Sfery towarzyskie Inbrokaru, biorąc przykład z Kitherich, ignorowały Supaariego albo traktowały go z politowaniem i pogardą. Czasami w rozmowach padało słowo „domokrążca” i natychmiast ginęło w łagodnej fali wykwintnego rozbawienia. Supaari znosił to wszystko z wystudiowaną obojętnością i prawdziwą cierpliwością: dla dobra swojego syna i jego przyszłości.
Dzieciniec znajdował się dość daleko, w głębi zabudowań. Supaari nie miał pojęcia, gdzie jest teraz Jholaa. Ruńska położna, Paąuarin, zapewniła go, że jego żona czuje się dobrze, ale dodała:
— Biedaczka, strasznie się namęczyła. U nas jest inaczej. U nas dzieci wychodzą równie łatwo, jak tam wchodzą… To prawdziwa łaska nie być Jana’atą. A kobiety Kitherich są takie wąskie w biodrach! Dla biednej położnej to bardzo ciężkie zadanie.
Paąuarin przyznała, że Jholaa jest bardzo przygnębiona po porodzie, kiedy się o to wprost zapytał. Oczywiście. Jeszcze jeden powód, aby go nienawidzić: to on jest za wszystko odpowiedzialny.
Supaari był tak pochłonięty swoimi myślami, że dopiero kiedy usłyszał ciche śmiechy Runów i wesoły gwar, dochodzący z kuchni razem z zapachem przypraw korzennych i smażonych warzyw, zorientował się, że Paquarin wprowadziła go już do dziecińca. Przeszedłszy przez jeszcze jedne drzwi, znalazł się na niewielkim pustym dziedzińcu i dostrzegł w kącie małą drewnianą skrzynkę.
Zatrzymał się w pół kroku. A więc po to go tutaj przyprowadzono. Żadnych haftowanych koronek nad kołyską, żadnych wstążek powiewających na wietrze, aby przyciągnąć wzrok dziecka i wyćwiczyć w nim zdolność śledzenia ruchu. Zwykła szmata kuchenna, udrapowana nad skrzynką, aby zapewnić dziecku cień i aby ukryć jego — i Supaariego — hańbę. Skrzynka nie była nowa. Ruńska kołyska, pomyślał z goryczą. Musiała służyć dzieciom kucharek.
Ktoś inny mógłby mieć pretensje do położnej, ale nie Supaari VaGayjur. Ach, Bhansaarze, pomyślał, to twoja sprawka. Oby twoje dzieci zamiatały ulice. Obyś dożył chwili, gdy będą pożerać ścierwo.
Nie spodziewał się tego nawet po roku zniewag i afrontów. Pogodził się z tym, że jego córka jest skazana na śmierć. I tak nikt by nie poślubił kaleki. Była gorsza od trzeciaka — pierworodna, ale nieodwracalnie skalana. Ze wszystkiego, czego się dowiedział o obyczajach tych cudzoziemców, najbardziej niezrozumiałe, najbardziej niemoralne było to, że u nich każdy mógł płodzić dzieci, nawet ci, o których było wiadomo, że mają cechy, które mogą spowodować trwałe uszkodzenie płodu. Cóż to za gatunek, który świadomie godzi się na przekazanie choroby swojemu potomstwu! W każdym razie nie my! Nie Jana’atowie!
Mimo wszystko Dherai mógł poskromić małoduszność Bhansaara i postarać się, by dziecko miało przyzwoitą kołyskę w dziecińcu przez tę jedyną noc w swoim życiu. Oby twoje córki służyły wędrowcom, pomyślał mściwie Supaari. Oby twoi synowie byli tchórzami.
Podszedł powoli do skrzynki i zerwał szmatę zakrzywionym pazurem.
— Panie, to dziecko jest niewinne — powiedziała pospiesznie mamka, przerażona cierpką wonią gniewu. — Nie zrobiła nic złego, biedactwo.
A kto jest winny? Kto włożył ją do tej odrażającej, małej… Kto sprawił, że znalazła się w tej żałosnej…
Ja to sprawiłem, pomyślał ponuro, spoglądając w dół.
Wykąpana, nakarmiona i śpiąca, jego córka pachniała jak deszcz w pierwszych chwilach burzy. Oszołomiło go to tak, że zachwiał się i ukląkł. Przyglądając się uważnie maleńkiej, doskonałej twarzyczce, uniósł ręce do ust i ugryzł je mocno sześć razy, pozbawiając długie pazury końców, owładnięty przemożnym pragnieniem, by przytulić niemowlę i nie zrobić mu krzywdy. Gdy tylko to uczynił, zdał sobie sprawę, że właśnie popełnił nieodwracalny błąd. Pozbawiony ostrych pazurów, będzie musiał jednak pozwolić na to, by obowiązek ojca spełnił Ljaat-sa Kitheri. Poczuł zamęt w głowie. Wyjął dziecko ze skrzynki i przytulił niezdarnie do piersi.
— Te oczy Kitherich! Jest piękna jak jej matka — paplała ruiiska mamka, ucieszona, że Jana’ata przestał wydzielać odór gniewu. — Ale ma twój nos, panie.
Roześmiał się mimowolnie i nie dbając o swą szatę, przysiadł na wilgotnych glinianych płytkach, wciąż lśniących od porannej rosy, aby dziecko mogło wygodnie spocząć na jego podołku. Drżąc, dotknął aksamitnej gładkości policzka grubymi, pozbawionymi pazurów palcami — teraz równie bezbronnymi jak jego córka. Nie powinienem spłodzić dziecka, pomyślał. To nie było moim przeznaczeniem. Jej wykręcona nóżka jest znakiem. Zrobiłem źle. Wszystko poszło źle.
Zebrał w sobie całą odwagę i ze ściśniętym gardłem rozchylił pieluszki, aby spojrzeć na to, co skazało jego dziecko na śmierć, pogrążając wszystkie jego nadzieje w wiecznym mroku. To, co zobaczył, zaparło mu dech.
— Paquarin — powiedział, cedząc wyrazy, aby jej nie przestraszyć tonem swego głosu. — Paquarin, kto widział to dziecko prócz ciebie i mnie?
— Szlachetni wujowie, panie. Potem powiedzieli Najdonioślejszemu, ale on sam nie przyszedł, żeby ją obejrzeć. Jaka szkoda! Pani próbowała od razu zabić maleństwo.
Słysząc własne słowa, Paąuarin zdała sobie sprawę, że Jana’ata może ją źle zrozumieć. Przecież Jholaa pragnęła śmierci tego dziecka, jeszcze zanim się dowiedziała o jego ułomności. Zakłopotana, zaczęła się kołysać na boki, lecz nagle znieruchomiała.
— Pani Jholaa mówi: Lepiej umrzeć przy narodzinach, niż być skazaną na wieczne panieństwo — oświadczyła z przekonaniem. Jholaa rzeczywiście tak powiedziała, tyle że kilka lat temu. Zadowolona ze swojego sprytu, mamka trajkotała dalej: — Więc trzeba to zrobić. Nikt nie chce kaleki. Ale to nie matka ma zrobić. To obowiązek ojca. Ktoś pomocny uratował to dziecko dla ciebie, panie. Dla twojego dobrego imienia.
Supaari wciąż był tak oszołomiony, że jej słowa prawie do niego nie docierały. Patrzył na nią długo w milczeniu, aż w końcu, zmusiwszy się do łagodnego uśmiechu i spokojnego, nawet nieco niefrasobliwego tonu, zapytał:
— Paąuarin, powiedz mi, proszę… która nóżka jest zniekształcona? Prawa? A może lewa?
Zakłopotana, stuliła uszy i znowu zaczęła się kołysać, tym razem szybciej, a potem wyjąkała w swoim ojczystym języku:
— Ktoś nie jest pewien. Ktoś błaga o wybaczenie. Runowie nie wiedzą takich rzeczy. O tym decydują panowie.
— Dziękuję ci, Paquarin. Dobrze zrobiłaś, zachowując to dziecko dla mnie. — Oddał niemowlę mamce, starając się panować nad każdym ruchem, tak jak będzie musiał panować nad swoimi ruchami jutro rano, spełniając wymagany prawem obrządek. — Najlepiej będzie nie mówić nikomu, że tu przyszedłem, aby obejrzeć dziecko. — Chcąc się upewnić, że zrozumiała jego słowa, dodał w języku ruanja: — Sipaj, Paąuarin: ktoś pragnie, abyś milczała.
Paąuarin zamknęła oczy, stuliła uszy i nadstawiła gardło, pewna, że Jana’ata chce ją zabić, ale on uśmiechnął się, pogłaskał ją po głowie jak ojciec i jeszcze raz zapewnił, że jest dobra.
— Zostaniesz przy niej przez tę noc, Paquarin?
Nie zaproponował jej pieniędzy, wiedząc, że naturalna skłonność i tak zatrzymają przy dziecku przez całą noc: była wyhodowana do wierności i posłuszeństwa.
— Tak, panie. Ktoś ci dziękuje. Ta biedna kruszynka nie powinna być samotna przez jedyną noc swojego życia. Czyjeś serce lituje się nad nią.
— Jesteś dobra, Paąuarin — powtórzył. — Będzie miała krótkie, ale godne życie, prawda?
Читать дальше