wielebnych. Leto jest zupełnie inny i nikt nigdy nie będzie taki jak on.
Farad’n czuł się ogłuszony jej słowami: Imperator żyjący cztery tysiące lat?
— Jessika wie o tym — kontynuowała Ghanima, spoglądając na babkę. — Powiedział jej to tej nocy. Nazwał się pierwszą istotą w dziejach ludzkości, układającą plany o naprawdę dalekim zasięgu.
— Co… on planuje?
— Złotą Drogę. Wyjaśni ci to później.
— I ma dla mnie rolę w tym… planie?
— Będziesz moim małżonkiem — odparła Ghanima. — Leto przejmie program chowu Bene Gesserit. Jestem pewna, że babka powiedziała ci o marzeniu zakonu żeńskiego: o mężczyźnie — Wielebnym z nadzwyczajnymi mocami. On jest…
— Masz na myśli to, że my…
— Nie tylko to. — Ścisnęła mu ramię z ciepłą poufałością. — Ma dla nas wiele innych odpowiedzialnych zadań. To znaczy na czas, gdy nie będziemy płodzić dzieci.
— Cóż, wydaje mi się, że na to jesteś jeszcze trochę za młoda — odparł Farad’n, uwalniając swe ramię.
— Nigdy więcej tego nie mów — ostrzegła. W jej głosie wyczuł lodowaty chłód.
Do rozmawiającej pary zbliżyła się Jessika i Tyekanik.
— Tyek powiedział mi, że walki przeniosły się na inne planety — poinformowała Jessika. — Świątynia Centralna na Biareku jest oblężona.
Farad’n pomyślał, że mówił to dziwnie spokojnym tonem. On i Tyekanik w ciągu minionej nocy dokładnie przejrzeli doniesienia. Dziki ogień rebelii ogarnął całe Imperium. Zostanie oczywiście stłumiony, ale Leto obejmie we władanie żałosne dziedzictwo.
— Jest już Stilgar — powiedziała Ghanima. — Czekaliśmy na niego.
Ponownie ujęła Farad’na za ramię.
Stary fremeński naib stanął w drzwiach, eskortowany przez dwóch byłych komandosów śmierci, jego towarzyszy z siczowych czasów.
Wszyscy włożyli na siebie oficjalne czarne stroje z białymi lamówkami i żółte, żałobne opaski na czoła. Zbliżali się spokojnym, miarowym krokiem. Jessika zauważyła, że cała uwaga Stilgara skupia się na niej, więc kiedy się zatrzymał, zapytała:
— Wciąż martwisz się śmiercią Duncana Idaho? — Nie podobała się jej ostrożność starego przyjaciela.
— Matko Wielebna — rzekł i z ociąganiem skłonił głowę. „Tędy go wiedli — pomyślała Jessika. — Jak zwykle oficjalnie i zgodnie z fremeńskim kodeksem, ale i z krwią trudną do zmazania”.
— Z naszego punktu widzenia odegrałeś rolę, którą wyznaczył ci Duncan. Nie pierwszy raz człowiek oddał życie za Atrydów. Dlaczego tak się dzieje, Stil? Czasami i ty byłeś na to gotów. Dlaczego? Czy dlatego, że wiesz, jak wiele Atrydzi dają w zamian?
— Jestem szczęśliwy, że nie szukasz zemsty — odparł. — Ale są sprawy, które muszę przedyskutować z twoim wnukiem. Mogą nas one rozdzielić na zawsze.
— Chcesz powiedzieć, że Tabr nie złoży mu hołdu? — zapytała Ghanima.
— Chcę powiedzieć, że zasługuję na sąd. — Spojrzał zimno na Ghanimę. — Nie podoba mi się sposób, w jaki zachowywali się moi Fremeni — mruknął. — Powrócimy do dawnych obyczajów. Bez was, jeżeli to będzie konieczne.
— Prawdopodobnie tylko na jakiś czas — odparła Ghanima. — Pustynia umiera, Stil. Co zrobisz, kiedy nie będzie już czerwi, nie będzie pustyni?
— Nie wierzę w to!
Читать дальше