Danny wzruszył ramionami, wstał i machnął ręką.
— Ależ oczywiście, Candotti ma rację. To nie mogło być to samo. Zapomnij o tym.
Lecz było już za późno. Sandoz wciągnął łapczywie powietrze, kiedy to do niego dotarło.
— O Boże, Celestina i… O Boże, John. Jeśli coś stamtąd przywlokłem, jeśli ona zachoruje…
— Och, nie! — jęknął John. — Emilio, nikt nie jest chory!
— Błagam cię, nie rób tego znowu!
Ale zanim zdążył przemierzyć pokój, Sandoz zamknął się już całkowicie w sobie i nikt nie mógł na to nic poradzić. Trzeba to było przeczekać. Joseba i Sean kręcili się niespokojnie, Żelazny Koń tkwił nieruchomo w krześle.
— Ja po prostu… nie chcę… nie chcę, żeby ktokolwiek… znowu umarł przeze mnie — mówił Sandoz, szlochając. — John, jeśli Celestina…
— Przestań wygadywać takie rzeczy — żachnął się John, klękając przy nim i rzucając wściekłe spojrzenia Danny’emu. — Nawet o tym nie myśl. Okay. Wiem. Och, Boże… wiem! Ale przecież nikt nie umiera! Uspokójmy się, dobrze? Posłuchaj. Emilio! Słuchasz? Gdybyś coś miał, Ed Behr albo ja dawno byśmy to złapali, prawda? Albo ktoś ze szpitala, w którym cię trzymali, prawda? Prawda? Emilio, nikt nie choruje!
Sandoz wziął głęboki oddech, próbując odzyskać spokój i zdolność myślenia.
— Miał okropną biegunkę. Mówię o D.W. Naprawdę okropną. Annę powiedziała, że jak przy bengalskiej cholerze. Mówił, że wszystko ma metaliczny posmak. Ja nie mam takich objawów.
— Przecież to zupełnie co innego — powiedział John. — Emilio, nie jesteś chory! Jesteś po prostu wychudzony.
Joseba i Sean spojrzeli po sobie, wytrzeszczając oczy, a potem wypuścili powietrze, które trzymali w płucach od dobrych kilkunastu sekund, które wydawały się im minutami. Odzyskawszy zdolność poruszania się, Joseba znalazł szklankę i przyniósł trochę wody; Sean zaczął się rozglądać za serwetkami i w końcu wręczył Sandozowi kawał papieru toaletowego. Emilio wydmuchał niezręcznie nos, odetchnął głęboko i wstał, korzystając z pomocy Johna. Znękany i wyczerpany, podszedł do stołu, usiadł ciężko naprzeciw Danny’ego i zwiesił głowę. Przez chwilę w pokoju panowała cisza. John Candotti obmyślał w duchu jadowity list do ojca generała na temat swojego brata w Chrystusie, Daniela Żelaznego Konia, który sprawiał wrażenie, jakby nie był ani zaskoczony, ani przejęty reakcją, jaką wywołał, i który obserwował załamanie się Sandoza z chłodnym zainteresowaniem inżyniera obserwującego zawalenie się mostu.
— Bez urazy, mistrzu — zwrócił się Danny do Emilia — ale jeszcze nigdy nie wiedziałem Indianina, który by tak zbladł. — John przeraził się, ale ku jego zdumieniu Emilio parsknął śmiechem i wyprostował się, kręcąc głową. — Wybacz mi, Sandoz. Naprawdę, wybacz mi — powiedział cicho Danny.
To nawet zabrzmiało całkiem szczerze, zauważył John. Emilio kiwnął głową, najwyraźniej przyjmując przeprosiny. John odetchnął z ulgą i postanowił wykorzystać moment. Poszedł do kuchni i zaczął otwierać drzwiczki szafek.
— Ty po prostu za mało jesz, w tym cały problem. Sam zobacz, co tutaj masz… kawę, ryż i czerwoną fasolę. To wszystko!
Sandoz wyprostował się, utrzymując nadwerężoną godność jak płaszcz z gronostajów.
— Lubię fasolę i ryż.
— Zaiste — powiedział Sean — iterazniemusiszjużichsam zbierać z pola, prawda?
Wiesz, co ci powiem? — odezwał się Danny. — Gdybyś zmuszał kogoś do żywienia się tylko tym, oskarżono by cię o pogwałcenie praw człowieka.
— Ta świnka morska odżywia się lepiej od ciebie — rzekł Joseba, założywszy ręce na piersi. — Wcale nie jesteś chory. To tylko twoja żałosna kuchnia.
— Byli pewni, że niczego nie przywlokłem — powiedział Sandoz, do siebie i do innych.
— Byli pewni — potwierdził łagodnie Żelazny Koń. — Już ci lepiej? Może chcesz jeszcze trochę wody?
Joseba wziął szklankę i napełnił ją w milczeniu.
— Tak. Nie. Już mi lepiej. — Emilio wciąż wstrząśnięty, otarł twarz rękawem, odzyskując nad sobą kontrolę. — Jezu. To wszystko dlatego, że…
— Dlatego, że drażni cię myśl o rezygnacji — wpadł mu w słowo Sean, patrząc na Żelaznego Konia twardymi niebieskimi oczami. — A na to pojawia się Danny z pomysłem, że mogłeś zarazić się jakimś gównem. Niepokoiłeś się o tę dziewczynkę, to wszystko.
Żelazny Koń wzruszył ramionami i dobrodusznie oznajmił, że nazywa się „Wielki Wódz Gówniany Mózg”. John, który obserwował ten występ ze wzrastającą podejrzliwością, skrzyżował ręce na piersi i milczał. Gówniany mózg, pomyślał. Trafił w dziesiątkę.
— Candotti, znasz się na kuchni włoskiej? — zapytał Żelazny Koń z rozbrajającym uśmiechem.
John kiwnął głową, nie racząc się uśmiechnąć.
— Tak, potrafię coś niecoś upichcić.
— No więc! Sandoz, jeśli potrafisz ugotować fasolę i ryż, to dasz sobie radę z makaronem. Lubisz makaron z serem? To ci da parę kilogramów. Makaron i ser wynaleziono tu, w Neapolu. I pizzę. Wiedziałeś o tym? — Emilio potrząsnął głową. Żelazny Koń wstał i ruszył ku schodom. — Nie wiesz, co to jest dobre żarcie, jeśli nie jadłeś neapolitariskiego makaronu z serem. Prawda, Candotti? Wiecie co? Wy, chłopcy, zacznijcie gotować wodę, ja przyniosę coś z refektarza, a potem nauczymy Sandoza przyrządzać przyzwoite jedzenie.
I z zaskakującą, jak na jego wzrost, szybkością przemknął obok Joseby i zbiegł po schodach.
— Jest rozbity jak butelka whisky uderzająca o bruk przed Hotelem Bella — powiedział wieczorem Daniel Żelazny Koń. — Mówię ci, będzie tam tylko ciężarem. Wyłączy się w złym momencie i ktoś przypłaci to życiem! Wykorzystajmy tego biednego skurczybyka jako źródło informacji, a potem dajmy mu spokój, niech się pasie.
— Danny, już to przerabialiśmy. Nie możemy sobie na to pozwolić. Jego wiedza kosztowała nas miliardy, życie trzech kapłanów i trzech świeckich, nie wspominając o fatalnej opinii, jaką zyskało Towarzystwo.
— I tak już siedzieliśmy po uszy w gównie, kiedy to wybuchło. Problem raczej w tym, ile to kosztowało Sandoza?
— Wszystko — odrzekł Vincenzo Giuliani z chłodną precyzją, ale nie odwrócił się od gotyckiego okna swego gabinetu. Wpatrując się w ciemność albo może w swoje odbicie w szybie, dodał: — Nie musisz mi o tym przypominać, ojcze Żelazny Koniu. — Odszedł od okna i stanął za swoim lśniącym, orzechowym biurkiem, ale nie usiadł. — Bez względu na to, co o tym myślimy, Ojciec Święty nalega, aby Sandoz wrócił na Rakhat — powiedział tonem, który dawał do zrozumienia, że jego własna opinia nie ma tu żadnego znaczenia. — Jego Świątobliwość wskazuje na fakt, że w ciągu ostatnich czterdziestu lat aż sześć statków kosmicznych próbowało dolecieć na Rakhat, a udało się to tylko dwóm, bezpośrednio związanym z osobą Emilia Sandoza. Gelazy III widzi w tym działanie Opatrzności.
Żelazny Koń siedział przed nim, wyciągnąwszy nogi w wysokich butach. W olbrzymiej, ciężkiej dłoni trzymał kryształową szklankę o grubym dnie i obserwował, jak ojciec generał przemierzą gabinet, krocząc bezszelestnie po bezcennych orientalnych dywanach, z których każdy miał kilkaset lat.
— Więc co Jego Świątobliwość proponuje? — zapytał. — Mamy sobie postawić Sandoza na pulpicie sterowniczym jak plastikowego Jezusa, żeby strzegł nas przed kolizją z międzygwiezdnymi śmieciami? Może złożymy jego drobne kostki razem z ptasimi piórami w torbie lekarskiej, w nadziei że uchroni to statek od rozpadnięcia się na kawałki?
Читать дальше