— Odszukaj swojego pana! — zawołał do odźwiernego, uśmiechając się na myśl o zaskoczeniu swoich rodziców. — Powiedz mu, że ma gości z Inbrokaru!
Runao odszedł bez słowa, pozostawiając ich samych na dziedzińcu. Zapadła długa cisza, a kiedy Paąuarin spojrzała pytająco na Supaariego, machnął lekceważąco ogonem. Po pewnym czasie wykrzyknął pozdrowienie i nasłuchiwał z nadzieją, że usłyszy czyjś znajomy głos. Ale nikt nie odpowiadał. Zaskoczony, zaczął się rozglądać. Dziedziniec, zwykle zajęty przez ekwipunek podróżnych, był pusty. Najwyraźniej w zajeździe nie było gości. No tak, ale to normalne w tej porze roku, pomyślał. Większość Jana’atów podróżowała we wczesnym Fra’anie, przed nadejściem upałów…
— Jeśli myślisz, że będę trzymała bękarta w moim domu, to możesz od razu odejść.
Odwrócił się, zbyt zaskoczony głosem matki, by poczuć przykrość po jej słowach.
— Ślą o nas anonimowe listy do Inbrokaru, ale na moich synów nie ma co liczyć — gderała, zerkając na dziecko, wtulone w piersi Paquarin, które właśnie się obudziło i zaczęło popiskiwać. — Powiedziałam im, poskarżcie się prefektowi! Ale ród Gran’jori zatruł tę przynętę. To tak, jakby się wyło na wiatr. Nigdy nie ma pieniędzy na remonty. Skoro Gran’jori chcą mieć Kirabai, to niech je sobie wezmą… Zostały same kości. Nie urodziłam się w norze biedaka, zasłużyłam na lepszy los. Prefekt tylko udaje, że coś robi, a naprawdę cieszy się z tego, że skaczemy sobie do gardła. Nie stój tak, idiotko! Nakarm tego bachora, bo urwę ci ucho! — warknęła do Paąuarin, kiedy dziecko zaczęło kwilić. — Prefekt niby prowadzi dochodzenie, ale wierzy we wszystko, co mówią ci śmieciarze z południa, więc po co próbować? Same kości… Mój brat mógłby coś zrobić z tą dziurą! Pochodzę z dobrego rodu, nie zasłużyłam na taki los. Gdyby twój ojciec był uczciwy, zostawiłby mnie w moim rodzinnym domu, ale on…
Supaari, milcząc, ruszył za matką ku ocienionej galerii wzdłuż muru oddzielającego zajazd od rzeki, gdzie wietrzyk dawał najwięcej wytchnienia. Zaproponował jej, żeby usiadła, ale nie usłuchała, miotając się po kolumnadzie z przekrzywionym woalem, zbierając spódnicami pył, liście i opadłe kwiaty hlari. Paąuarin przysiadła z dzieckiem w kącie, wyjęła resztki zapasów i zaczęła je karmić, metodycznie zanurzając palec w paście mięsnej i przykładając go do warg dziecka. Supaari usadowił się na poduszkach przy chłodnym murze i obserwował matkę, posiwiałą i przygarbioną, jak krąży tam i z powrotem, wygłaszając swoje tyrady.
W końcu spoza pompowni wyszedł ojciec ze swoim przybocznym Runą, którego odprawił mruknięciem.
— Nikt nie pisze o nas listów, żono. A prefekt ma ważniejsze sprawy na głowie niż prześladowanie właścicieli zajazdów. — Enrai westchnął, prawie nie zauważając Supaariego i całkowicie ignorując dziecko. — Zabieraj się stąd, wracaj do domu, gdzie twoje miejsce, ty bezwstydna stara suko. I przyślij tu jakąś dziewczynę z mięsem. Jestem głodny.
Opadł na poduszkę opodal Supaariego i wpatrzył się w rzekę, połyskującą jak złota folia w mosiężnym blasku trzech słońc. Teraz, kiedy staruszka weszła do domu, zapadła błoga cisza.
— Twoi bracia są na uboju — powiedział Enrai po dłuższym milczeniu. — Ci nowi Runowie są do niczego. Prefekt sobie wyobraża, że można w parę dni przyuczyć ich do pracy. Ciekawe jak. VaInbrokari rządzą, ale oni sąjak twoja matka, tylko im spiski i knowania w głowie. Pewno się im śnią bezogonowe potwory z wąskimi oczami. — Odwrócił się w stronę kuchni i ponownie zawołał, by przyniesiono mu mięsa. — Kiedyś była taka rozkoszna. To wy doprowadziliście ją do ruiny.
Czekając na posiłek, Enrai zachowywał się jak jego żona: gderał i utyskiwał, mieszając żywych z umarłymi, to, co bliskie i odległe, to, co znane i nieznane. Kiedy nadeszli starsi bracia Supaariego, natychmiast przyłączyli się do tych utyskiwań, rozprawiając o waśniach i rywalizacjach rodowych z przejęciem typowym dla osób pośledniejszego urodzenia. W trakcie tej bezładnej gadaniny pojawiła się młoda Runka z półmiskiem mięsa, który trzymała na długość wyciągniętych rąk, odwróciwszy głowę na bok, aby nie skazić jedzenia swym oddechem.
Tylko Supaari na nią spojrzał. Wieśniaczka VaKashani, pomyślał, ale nie mógł sobie przypomnieć jej rodziny. Wstał i wziął półmisek z rąk dziewczyny, witając ją w języku ruanja. Już miała mu odpowiedzieć, kiedy Enrai warknął:
— Jeśli tego nauczyłeś się w mieście, Supaari, u nas możesz sobie to darować. W Kirabai nie rozpieszczamy Runów.
Dziewczyna wykonała głęboki ukłon, niezbyt zgrabnie, bo jeszcze się tego dobrze nie nauczyła, i pospiesznie wróciła do kuchni.
Bracia roześmiali się. Supaari stał nieruchomo przez chwilę, a potem postawił półmisek na niskim stoliku i usiadł ponownie na poduszkach. Sporo czasu minęło, zanim najstarszy brat, Laaraj, spostrzegł, że Supaari nie je.
— Możesz trochę zjeść — powiedział, skinąwszy ręką w stronę półmiska. Zaraz jednak dodał: — Nie mamy tu niczego w nadmiarze. Rozejrzyj się.
— Kiedy wyjeżdżasz? — zapytał drugi brat, Vijar, przeżuwając mięso.
— Jutro o drugim świcie — odrzekł Supaari i poszedł zobaczyć, jak sobie radzi w kuchni Paąuarin.
Czas między zachodami pierwszego i drugiego słońca spędził ze swoimi braćmi i kilkoma sąsiadami wezwanymi przez posłańców. Nikogo nie interesowało, co dzieje się w Gayjurze czy Inbrokarze, nikt też nie zapytał, dlaczego Supaari znalazł się w Kirabai albo dlaczego podróżuje z niemowlęciem. Co jakiś czas wrzeszczeli na przerażoną, jeszcze nie przyuczoną Runkę, aby przyniosła im coś do zjedzenia. Rozmowa polegała głównie na drobiazgowym roztrząsaniu rodowych i politycznych skutków legalnych morderstw, jakie miały miejsce w dorzeczu rzeki Pon. Rozprawiali o tym z goryczą i zniechęceniem ludzi upośledzonych przez urodzenie i historię, dobrze wiedząc, że tu, w Kirabai, na nic nie mają wpływu.
— Potrójne Przymierze było błędem od samego początku — warknął któryś z sąsiadów, zwiesiwszy głowę na piersi. — Potrzebujemy wojny tak, jak Runowie potrzebują dobrej paszy. Wszyscy się tu zdegenerowalismy, wyczekując nie wiadomo na co. Gnuśność i rozkład…
To wyjedźcie stąd, chciał zawołać Supaari. Znajdźcie inny trop.
Lecz oni nie byli w stanie opuścić Kirabai, podobnie jak Runowie nie byli w stanie śpiewać. Nie potrafili sobie tego nawet wyobrazić, zniewoleni przez własną przeszłość i obyczaje. Liczyło się tylko pochodzenie i dziedzictwo, nawet jeśli po swoich przodkach odziedziczyli tylko listę tych, których nienawidzili i oskarżali o wszystkie nieszczęścia przez ostatnie dwanaście pokoleń. Słuchając ich, można było sądzić, że nigdy nie popełnili błędu. Nikt z nas nie jest tępy, pomyślał Supaari z goryczą, nikt nie jest głupi i leniwy. Wszyscy jesteśmy wielcy i potężni. Wszyscy — prócz tych, którzy są nad nami.
Kiedy wypaliło się światło drugiego zachodu, rozpoczęły się śpiewy. Goście rozeszli sięjuż do domów, braciaprzygotowywali się do snu, a ponad miasteczkiem popłynęły głosy zespolone w prastarych harmoniach. Te pieśni o zachodzie słońca należały do najdawniejszych wspomnień Supaariego. Wspomniał tę cudowną chwilę, gdy jako założyciel nowej linii mógł wreszcie o zachodzie słońca włączyć się do inbrokarskich chorałów; przepełniała go radość chyba jeszcze większa od tej, którą poczuł, kiedy ogłoszono, że Jholaa jest w ciąży.
Miał teraz prawo przyłączyć się do chóru Najstarszych, ale tego wieczoru milczał jak ukrywający się w kuchni Runowie. Jeszcze kiedyś zaśpiewam, przyrzekł sobie w duchu. Nie tutaj, nie pośród tych nieokrzesanych, żałosnych głupców. Kiedyś, w innym miejscu, znowu zaśpiewam.
Читать дальше