Mary Russell - Dzieci Boga

Здесь есть возможность читать онлайн «Mary Russell - Dzieci Boga» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dzieci Boga: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dzieci Boga»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiutancka powieść Mary Dorii Russell „Wróbel” zdobyła dla autorki powszechne uznanie. Oto kontynuacja owej jednej z najwspanialszych powieści fantastycznych ostatnich lat. Zaledwie ojciec Emilio Sanchez, jedyny członek pierwszej wyprawy, który powrócił na Ziemię, zdołał odzyskać zdrowie i równowagę psychiczną po straszliwych przejściach na planecie Rakhat, Towarzystwo Jezusowe prosi go (a właściwie zmusza), by zechciał wziąć udział w kolejnej misji. Sancheza dręczą wspomnienia i lęki, ale nie może uciec od swojej przeszłości. Rozpoczyna się druga batalia o rozum i duszę tak ciężko doświadczonego przez los kapłana.

Dzieci Boga — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dzieci Boga», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ależ to nonsens! — odpowiedział mu Supaari. — To my ich hodujemy, a nie oni nas! Łatwiej uwierzyć, że nasi przodkowie zjadali brzydkich Runów, a pozostawiali pięknych, a więc tych, którzy byli bardziej podobni do Jana’atów!

Teraz Supaari przyznał, że Sandoz mógł mieć rację. „To my oswoiliśmy Jana’atów”, powiedziała mu kiedyś jego ruńska sekretarka, Awijan. Wówczas Supaari zbył tę uwagę złośliwym żartem, że przecież niemowlęta Jana’atów były wychowywane przez rufiskie mamki, a to jest coś w rodzaju oswajania…

Zapadł w sen i przyśniło mu się, że stoi przed wejściem do ciemnej jaskini. W jakiś sposób, jak to bywa we śnie, wiedział, że to wejście prowadzi do licznych jaskiń. Wszedł do środka, ale natychmiast stracił orientację, zaczął błądzić, czując się coraz bardziej i bardziej zagubiony — i nagle przebudziły go godowe wrzaski cranila o białym grzbiecie, który brodził przy brzegu. Dźwignął się na nogi i próbował otrząsnąć z niemiłego wrażenia niepokoju, spacerując wokół nadbudówki pilota i obserwując tytaniczne zmagania parzących się zwierząt. Niech im się poszczęści, pomyślał, bez względu na to, co jest szczęściem dla cranilów. Kiedy spojrzał ponownie na swoją córkę, zwiniętą w kłębek przy Paquarin, pomyślał: Wszedłem do jaskini i wyniosłem z niej dziecko.

Nie „dziecko”. Moje dziecko. Moją córkę.

Nie miał z kim ustalić jej imienia. Zgodnie ze zwyczajem, pierwsza córka powinna przyjąć nie używane imię którejś ze swoich babek lub prababek. Supaari nie miał ochoty czcić w ten sposób pamięci kogokolwiek z rodziny Jholai, więc próbował przypomnieć sobie imiona przodków swojej matki, ale ku swemu rozczarowaniu stwierdził, że nie zna żadnego. Był trzeciakiem, zakładano, że nigdy nie będzie miał potomstwa, więc pewnie nikt mu nie wyliczał przodków, a jeśli nawet kiedyś poznał swój rodowód, nie zapamiętał żadnego imienia. Nie bardzo wiedząc, co dalej robić, Supaari postanowił wrócić do swojego rodzinnego domu w Kirabai. Poprosi matkę o wybranie imienia jego córce; miał nadzieję, że taka prośba sprawi jej radość.

Odetchnął głęboko powietrzem, w którym nie było śladu miejskich odorów, i pomyślał: Wszystko się zmieniło.

A jednak rozpoznał znajome wonie. Horyzont przyćmiła czerwona mgiełka, dobrze widoczna w ukośnych promieniach zachodzącego drugiego słońca — opary wonności unoszące się znad zarośli. Rzeka była coraz szersza, prąd coraz bardziej leniwy, a brzegi coraz częściej otwierały się na płaskie równiny. Lekki wiatr przynosił znajomy zapach przetrawionej trawy: dziwnie czystą woń odchodów piyanota. Rozpoznał też ostry zapach prawie dojrzałego zielonego melfruita i cierpki, dymny zapach przejrzałej datinsy. Wszystko to witało jego i jego córkę jak dawno nie widziani domownicy. Tej nocy spał na pokładzie, nie dręczony żadnymi snami i szczęśliwy.

Czwartego dnia podróży obudziło go poruszenie wśród pasażerów: barka zbliżała się do mostu Kirabai i wielu z nich miało zamiar zatrzymać się tutaj, aby pohandlować. Supaari wstał i polecił Paąuarin, by zebrała ich bagaże, a sam zaczął sobie niezdarnie szczotkować futro. Jakiś ruński kupiec, nie proszony, pomógł Paąuarin wyjąć najlepsze szaty Supaariego, a potem pozawiązywać wszystkie wstążki i pozapinać sprzączki. Supaari, zadowolony z tej zniewalającej inbrokarskiej służalczości, podziękował im obojgu.

Czuł, jak narasta w nim silne podniecenie — optymizm, energia, ledwo powstrzymywana radość z powrotu do domu. Odwrócił się do Paąuarin i wyciągnął ręce po dziecko, nie dbając o kosztowny strój.

— Spójrz, maleńka — powiedział, kiedy barka wpływała pod łuk ze zwykłego piaskowca. — Na zworniku jest godło twojego przodka sprzed dziewięciu pokoleń, który wielce się zasłużył w drugiej pońskiej kampanii hołdowniczej. Od tego czasu Kirabai należy do jego potomków na mocy prawa dziedziczenia.

Rozszerzyła oczy, ale tylko dlatego, że barka zanurzyła się w cieniu pod mostem. Supaari posadził ją sobie na ramieniu i wciągnął w nozdrza nieco stęchły, ale słodki zapach niemowlęcia.

— Wierz mi, maleńka, musieliśmy wrócić aż tu, żeby znaleźć kogoś, kto będzie z ciebie dumny — wyszeptał z goryczą. — Jesteśmy właścicielami zajazdu, zapewniającymi godziwy nocleg podróżnym: cztery noce na południe od Inbrokaru i trzy noce na północ od brzegu morza. Otrzymujemy za to zasiłek od rządu i pobieramy jedną dwunastą wartości towaru wywożonego stąd przez wszystkich Runów VaKirabai. Niestety, rodzina twojego ojca nie należy do znamienitych.

Ale nie mordujemy podstępnie niemowląt, pomyślał, kiedy barka ponownie wypłynęła z cienia.

— Zatrzymamy się tu tylko do jutrzejszego drugiego zachodu, panie — zawołał do niego właściciel barki z nadbudówki pilota. — Popłyniesz z nami dalej, w dół rzeki?

— Nie — odrzekł Supaari, podniecony widokiem, zapachami i odgłosami Kirabai. — Jesteśmy w domu.

Rozpromieniony, oddał dziecko Paquarin. Barka już przybiła do nadbrzeża; rzucono grube, plecione cumy. Rozglądał się i wdychał zapachy, wypatrując na nadbrzeżu kogoś, kogo znał jako chłopiec, ale nie rozpoznał żadnej znajomej twarzy. Przecisnął się więc przez tłum Runów, tłoczących się, by zadeklarować towar i uiścić opłatę portową, i na chybił trafił wynajął jakiegoś ruńskiego tragarza, choć bagażu miał niewiele, a i pieniędzy do wydania nie za dużo. Kirabai opuścił prawie z niczym, a jednak udało mu się zbudować przedsiębiorstwo handlowe, które wytwarzało pieniądze tak, jak równiny rodzą trawy; poznał, co to bogactwo, i czasami w nocy, kiedy sen nie nadchodził, wyobrażał sobie, jak wraca do domu, z poczuciem triumfu i z nagromadzonym przez te lata majątkiem. Kiedy otrzymał godność Założyciela, musiał przekazać swoje wszystkie aktywa do państwowego skarbca. Teraz wracał na frachtowej barce, mając niewiele więcej niż wówczas, gdy dom opuszczał: bezimienne dziecko i sześćset bahli — wszystko, co mu pozostało po sprzedaniu osobistych klejnotów w porcie Inbrokaru, opłaceniu Paauarin i zapłaceniu za jej przejazd barką. Ubrał się w najlepszy strój i wynajął tragarza, żeby zrobić dobre wrażenie. Żałował tylko, że nie ma dłuższych pazurów.

Dziecko warte jest tej ceny, pomyślał z trzeźwością kupca. Pieniądze zawsze można zarobić.

Z portu widać było zajazd położony na grzbiecie podłużnego wzgórza, które wyrastało ponad znak wskazujący przybór wody w rzece. Wczorajsza burza była tutaj silniejsza niż w górze rzeki i kiedy Supaari prowadził swoją małą świtę przez główne wrota, a później przez centralny plac i labirynt wąskich alejek między kamiennymi domkami Runów VaKirabai, widział na ziemi mnóstwo dachówek i połamanych gałęzi hlari. Zniszczona była też wieża radiowa, a w gaju przy moście wichura zwaliła do rzeki kilka potężnych marhlarów. Pomijając jednak te świeże zniszczenia, wydawało się, że Kirabai w ogóle się nie zmieniło przez lata jego nieobecności…

Supaari był przyzwyczajony do wielkomiejskiego tętna życia Gayjuru i do kipiącego intrygami Inbrokaru, więc Kirabai musiało mu się wydać miasteczkiem dość sennym. Był to jednak przyczółek wschodnich pól rakaru, dość ważny ośrodek handlu dla zbieraczy z wnętrza kraju. Nie brakowało tam również spółdzielni tkackich i przetwórni khaliatu. Można tu wiele zrobić, pomyślał, przezwyciężając poczucie niemocy i zniechęcenia.

W bramie zajazdu powitał go nowy odźwierny, ale sama brama była stara i Supaari zauważył z pewnym zakłopotaniem, że górny zawias wciąż domaga się naprawy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dzieci Boga»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dzieci Boga» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dzieci Boga»

Обсуждение, отзывы о книге «Dzieci Boga» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x