– To był dom Terhune'ów – powiedziała Mary, rozciągając folię na ułożone na półmisku krewetki. – Nabyli go za bezcen na licytacji, został sprzedany na pokrycie zaległych podatków, a poza tym nie było chętnych.
Przyjęcie wypadło fatalnie. Lucy Ferrault była na coś uczulona i nie przestawała kichać: Sylvia była czymś zatroskana; Bobbie, na którą Joanna przede wszystkim liczyła jako na gwiazdę w konwersacji, miała zapalenie krtani. Charmaine zrobiona na wampa była prowokująca i uwodzicielska w białej jedwabnej sukni z wcięciem aż do pępka; Dave i Shep ulegli jej czarowi i usiedli przy niej. Walter (do diabła z nim!) omawiał w kącie sprawy prywatne z Donem Ferraultem. Ed Wimperis – duży, zwalisty, w dobrze uszytym garniturze, był kompletnie zalany i mówił o telewizji; ści-skając Joannę za ramię, tłumaczył powoli i dokładnie, dlaczego kasety video wszystko zmienią. Przy obiedzie Sylvia przestała się martwić i zaczęła atakować podmiejskie społeczności, które wzbogacają się na ulgach dla przemysłu lekkiego. Ed Wimperis przewrócił kieliszek wina. Joanna próbowała zainicjować jakąś lekką dyskusję, a Bobbie dzielnie chrypiała, tłumacząc, dlaczego ma zapalenie krtani: nagrywała coś na magnetofon dla znajomego Dave'a, któremu się wydaje, że jest “cholernym Henrym Higginsem". Ale Charmaine, która go nie znała i też dla niego nagrywała, przerwała jej mówiąc:
– Nigdy nie śmiej się z tego, co robi Koziorożec; on nie robi, lecz tworzy. – Po czym zaczęła analizować, kto z obecnych jest spod jakiego znaku i jak to wpłynęło na jego usposobienie. Pieczeń była za bardzo spieczona i Walter miał problemy z jej krojeniem. Suflet urósł, ale nie tak jak powinien, jak zauważyła Mary podając go. Lucy Ferrault znów kichnęła.
– Nigdy więcej – powiedziała Joanna, gasząc światła na zewnątrz, a Walter stwierdził ziewając: – Nawet “nigdy" to dla mnie za szybko.
– Posłuchaj – powiedziała. – Jak ty mogłeś stać w kącie i rozmawiać z Dave'em, podczas gdy na kanapie siedziały jak mumie trzy kobiety.
Sylvia zadzwoniła, żeby przeprosić – nie dano jej awansu, na który przecież zasługiwała. Charmaine zadzwoniła, żeby powiedzieć jak świetnie bawili się z Edem i żeby przełożyć tenis z wtorku na inny dzień.
– Ed dostał bzika i chce sobie zrobić parodniowy urlop, Merilla zostawimy u Dacostów (“na twoje szczęście ich nie znasz") – i mamy się “odnaleźć na nowo". Co oznacza, że będzie mnie ganiał wokół łóżka, a okres mam dostać dopiero w przyszłym tygodniu. Niech to szlag trafi.
– Czemu nie pozwolisz się złapać? – spytała Joanna.
– Boże. Po prostu nie bawi mnie, kiedy wpycha we mnie swojego dużego kutasa. Nigdy mnie nie bawiło i nigdy nie będzie bawić. Nie jestem bynajmniej lesbijką, chociaż i tego próbowałam, ale to nic wielkiego. Po prostu nie interesuje mnie seks. I myślę, że tak naprawdę to żadnej kobiety nie interesuje, nawet jeśli jest Rybą. A ty?
– Nie jestem wprawdzie nimfomanką – powiedziała Joanna – ale oczywiście interesuję się tym.
– Naprawdę, czy po prostu uważasz, że tak wypada?
– Naprawdę.
– Co kto lubi – stwierdziła Channaine – No, to przyjdź w czwartek, dobrze? Na szczęście Ed ma konferencję, z której nie będzie mógł się urwać.
– W porządku, czwartek. Chyba, że coś się stanie.
– Lepiej, żeby się nie stało.
– Ale ochładza się.
– To włóżmy swetry.
Poszła na zebranie Komitetu Rodzicielskiego. Były tam nauczycielki Pete'a i Kim, panna lurner i panna Gair, miłe panie w średnim wieku, które z zapałem odpowiadały na jej pytania o metody nauczania oraz czy i jak sprawdzał się nowy plan autobusów szkolnych. Na zebraniu było niewiele osób; poza grupą nauczycieli, usadowionych w końcu audytorium, było tylko dziewięć pań i ze dwunastu panów. Przewodniczącą Komitetu była atrakcyjna blondynka, pani Hollingsworth, która prowadziła zebranie z uśmiechem, sprawnie, lecz bez pośpiechu.
Kupiła ubranka zimowe dla Pete’a i Kim i dwie pary wełnianych spodni dla siebie. Zrobiła świetne powiększenia zdjęć “Po służbie" oraz “Biblioteki w Stepford" i zabrała dzieci do dentysty.
– Czyżby? – spytała Charmaine, wpuszczając ją do domu.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała. – Przecież mówiłam, że zgadzam się, jeśli mi nic nie przeszkodzi.
Charmaine zamknęła drzwi i uśmiechnęła się do niej. Miała na sobie fartuch, a pod nim spodnie i bluzkę.
– Tak mi przykro, Joanno – powiedziała. – Na śmierć zapomniałam.
– Nie szkodzi, idź się przebierz.
– Nie możemy grać – powiedziała Charmaine. – Raz, że mam mnóstwo pracy.
– Pracy?
– No, w domu.
Joanna przyjrzała się jej uważniej.
– Zwolniliśmy Nettie – mówiła Charmaine. – Nie do wiary, jak ona partaczyła robotę. Na pierwszy rzut oka dom wydaje się czysty, ale zajrzyj po kątach. Kuchnię i salon zrobiłam wczoraj, resztę muszę doprowadzić do porządku dziś. Ed nie powinien żyć w brudzie.
Joanna nie dowierzała.
– No, dobry żart.
– Ja nie żartuję. Ed jest wspaniałym facetem, a ja byłam leniwie samolubna. Skończyłam z tenisem i czytaniem książek o astrologii. Od tej chwili będę robiła to, co dobre dla Eda i Merilla. Mam szczęście mieć wspaniałego męża i syna.
Joanna spojrzała na rakietę, którą trzymała w zaciśniętej dłoni i na Charmaine.
– To świetnie – powiedziała i uśmiechnęła się. – Ale naprawdę nie mogę uwierzyć, że rezygnujesz z tenisa.
– No, to zobaczysz – powiedziała Charmaine. Joanna spojrzała na nią.
– Idź, zobacz – powtórzyła.
Joanna odwróciła się, weszła do salonu, a stamtąd podeszła do szklanych drzwi. Odsunęła je, słysząc za sobą Charmaine i wyszła na taras. Spojrzała na zbocze z żużlową dróżką, przecinającą trawnik.
Załadowana fragmentami siatkowego ogrodzenia ciężarówka stała na pokrytej kołami trawie obok kortu tenisowego. Dwie strony ogrodzenia już zniknęły, a pozostałe leżały na płask, na trawie, dłuższa i krótsza. Dwaj mężczyźni klęczeli przy dłuższej części, przecinając ją długimi nożycami. Raz po raz naciskali rączki nożyc i następował lekki trzask. Na środku kortu leżała góra ciemnej ziemi; siatka i słupki zniknęły.
– Ed chce nawierzchnię torfową – powiedziała Charmaine i stanęła obok niej.
– Ale to jest kort z glinianą nawierzchnią! – powiedziała Joanna, odwracając się.
– To jedyne równe miejsce, jakie tu mamy – odpowiedziała Charmaine.
– Mój Boże – powiedziała Joanna, patrząc na mężczyzn pracujących nożycami. – Charmaine, to szaleństwo!
– Ed gra w golfa, a nie w tenisa.
– Co on z tobą zrobił? Zahipnotyzował cię?
– Nie wygłupiaj się – odpowiedziała Charmaine z uśmiechem. – On jest wspaniałym facetem, a ja szczęśliwą kobietą, która powinna być mu wdzięczna. Chcesz posiedzieć chwilę? Zrobię ci kawy. Sprzątam właśnie pokój Merilla, ale przecież możemy przy tym rozmawiać.
– Dobrze – zgodziła się Joanna, ale potrząsnęła głową. – Nie, nie, ja… – Wycofała się, patrząc na Charmaine. – Nie, są rzeczy, które i ja powinnam robić. – Odwróciła się i szybko skierowała w stronę salonu.
– Przykro mi, że zapomniałam do ciebie zadzwonić – powiedziała Charmaine, idąc za nią.
– Nic się nie stało – Joanna odchodząc, zatrzymywała się, odwracała i ściskała w rękach rakietę tenisową. – Zobaczymy się za kilka dni, dobrze?
– Dobrze – powiedziała Charmaine z uśmiechem. – Zadzwoń do mnie i pozdrów ode mnie Waltera.
Читать дальше