Mary Russell - Dzieci Boga

Здесь есть возможность читать онлайн «Mary Russell - Dzieci Boga» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dzieci Boga: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dzieci Boga»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiutancka powieść Mary Dorii Russell „Wróbel” zdobyła dla autorki powszechne uznanie. Oto kontynuacja owej jednej z najwspanialszych powieści fantastycznych ostatnich lat. Zaledwie ojciec Emilio Sanchez, jedyny członek pierwszej wyprawy, który powrócił na Ziemię, zdołał odzyskać zdrowie i równowagę psychiczną po straszliwych przejściach na planecie Rakhat, Towarzystwo Jezusowe prosi go (a właściwie zmusza), by zechciał wziąć udział w kolejnej misji. Sancheza dręczą wspomnienia i lęki, ale nie może uciec od swojej przeszłości. Rozpoczyna się druga batalia o rozum i duszę tak ciężko doświadczonego przez los kapłana.

Dzieci Boga — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dzieci Boga», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wyciągał ją jednak z klatki i pozwalał zjeść marchewkę na swoich kolanach, podczas gdy sam pił kawę, a po jakimś czasie w ogóle nie czuł się głupio, że rozmawia ze zwierzęciem.

Odkrył, że świnki morskie są spokojne w nocy i podczas dnia, a ożywione o świcie i zmierzchu. To mu odpowiadało. Często pracował non stop od ósmej rano do piątej czy szóstej po południu i dopiero pogwizdywanie świnki sygnalizowało mu, że zaczyna się wieczór. Wiedział, że może nadejść taka chwila, kiedy da o sobie znać wycieńczenie organizmu, jakiego doznał naRakhacie i podczas długich miesięcy samotnej podróży na Ziemię. Koncentrował się więc na pracy tak długo, jak zdołał, a potem robił sobie kolację z czerwonej fasoli i ryżu, jedząc ją pod czujnym spojrzeniem czarnych oczek Elizabeth. Później wyjmował ją z klatki i brał na kolana, gładząc jedwabiste futerko pozbawionymi czucia palcami, aż zasypiała czujnym snem zwierzyny, na którą polują drapieżniki.

Po jakimś czasie wracał do pracy, często siedząc przy komputerze do późnej nocy. Poznał już dość dobrze ogólną strukturę k’sanu — języka Jana’atów — i coraz bardziej podziwiał jego piękno. Nareszcie przestał być dla niego wyłącznie nośnikiem strachu i upodlenia. Poddawał się rytmowi poszukiwań i porównań, pogłębiał swoją wiedzę, cieszył z wypełniania się wzorów gramatycznych i semantycznych, ulegał fascynacji na tyle silnej, by chroniła go zarówno przed wspomnieniami, jak i przed wybieganiem w przyszłość.

Pod koniec października John taktownie uprzedził go o spodziewanym przyjeździe innych księży, którzy mieli być przeszkoleni przed drugą jezuicką wyprawą na Rakhat. Wszyscy przeczytali już raporty i doniesienia naukowe z pierwszej wyprawy, przerobili wstępny kurs językowy zaprogramowany przez Sofię Mendes w systemie Al i sami zaczęli się uczyć języka ruanja. Ojciec generał i John zapoznali ich pokrótce z przeżyciami Sandoza na Rakhacie. John nie wyraził tego dokładnie, ale dał mu do zrozumienia, że tych nowych ludzi ostrzeżono: nie dotykać go, nie matkować mu, nie bawić się w terapeutów — po prostu pracować pod jego kierownictwem.

Emilio nie starał się poznać nowych ludzi, wolał buszować po cyberprzestrzeni albo po internetowych bibliotekach; tu oddzielał go od ludzi bufor elektroniki, a poza tym mógł się zawsze wylogować, kiedy zechciał. Narzuconą sobie samotność przerywał jednak od czasu do czasu, wyprawiając się do kuchni, aby zdobyć od brata Cosima trochę warzyw dla Elizabeth. W piątki pojawiała się Giną, zawsze z Celestiną, żeby podrzucić coś dla świnki, a czasem jakieś drobne sprawunki, o które śmiał ją poprosić. Ona i John Candotti potrafili mu pomagać w taki sposób, że nie czuł się kaleką, i był im za to bezgranicznie wdzięczny. Pewnego popołudnia zjedli z nim późny obiad i dyskretnie przyjrzeli się jego mieszkaniu i codziennym czynnościom. Kiedy Giną nie potrafiła znaleźć gotowych urządzeń, które pasowałyby do jego kalectwa, John zabierał się do ich skonstruowania: przeciwwagi do przedmiotów, które trzeba było podnosić, narzędzi i sprzętów kuchennych z szerokimi rączkami, zamków i klamek prostszych w użyciu, ubrań łatwiejszych do wkładania i zdejmowania.

Piątego listopada 2060 roku, a więc w dzień swoich siedemdziesiątych siódmych urodzin — w każdym razie zgodnie z ziemskim kalendarzem — po zwykłej kolacji składającej się z fasoli i ryżu Emilio Sandoz nalał sobie szklankę Ronrico.

— Elizabeth — oznajmił, wznosząc szklankę — jestem absolutnym władcą mojego królestwa, które rozciąga się od klatki schodowej do tego biurka.

Wrócił do pracy, pochłonięty pewnym zakresem semantyki języka k’san, który miał coś wspólnego z systemami rzecznymi, o których opowiadał mu pewien baskijski ekolog: te same terminy mogą odpowiadać rodzajom aliansów politycznych. Jak seria dopływów, pomyślał Emilio, i poczuł w trzewiach ów znajomy skurcz, który czuł zawsze, kiedy zabierał się do obalenia hipotezy uważanej przez siebie za mocną.

10. RZEKA PON, PROWINCJA ŚRODKOWA, INBROKAR: 2046 czasu ziemskiego

Trzeciego dnia podróży na południe nieznośny upał przerwała burza, która przemoczyła pasażerów rzecznej barki i zalała przybrzeżne równiny na głębokość dłoni. Supaari VaGayjur, obeznany ze zwyczajami wioskowych Runów, ściągnął wilgotne szaty i chodził prawie tak nagi, jak jego towarzysze podróży. Wraz z odzieniem, które nosił w mieście, pozbył się odoru Inbrokaru i znowu poczuł się sobą.

Skończyło się, pomyślał Supaari, i nie odnalazł w sobie żalu.

Był już dostatecznie blisko spełnienia swoich życiowych ambicji, by wiedzieć, co kupuje, i ocenić straty, kiedy wyrzekł się tego, omotany splątanymi sieciami arystokratycznych koligacji, nienawiści i uraz. Z kupiecką stanowczością pogodził się ze stratami, wyślizgując się z matni z jednym słowem na ustach: „Odchodzę”. Tak więc opuścił pałac Kitheriego, nie mówiąc nikomu, że odchodzi. Zabrał to, co było cenne tylko dla niego — dziecko, które w tym momencie Paąuarin trzymała za burtą, aby mogło się wysiusiać.

Paquarin zgodziła się towarzyszyć mu aż do Kirabai. Teraz śmiała się, zanurzając dziecko w bystrym prądzie, aby je obmyć. Zaraz zaśnie, pomyślał i uśmiechnął się, widząc, jak wyraz przerażenia na małej buzi ustępuje sennemu zadowoleniu, kiedy wylądowało na podołku ruńskiej mamki, poddając się pieszczocie jej zwinnych rąk.

Oparty o kosz owoców, sam senny, obserwował przesuwające się brzegi rzeki i zastanawiał się leniwie, dlaczego Jana’atowie upierają się przy noszeniu ubrań, choć ich ciało pokrywa gęste futro. Annę Edwards zapytała go kiedyś o to i nie bardzo wiedział, co jej odpowiedzieć, poza ogólnikiem, że Jana’atowie zawsze przedkładają to, co wyszukane, nad to, co proste. Ciepły wiatr osuszył mu futro i prawie już drzemał, kiedy przyszło mu na myśl, że strój nie jest ani ochroną, ani ozdobą, ale oznaką przynależności do określonej kasty — pozwala odróżnić pierworodnych wojskowych od drugich w kolejności narodzin urzędników, a obie te kasty od naukowców i kupców, czyli trzeciaków. W ten sposób każdy zajmuje sobie właściwą pozycję i łatwo ocenić, kogo i jak pozdrowić, a kogo potraktować z odpowiednią obojętnością.

I zachować odpowiedni dystans między rządzącymi i rządzonymi, pomyślał, tak aby żaden Jana’ata nie został pomylony z ruńskim służącym! Uśmiechnął się do siebie, nie otwierając oczu, rad, że w końcu może odpowiedzieć na pytanie Ha’an.

Dopóki nie zwrócili mu na to uwagi ci niezwykle poliformiczni cudzoziemcy, Supaari nigdy nie zastanawiał się nad zagadkowym podobieństwem Jana’atów do Runów. Nigdy tego nawet nie zauważał — równie dobrze można było zapytać, dlaczego deszcz ma taki sam kolor jak woda — natomiast cudzoziemcy byli tym naprawdę zafascynowani. Kiedyś, przebywając już w domu Supaariego w Gayjurze, Sandoz wyraził przypuszczenie, że w dawnych czasach podobieństwo dwóch gatunków było mniejsze, ale Runowie w jakiś sposób spowodowali, że Jana’atowie upodobnili się do nich. Nazwał to mimikrą drapieżników. Supaari poczuł się bardzo urażony przypuszczeniem, że najbardziej skuteczni łowcy jana’atańscy, polujący na Runów, mogli być tymi, którzy najbardziej się do nich upodobnili wyglądem i zapachem — po to, by móc niepostrzeżenie zbliżyć się do stada.

— Tacy łowcy byli zdrowsi i łatwiej im było znaleźć towarzyszki — powiedział Sandoz. — Ich dzieci były lepiej karmione i same miały liczniejsze potomstwo. Po jakimś czasie podobieństwo Jana’atów do Runów stało się bardziej dostrzegalne.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dzieci Boga»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dzieci Boga» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dzieci Boga»

Обсуждение, отзывы о книге «Dzieci Boga» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x