Wkońcu to Djalao opuściła ogon i powiedziała beznamiętnym tonem:
— Zaprowadźcie go do Trucha Sai.
13. NEAPOL: grudzień 2060-czerwiec 2061
— Dlaczego nie? — zapytała Celestina.
— Ponieważ prosił, żebyśmy nie przychodziły, cara — odpowiedziała z naciskiem Giną Giuliani, zaczynając tracić cierpliwość. Sama z trudem znosiła gorycz zawodu, a nieustanne pytania córki wcale jej w tym nie pomagały. Ot, i całe moje życie, pomyślała z goryczą i powstrzymała westchnienie, odcedzając makaron.
— Ale dlaczego? — Celestina nie dawała za wygraną. Oparła łokcie na stole kuchennym i kołysała się w tył i w przód. — Co będzie jadła Elizabeth? — zapytała chytrze.
Giną podniosła głowę. Nieźle to wymyśliła, pomyślała z uznaniem. Całkiem nieźle. Ale na głos powiedziała:
— Jestem pewna, że brat Cosimo ma mnóstwo jarzyn dla Elizabeth. — Spojrzała na Celestinę. — A wiesz, ile razy zrobiłam ci w tym roku makaron z serem? Siedemset trzydzieści razy. Ten jest siedemset trzydziesty pierwszy. W tym roku.
— To bardzo dużo paluszków — powiedziała Celestina i zachichotała, kiedy mama wybuchnęła śmiechem. — Możemy pójść jutro?
Giną zamknęła oczy.
— Cara. Proszę. Nie! — krzyknęła, posypując makaron serem.
— Ale dlaczego nie?! — wrzasnęła Celestina.
— Powiedziałam ci: nie wiem! — wrzasnęła Giną, ciskając miskę na stół. Wzięła głęboki oddech i powiedziała zwykłym głosem: — Siadaj i jedz, cara. Don Emilio miał trochę zachrypły głos…
— Co to znaczy „zachrypły”? — zapytała Celestina, żując makaron.
— Nie mów z pełnymi ustami. Zachrypły to szorstki. Pamiętasz, jak byłaś przeziębiona w zeszłym tygodniu? Twój głos brzmiał bardzo śmiesznie, pamiętasz? Don Emilio na pewno zaraził się od ciebie i nie czuje się dobrze.
— Możemy iść jutro? — zapytała Celestina, pakując sobie do ust następną łyżkę.
Giną westchnęła i usiadła naprzeciw córki.
— Nie masz litości. Jesteś absolutnie bezlitosna. Posłuchaj. Poczekamy do przyszłego tygodnia i zobaczymy, jak się będzie czuł. A może zapytamy mamę Pii, czy Pia będzie mogła przyjść i pobawić się z tobą po obiedzie?
Na szczęście to podziałało i Celestina przestała ją męczyć.
Tego rana Emilio Sandoz zatelefonował do Giny po raz pierwszy, ale jej radość została szybko stłumiona tonem jego głosu, kiedy poprosił, by nie przychodziły w ten piątek. Zgodziła się, oczywiście, i zapytała, czy coś się stało. Zanim odpowiedział, zdała sobie sprawę z nienaturalnej szorstkości jego głosu i zapytała, trochę zaniepokojona, czy jest chory. Milczał przez chwilę, a potem usłyszała chłodną odpowiedź:
— Mam nadzieję, że nie.
— Przepraszam — powiedziała, nieco rozdrażniona. — Ależ oczywiście, masz rację. Sama powinnam wiedzieć, że to zły pomysł, by przyprowadzać Celestinę.
— Być może oboje popełniliśmy błąd w ocenie sytuacji, signora — odpowiedział lodowatym tonem.
— Nie miałam pojęcia, że jest chora. — Teraz już naprawdę poczuła się urażona. — Zresztą to nic takiego, zwykłe przeziębienie. Przeszło jej po paru dniach. Jestem pewna, że przeżyjesz.
Kiedy znowu przemówił, wyczuła w jego głosie coś dziwnego, ale nie potrafiła powiedzieć, co to jest.
— Mi scuzi, signora. To nieporozumienie. To nie twoja wina ani twojej córki. — Cholerny hrabia, pomyślała ze złością i pożałowała, że nie włączył wizji, choć i tak z jego twarzy na pewno trudno byłoby coś odczytać. — Proszę mi wybaczyć, ale teraz wasza wizyta byłaby… niewygodna. — Zająknął się, szukając odpowiedniego słowa, co ją zaskoczyło, bo jego włoski był zwykle bezbłędny. — „Niewygodna” to nie najlepsze słowo. Mi scuzi. Nie chciałem pani urazić, signora.
Zmieszana i zawiedziona, zapewniła go, że nie czuje żadnej urazy, co było kłamstwem, ale bardzo chciała, żeby w to uwierzył. Powiedziała mu więc, że dobrze by mu zrobiła jakaś odmiana, i zaproponowała, by wybrał się w któryś wieczór do Neapolu. Zbliża się Boże Narodzenie, na ulicachjest pełno ludzi robiących zakupy. Wyraziła nadzieję, że do połowy grudnia na pewno pozbędzie się przeziębienia.
— Nikt tak się nie przejmuje Bożym Narodzeniem jak neapolitańczycy. Musisz to zobaczyć i…
— Nie — usłyszała w słuchawce. — To niemożliwe. Trudno było nie poczuć się obrażoną, alejuż go trochę poznała i wiedziała, że ta szorstkość ukrywa strach.
— Nie przejmuj się! Pójdziemy tam wieczorem! Nikt cię nie rozpozna… w rękawiczkach, kapeluszu i ciemnych okularach — dodała ze śmiechem. — Mój teść i tak zawsze posyła za mną ochroniarzy. Będziemy naprawdę bezpieczni!
Kiedy i to go nie przekonało, spróbowała ironii i zapewniła, że nie dybie na jego cnotę, a Celestina będzie ich przyzwoitką. To okazało się kompletnym niewypałem. Usłyszała kilka ceremonialnych zwrotów i rozmowa się skończyła. Kiedy odłożyła słuchawkę, była zdumiona, ale i bliska płaczu.
Tego samego popołudnia posłaniec przyniósł kwiaty.
Tydzień później Giną wyrzuciła je na kupę kompostu, starając się nie poddawać sentymentom. Zatrzymała jednak bilecik. Nie było na nim, rzecz jasna, podpisu, tylko jedno zdanie napisane odręcznie przez dziewczynę z kwiaciarni: „Potrzebuję trochę czasu”.
Wierzyła, że tak jest naprawdę, choć nie do końca rozumiała…Dała mu więc czas do Bożego Narodzenia.
Był to trudny adwent. Giną spędziła go z rodziną i starymi znajomymi, starając się nie myśleć o tym, gdzie i z kim jest Carlo albo co mogą oznaczać kwiaty, które przysłał jej Emilio. Niestety, nie należała do osób, którym łatwo przychodzi nie myśleć. Grudzień dłużył się jej, podobnie jak Celestinie, która wyczekiwała Trzech Króli, kiedy u Carmelli miało być wielkie przyjęcie. Wtedy wszystkie dzieci dowiedzą się, co dostaną od „La Befana”, czyli niegodziwej Suki, która usiłowała sprowadzić na manowce Trzech Mędrców, wędrujących przez Italię do Betlejem.
Wszyscy starali się umilić Celestinie to wyczekiwanie, rozpieszczając ją prezentami, a już szczególnie rozrzutni byli rodzice jej ojca. Lubili Ginę, matkę ich ukochanej wnuczki, i zawsze dbali o to, by Carmella zapraszała ją na swoje przyjęcia. Mimo że don Domenico nie szczędził słów potępienia pod adresem ich syna, Carlo należał do rodziny, a w Neapolu wspólna krew się liczy.
Na przyjęciu u Carmelli tylko ciotka Carla, siedemdziesięcioczteroletnia Rosa, znana ze swoich dosadnych uwag, nie ukrywała, co o tym wszystkim myśli. Ona i Giną, próbując uciec przed tłumem przyjaciół i krewnych, a także przed budzącym zamęt w głowie hałasem, jaki robiły podniecone do granic wytrzymałości dzieci, schroniły się w bibliotece.
— Carlo to gnojek — oświadczyła Rosa beznamiętnym tonem, kiedy obie usiadły w miękkich skórzanych fotelach i położyły nogi na stylowym niskim stoliku. — Przystojny jak cholera, więc rozumiem, dlaczego dałaś mu się omotać. Ale to kawał drania! To syn mojego rodzonego brata, ale powiem ci, moja droga, że wypieprzy wszystko, co mu podejdzie pod tego jego drgającego…
— Rosa!
Chłopców, psy, kurwy — ciągnęła Rosa, równie bezlitosna jak Celestina. — Myślą, że ja o niczym nie wiem, ale przecież mam uszy. Gdybym była tobą, odstrzeliłabym mu jaja. — Wychyliła się, by złapać Ginę za ramię; w jej nieco przymglonych oczach zapłonęła żądza spiskowania i przemocy. — Chcesz, żebym go zastrzeliła?
Читать дальше