„Ghalfa mnie zaślepiła” — pomyślała Jessika.
Alia zawołała do jednej z adiutantek:
— Przyprowadź Ghanimę.
Jessika skupiła się na tych słowach.
„Ghanimę? Po co?”
Adiutantka odwróciła się do drzwi, podchodząc ku nim, by je otworzyć, ale zanim cokolwiek zdołała uczynić, rozległ się niesamowity huk. To strzeliły zawiasy. Potem trzasnęła zasuwa, gruba konstrukcja z plastali, obliczona na wytrzymanie działania straszliwych sił, i drzwi przewaliły się do środka. Strażniczki odskoczyły, wyciągając broń.
Gwardia Jessiki i Farad’na zamknęła koło wokół księcia Corrino.
W wejściu pojawiło się jednak tylko dwoje dzieci: po lewej stronie Ghanima ubrana w czarną, zaręczynową suknię i Leto po prawej, w białej, zabrudzonej szacie, kryjącej pod sobą gładź „filtrfraka”.
Alia spojrzała na dzieci, na próżno próbując opanować drżenie.
— Zebrała się cała rodzinka, by nas powitać — rzekł Leto. — Babko. — Skinął głową ku Jessice, a następnie przeniósł wzrok na księcia Corrino. — Czyżby książę Farad’n? Witamy na Arrakis, książę.
Oczy Ghanimy wydawały się być puste. Trzymała prawą rękę na obrzędowym krysnożu i sprawiała wrażenie, że chce się wyrwać z uścisku dłoni Leto, spoczywającej na jej ramieniu. Leto potrząsnął nią tak, że drobne ciało dziewczynki aż zadrżało.
— Spójrzcie na mnie, kochani — kontynuował Leto. — Jestem Ari, Lew Atrydów. A to Arjech. — Znowu potrząsnął ramieniem Ghanimy z tą potężną siłą, która wprawiała w drżenie całe jej ciało. — Lwica Atrydów. Przyszliśmy, by dać wam Secher Nbiw, Złotą Drogę.
Ghanima, wchłonąwszy słowa hasła — „Secher Nbiw” — poczuła, jak odblokowana świadomość napływa do jej umysłu. Pojęła, że w tej chwili odzyskała i pobiła zgiełkliwą przeszłość. Posiadła bramę, przez którą mogła zaglądać w przeszłość, kiedy tylko tego potrzebowała. Miesiące autohipnotycznego stłumienia wytworzyły w jej umyśle enklawę, skąd mogła władać własnym ciałem. Zaczęła się odwracać w stronę brata, by mu o tym powiedzieć, gdy zorientowała się, gdzie się znajduje i z kim.
Leto puścił ramię siostry.
— Czy znasz plan działania? — szepnęła Ghanima.
— Wystarczająco dobrze — odparł Leto. Tymczasem Alia otrząsnęła się z szoku i wrzasnęła na strażniczki:
— Bierzcie ich!
Leto natychmiast schylił się, podniósł wyważone drzwi i pchnął je przez salę w kierunku strażniczek. Dwie z nich legły zmiażdżone ciężarem. Inne patrzyły osłupiałe. Drzwi ważyły z pół tony, a to dziecko rzuciło nimi z przerażającą łatwością.
Alia zdała sobie nagle sprawę, że na korytarzu musi leżeć obezwładniona służba. Inaczej nikt by tu nie wszedł.
Jessika wyciągnęła podobne wnioski, lecz jednocześnie słowa Ghanimy dotknęły rdzenia dyscypliny Bene Gesserit, która zmusiła ją do koncentracji. Wnuki mówiły coś o jakimś planie.
— Co to za plan? — zapytała Jessika.
— Złota Droga, nasz imperialny plan — oparł Leto. Skinął głową Farad’nowi. — Nie myśl o mnie surowo, kuzynie. Działam również w twoim interesie. Alia liczyła, że Ghanima cię zabije. Ja raczej pozwolę ci żyć i zaznać pewnej miary szczęścia.
Alia krzyknęła na strażniczki chowające się na korytarzu:
— Bierzcie ich!
Odpowiedzią na jej rozkaz był zupełny brak reakcji ze strony tych, do których go kierowała.
— Poczekaj tu na mnie, siostro — powiedział Leto, kierując się ku ciotce. — Mam pewną rzecz do zrobienia.
Alia cofnęła się w kąt, przykucnęła i wyciągnęła nóż. Zielone klejnoty na jego rękojeści błysnęły w świetle padającym z okna.
Leto kontynuował swój marsz z pustymi, rozpostartymi rękoma.
Alia nagle wstała i rzuciła się na niego z nożem.
Leto podskoczył prawie pod sufit, zadając równocześnie cios lewą stopą. Trafił Alię w czoło i rozciągnął ją na ziemi, zostawiając krwawy znak na jej czole. Wypuściła nóż z dłoni. Spróbowała po niego sięgnąć, ale Leto stał już nad nią.
Zawahała się przez moment, przywołując z pamięci sztuki walki Bene Gesserit. Gdy opadła na podłogę, jej ciało było zwiotczałe.
Raz jeszcze Leto zbliżył się do niej.
Alia wykonała zwód w lewo i jednocześnie wystrzeliła prawą stopą do przodu, zadając cios, który, gdyby trafił precyzyjnie, mógłby rozpruć brzuch dorosłemu mężczyźnie.
Leto przyjął uderzenie na bark, chwycił stopę Alii i uniósł kobietę do góry. Obracał się, kręcąc nią dookoła. Słychać było świst wywoływany szybkością, z jaką wirowała i łopotała jej szata.
Pozostali cofnęli się.
Alia wciąż krzyczała, lecz nadal wirowała dookoła… dookoła… dookoła. Po chwili umilkła.
Wtedy Leto zmniejszył szybkość obrotów i delikatnie położył ją na podłodze. Leżała, drżąc jak śmiertelnie wyczerpane zwierzę. Leto pochylił się nad nią.
— Mogłem rzucić cię o ścianę — rzekł. — Tak byłoby pewnie najlepiej. Daję ci jednak szansę, bo na nią zasługujesz. Oczy Alii miotały się dziko z boku na bok.
— Pokonaliśmy nasze wewnętrzne istnienia — kontynuował Leto. — Spójrz na Ghanimę. Ona też może…
— Alio — wtrąciła się Ghanima — mogę ci pokazać, jak…
— Nie! — Głos dobywający się z piersi Alii brzmiał obco. Zaraz odezwały się następne, przeklinając, błagając. — Widzisz! Dlaczego nie słuchałaś? — I znowu: — Dlaczego to robisz? Co się dzieje? — I inny głos: — Powstrzymaj ich!
Jessika zatkała uszy, czując, jak Farad’n uspokajająco położył jej dłoń na ramieniu.
Alia wciąż szalała.
— Zabiję cię! — Z jej ust tryskały obrzydliwe przekleństwa. — Będę pić twoją krew! — Zaczęła wykrzykiwać bezwładne, splątane urywki zdań w najprzeróżniejszych językach.
Strażniczki stłoczone w korytarzu czyniły znak czerwia, potem ściskały pięści przy uszach. Ona była opętana!
Leto stał, potrząsając głową. Podszedł do okna i trzema błyskawicznymi ciosami wybił wzmocnione kryształem szkło — ponoć nie do stłuczenia — z ramy.
Na twarzy Alii pojawił się przebiegły wyraz. Jessika posłyszała, jak z jej wykręconych w grymasie ust dobywa się imitacja jej głosu, parodia opanowanego tonu Bene Gesserit:
— Macie zostać na swoich miejscach! Wszyscy!
Jessika opuściła dłonie i stwierdziła, że są wilgotne od łez.
Alia przetoczyła się na kolana i poderwała na nogi.
— Nie wiecie, kim jestem? — zapytała z naciskiem. Usłyszeli słodki i śpiewny głos młodej Alii, którą już dawno nie była. — Dlaczego wszyscy patrzycie na mnie w ten sposób? — Zwróciła błagalne oczy ku Jessice. — Matko, niech oni przestaną.
Jessika potrząsnęła jedynie głową, przejęta zgrozą. Oto potwierdzały się stare ostrzeżenia Bene Gesserit. Spojrzała na Leto i Ghanimę, stojących obok siebie. Cóż to oznaczało dla tych biednych bliźniąt?
— Jessiko — rzekł Leto, a w jego głosie usłyszała prośbę — czy nie można uniknąć Procesu-o-Opętanie?
— Kim jesteś, by decydować o Procesie? — zapytał zrzędliwie jakiś mężczyzna ustami Alii; zmysłowy autokrata, krańcowo zepsuty folgowaniem swym zachciankom.
Oboje, Leto i Ghanima, rozpoznali ów głos: stary baron Harkonnen. Ghanima poczuła, jak ten sam głos odzywa się echem w jej głowie, ale również to, że jej matka zatrzaskuje dlań bramę.
Jessika wciąż milczała.
— Zatem decyzja należy do mnie — stwierdził Leto. — I do ciebie, Alio. Proces-o-Opętanie albo… — Skinął głowę w kierunku wybitego okna.
Читать дальше