Stała spokojnie przez cały czas trwania ceremonialnych deklamacji; takie uroczystości ciągnęły się zwykle w nieskończoność i wkrótce przestało do niej docierać, o czym śpiewają. Zwróciła na to uwagę dopiero wtedy, kiedy usłyszała swoje imię, a potem rozpoznała melodię przypieczętowującą małżeństwo i zrozumiała, że właśnie została oficjalnie związana z kimś, kogo rodowego imienia nigdy przedtem nie słyszała. Z rozszerzonymi oczami, ukrytymi za inkrustowanym klejnotami złotym woalem, zaczęła się rozglądać za kimś — kimkolwiek — kogo mogłaby zapytać, czy wysyłają ją do jakiegoś innego kraju, ale zanim zdołała to uczynić, zbliżyli się do niej jej ojciec i bracia i poprowadzili na środek komnaty.
Pojawiły się jej ruńskie służebnice, a kiedy zaczęły ją rozbierać, Jholaa zapytała, co się dzieje, lecz mężczyźni tylko wybuchnęli śmiechem. Rozwścieczona i przerażona, próbowała się czymś zakryć, ale wówczas ów mężczyzna, którego imienia nawet nie zapamiętała, podszedł tak blisko, że poczuła jego zapach, zrzucił z siebie szatę i… Nawet na nią nie spojrzał, tylko stanął za nią, chwycił ją szponami za kostki u nóg i…
Opierała się jak mogła, ale jej wrzaski utonęły w okrzykach rozbawienia i zachęty. Później usłyszała, jak jej ojciec mówi z dumą do gości:
— Dziewica! Nikt nie może temu zaprzeczyć!
A jej starszy brat dorzucił:
— Walczyła jak ten dziwaczny cudzoziemiec, którego dosiadał Hlavin i jego znajomi…
Kiedy było po wszystkim, zaprowadzono ją przez odświętnie udekorowany dziedziniec do małego okratowanego pomieszczenia, gdzie siedziała oszołomiona, brocząc krwią, wysłuchując uroczystych pieśni na cześć Jholai Kitheri u Darjan, wbrew wszelkim przeciwnościom poślubionej — urodzonemu trzeciemu dziecku — kupcowi, który nigdy by nie spłodził potomka, gdyby nie cudzoziemski sługa Sandoz. A kiedy Jholaa w końcu urodziła to dziecko, jego rodowód był niepodważalny. I zrozumiała, że to jest właśnie jedyny powód, dla którego istnieje.
Wiedziała, że podobny los czeka jej córkę. Tuż po porodzie nawet nie spojrzała na noworodka, ale wyrwała rękę z uścisku położnej i zamachnęła się pazurem, pragnąc rozerwać mu gardło. Później, kiedy pojawił się jej brat Dherai, aby oznajmić, że niemowlę jest ułomne, przyjęła to obojętnie.
— Więc je zabijcie — powiedziała, pragnąc, by ktoś zabił i ją.
Emilio Sandoz zdołał się uspokoić po wizycie papieża dopiero po paru godzinach. Zaledwie usnął, poderwał się na łóżku, słysząc pukanie.
— Boże! Co znowu? — krzyknął, opadając z powrotem na poduszkę. Wyczerpany, zamknął oczy i zawołał: — Odejdź!
— Mam nadzieję, że rozmawiasz z Bogiem — odezwał się znajomy głos — ponieważ nie zamierzam wracać do Chicago.
— John? — Sandoz wyskoczył z łóżka i otworzył łokciami wysokie, drewniane żaluzje. — Candotti! — krzyknął, zdumiony, wychylając się przez okno mansardy. — Myślałem, że po zakończeniu przesłuchań odesłano cię do domu!
— Odesłano, ale ściągnięto z powrotem.
John Candotti stał na podjeździe, szczerząc do niego zęby. W długich kościstych rękach trzymał jakieś tekturowe pudło. W świetle późnego popołudnia jego wystający spod na pół łysej czaszki rzymski nos rzucał ostry cień niby zegar słoneczny.
— Co z tobą? Czy muszę zostać papieżem, żebyś mnie zaprosił do środka?
Sandoz oparł łokcie na parapecie; jego pozbawione nerwów, długie palce zwisały z okna jak pędy bluszczu sta’aka.
— Właź na górę — westchnął z teatralną rezygnacją. — Drzwi są otwarte.
— Wielki El Kahuna mówi mi, że szukasz asystenta i dopiero co przeprowadziłeś rozmowę kwalifikacyjną z Ojcem Świętym!
— zawołał John, wspinając się po schodach i garbiąc w drzwiach, które Emilio, niższy od niego o głowę i ramiona, uważał dotąd za wysokie. — Miłe mieszkanko, Sandoz. I takie schludne.
— Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę — rzekł Emilio, a jego angielski nagle zabrzmiał bardziej jak w ustach mieszkańca Long Island niż Puerto Rico. Pochylił się nad stolikiem, zakładając protezy. — A teraz pewnie chlaśniesz mnie brzytwą i wlejesz do rany trochę soku cytrynowego?
— Billy Crystal. Princess Bride — zgadł natychmiast John, kładąc pudło w kącie pokoju. — Człowieku, brakuje ci nowego materiału. Czy obejrzałeś którąś z tych komedii, które ci polecałem?
Tak. Podobała mi się ta holenderska, East ofEdam. Najlepsza. No Sign of Life też była dobra. W tych nowszych nie łapię dowcipu. W każdym razie — zawołał z oburzeniem — niby skąd mogłem wiedzieć, że to papież?! Jakieś wapniaki zjawiają się pod moim domem…
— Gdybyś posłuchał moich rad — powiedział John tonem rozdrażnionego ojca duchownego kleryków — połapałbyś się w tych żartach i rozpoznałbyś tego pieprzonego papieża! — Sandoz zignorował go, podobnie jak ignorował czterdziestoletnią dziurę w swojej znajomości historii współczesnej. Z początku był zbyt słaby i chory, a teraz po prostu miał to wszystko w nosie. — Czy do ciebie w ogóle dociera, jak ważny jest sam fakt, że Gelazy nas odwiedził? Mówiłem ci, że już czas, byś się trochę zainteresował tym, co dzieje się naokoło! Ale czy ty mnie kiedykolwiek posłuchałeś? Nigdy!
I nawet teraz mnie nie słuchasz, zdał sobie sprawę John, obserwując go. W ciągu ostatnich dwu miesięcy Emilio zrobił znaczne postępy w samodzielnym zakładaniu protez, ale ta czynność wciąż wymagała od niego sporej koncentracji.
—…a Giuliani po prostu sobie stoi i patrzy, jak ja ładuję się w gówno! — mruczał pod nosem Sandoz, wpychając po kolei ręce w otwarte protezy, a później kołysząc wychudzonymi przedramionami, żeby dźwignie zaskoczyły. Rozległo się ciche furkotanie, kiedy płaskie uchwyty i elektroniczne czujniki zacisnęły się na jego palcach, przegubach i przedramionach. Wyprostował się. — Marzę o tym, żeby pewnego dnia przyłoić temu skurczybykowi.
— Powodzenia — powiedział John. — Osobiście uważam, że Kubańczycy mają większą szansę na zwycięstwo w mistrzostwach świata.
Usiedli przy stole — Sandoz na krześle tuż przy kuchni, a John naprzeciwko, tam, gdzie siedział papież — i zaczęli się przerzucać kawałkami dialogów z East ofEdain, Back Streets i filmów ze starą Mimi Jensen. John rozglądał się po pokoju — rozgrzebane łóżko, skarpetki na podłodze, brudne naczynia w zlewie — a potem przyjrzał się podejrzliwie rozczochranemu i nie ogolonemu Sandozowi. Emilio zwykle dbał o swój wygląd; czarnosrebrne włosy miał wyszczotkowane, brodę konkwistadora krótko przystrzyżoną, ubranie bez najmniejszej plamki. John spodziewał się, że jego nowe mieszkanie będzie idealnie wysprzątane.
— Każde duchowe oświecenie zaczyna się od schludnie posłanego łóżka — wyrecytował Candotti, rozkładając ramiona, aby wskazać na bałagan w całym pokoju. Zmarszczył brwi. — Wyglądasz okropnie. Kiedy ostatnio spałeś?
— Z piętnaście minut temu. Potem przyszedł jakiś upierdliwy kumpel i wyrwał mnie ze snu. Chcesz kawy czy czegoś innego?
Wstał i poszedł do kuchni, otworzył kredens i wyjął puszkę z kawą, stojąc plecami do Johna i udając, że jest bardzo zajęty.
— Nie. Usiądź. Nie zmieniaj tematu. Kiedy naprawdę spałeś, zanim przyszedłem?
— Pamięć jest zawodna. — Sandoz odłożył puszkę z kawą, trzasnął drzwiczkami kredensu i wrócił, by ponownie opaść na krzesło. — Nie matkuj mi, John. Nie znoszę tego.
Читать дальше