Aż nagle, całkiem niespodziewanie, Hlavin Kitheri wydobył Ira’ila Vrę z cienia mierności i zaprosił go, by mu towarzyszył podczas ceremonii inaugurujących nową, darjańską linię rodową, na której zaistnienie resztar łaskawie się zgodził.
— Och, musisz tam być — nalegał resztar, kiedy Ira’il wyjąkał, że nie jest tego godny — aby wraz ze mną radować się pointą dowcipu! Obiecuję ci, że będziesz jedyną osobą prócz mnie, która zrozumie, na czym to wszystko polega.
Ira’il mógł się tylko łudzić, że resztarowi miłe jest jego towarzystwo, co wydawało mu się dziwne, ale i niezwykle pochlebne.
Zresztą w tym niespodziewanym wyjeździe wszystko było dziwne. Przybywając po raz pierwszy do Inbrokaru, Ira’il zdumiał się na widok pałacu Kitheriego — tu, w samym środku stolicy. Jego architektura robiła wrażenie, ale w środku panował dziwny spokój, a przestronne komnaty, cieniste kolumnady i dziedzińce były prawie puste; mieszkała tu tylko rodzina Kitherich i służba domowa. Ira’il spodziewał się czegoś bardziej wyniosłego, czegoś bardziej żywego i barwnego. W końcu było to serce jego kultury… Odwrócił się od miasta i spojrzał w dół, na kuchenny dziedziniec i bramę dla Runów, przez którą właśnie wyszedł Supaari.
— Ktoś mógłby oczekiwać wspaniałego pojedynku — powiedział, mając nadzieję, że resztar wybaczy mu uprzednią bezpośrednią formę. — Ten domokrążca mógł wyzwać Dheraiego. Byłbyś sekundantem.
— Myślę, że to zrobił — rzekł pogodnie resztar.
— Proszę o wybaczenie — wyjąkał Ira’il Vro, zrozumiawszy, że popełnił kolejną gafę. — Nie jestem pewny, czy rozumiem… Proszę o wybaczenie! Ktoś nie rozumie…
Oczywiście, ty tępaku, pomyślał Hlavin Kitheri, patrząc na niego prawie z rozczuleniem, bo naprawdę bardzo go bawiło towarzystwo Ira’ila, a zwłaszcza jego gafy i jeszcze bardziej niezręczne próby ich naprawienia. W całym tym przedstawieniu nie brakowało cudownie komicznych elementów i można było rozkoszować się do woli świadomością, że się do tego doprowadziło. Supaari zamierza opuścić miasto, zdał sobie sprawę resztar, kiedy jego niedorzeczny szwagier porwał swą zdobycz jak skradający się w ciemnościach nocy śmieciarz. To było wspaniałe uczucie graniczące z uniesieniem towarzyszącym udanej improwizacji poetyckiej. Trudno było zaplanować to bardziej po mistrzowsku, pomyślał.
— Myślę, że ten kupczyk zabił mojego czcigodnego brata Dheraiego — powiedział swoim melodyjnym, czystym głosem, a jego kryształowe, lawendowe oczy rozbłysły niebiańskim blaskiem. — I Bhansaara! I ich potomostwo! A potem, w paroksyzmie morderczego szału, pijany krwią i gorącym odorem zemsty, zabił również Jholaę i mojego ojca.
Ira’il otworzył usta w niemym proteście: nie, on po prostu odszedł.
— Myślę, że tak właśnie się stało — rzekł resztar, kładąc rękę na ramieniu Ira’ila i otaczając jego ogon własnym. — A ty nie?
8. INBROKAR: za panowania Ljaatsa Kitheriego
Są takie pytania, których nie można było zadać, a najważniejsze z nich brzmiało: „Dlaczego?”
Oczywiście „Co?” i „Kiedy?” były pytaniami niezbędnymi.
„Gdzie?” natomiast dość bezpiecznym. „W jaki sposób?” było dopuszczalne, choć często sprowadzało kłopoty. Natomiast „Dlaczego?” było pytaniem tak ryzykownym, że Selikat zbiła go, kiedy użył tego słowa. HIavin był jeszcze dzieckiem, ale zrozumiał, że spełniła tylko swój obowiązek. Zbiła go dla jego własnego dobra: bała się o niego i nie chciała, żeby jej najlepszy uczeń został ukarany dla przykładu. Lepszy jest bat wychowawcy niż powolne i publiczne wyciąganie konsekwencji, by przestrzec wszystkich młodszych braci przed ewentualnymi mrzonkami o spisku.
— To co, jestem tylko manekinem? — zapytał, kiedy miał dwanaście lat, wciąż nieustraszony i nie przebierający w słowach. — Jeśli umrze Bhansaar, zarzucą na mnie płaszcz urzędnika i trzask-prask!, jestem już sędzią? Tak to działa, Selikat?
Wychowawczyni zawahała się. Taki już był los resztara: musiał przyglądać się bezsilnie, jak jego starsi bracia obejmują najwyższe urzędy, wiedząc jednak przez cały czas, że gdyby któryś z nich okazał się bezpłodny albo umarł przed spłodzeniem potomstwa, to on zająłby jego miejsce i został uznany za godnego wakującego urzędu. Niezbyt wysoki, ale zgrabny i zwinny, Hlavin był już fizycznie tak samo rozwinięty jak Dherai, który miał zostać militarnym przywódcą narodu. A nawet Jholaa była inteligentniejsza od Bhansaara, który potrafił zapamiętać wszystko, czego go nauczono, i nawet zastosować to w życiu, ale rzadko miał własne zdanie, choć to on właśnie miał pewnego dnia objąć przewodnictwo w najwyższym sądzie Inbrokaru.
— Wyjaśniają to najstarsze pieśni — powiedziała mu Runka, przymykając powieki i przechodząc do rytmicznej, melodyjnej intonacji. — Ingwy, który umiłował ład, przemówił do pierwszych braci, Ch’horila i Srimata: „Kiedy gromadzą się kobiety, tańczy Chaos. Dlatego rozłączcie Pa’au i Ti-ha’ai, niepohamowane siostry, które poślubiliście, i trzymajcie je oddzielnie pod strażą”. Posługując się podstępem i sprytnymi sztuczkami, Ch’horil i Srimat sprzymierzyli się potajemnie z innymi mężczyznami i podporządkowali sobie wszystkie żony i córki. Lecz kiedy oni sami dokonywali uboju i rzezi, inni mężczyźni również zaczęli ze sobą walczyć, pijani krwią. „Nie możemy się powstrzymać”, powiedzieli. Więc Ingwy rozkazał: „Niech ci, którzy są mądrzy, postanowią, kto wśród was jest zbyt gwałtowny, by żyć, a ci, którzy są silni, niech zabiją tych, których mądrzy potępią”. A ponieważ Ch’horil Starszy był silny, a Srimat Młodszy był mądry, od tego czasu pierworodni z każdego miotu mają walczyć i dokonywać rytualnych zabójstw, a drudzy w kolejności mają sądzić i podejmować decyzje.
— A ty w to wierzysz? — zapytał bez ogródek Hlavin.
Otworzyła szeroko oczy.
— Wszystko to wydarzyło się, zanim udomowiono Runów — odpowiedziała, opuszczając ogon z cichym i chyba wyrażającym ironię odgłosem. — Zresztą, cóż za znaczenie ma wiara zwykłego wychowawcy, panie?
— Nie jesteś zwykłym wychowawcą. Jesteś wychowawcą resztara Kitheriego. Powiedz mi, co myślisz — rozkazało dziecko władczym tonem, choć wówczas wydawało się, że nie czeka go nic poza wygnaniem, aby nie żywił jałowej zawiści i nie zadawał niebezpiecznych pytań.
Selikat wyprostowała się, zbierając w sobie całą swą godność.
— Za stabilność i ład zawsze płaci się zniewoleniem i krwią — powiedziała, patrząc na niego spokojnie. — Pieśni opowiadają też o Epoce Niezmienności, kiedy wszystko było takie, jakie być powinno, a każdy znał swoje miejsce i miejsce swojej rodziny. Tych, którzy byli wyżej, darzono szacunkiem, a tych, którzy byli niżej, traktowano uprzejmie. Wszystkie elementy były w równowadze: Zarządzanie triumfowało, powstrzymano Chaos…
Tak, tak a gwałtowność była pod kontrolą jak kobieta w swojej komnacie”. Albo resztar na wygnaniu — dodał chłopiec. Biła go regularnie, ale on wciąż był porywczy i niebezpiecznie cyniczny. — Czy naprawdę było tak cudownie, Selikat? Nawet jeśli wszyscy wiedzą, gdzie jest ich miejsce, ziemia może się rozstąpić i pochłonąć miasta. Co wtedy z twoją sławetną równowagą? Potop może wyniszczyć połowę mieszkańców jakiejś nizinnej prowincji. Miasto mogą strawić płomienie szybciej, niż trawi się posiłek!
— To prawda — przyznała Selikat. — Co gorsza, są tacy, którzy potajemnie podsycają w sobie wątpliwości, wyzwalając łańcuch odwetów, kiedy tylko nadarzy się okazja. Jest zazdrość, egoizm, rywalizacja dla samej rywalizacji. I agresja, i gniew, i ślepa, głucha wściekłość, pokusa załatwienia sprawy raz na zawsze.
Читать дальше