Również dziś dowiedziałam się, że wampiry śpią nie tylko krótko, ale i mocno. Bardzo mocno…
Obudził mnie wilk, który wskoczył przez otwarte okno, zwinnie zahaczył nosem o kołdrę i rozłożył się u mnie w nogach. Zostawiłam go, żeby się wylegiwał, poprosiłam tylko, by nie zostawił pcheł, a sama wstałam i poszłam się umyć. Ptaki szczebiotały, bezwietrzny poranny chłód zapowiadał upał, rąbek słońca dawał równe białe światło.
Nawet już nie pamiętam, czego chciałam od Kryny, chyba upuściłam ręcznik do miednicy z wodą, a przy próbie wysuszenia pomyliłam się w zaklęciu i go zwęgliłam. Po ulicach już przemykały wampiry, pełne energii i zmierzające do sobie tylko znanych miejsc, a ja słusznie zdecydowałam – minutę wcześniej czy minutę później moja gospodyni i tak powinna wstać.
Kryna spała na boku, plecami do mnie. Zawołałam ją i lekko potrząsnęłam za ramię, a ona… ciężko przetoczyła się na plecy, bez życia, śnięta, zimna. Wargi szare, w całej twarzy ani kropli krwi. Szybko sprawdziłam źrenice – były rozszerzone i nie reagowały na światło. Przede mną leżał trup, do tego trup świeży, nie zesztywniały i przyjemnie pachnący kwiatową wodą. Poszukałam pulsu – najpierw u siebie (nigdy nie pamiętam, gdzie on się znajduje), a potem u niej. Nie znalazłam ani tu, ani tam. Czas był najwłaściwszy krzyczeć “ratunku", ale w tym momencie Kryna głęboko westchnęła, z wysiłkiem rozwarła powieki i ochryple spytała:
– Co się stało?
– Ręcznik… – wydobyłam z siebie, z trudem odzyskując dar wymowy. – Ja… ja spaliłam go i utopiłam… Znaczy się na odwrót… Przydałby mi się zapasowy.
Kryna ziewnęła i przetarła oczy.
– Oczywiście, dziecko, weź, jest w komodzie… trzecia szuflada, pod prześcieradłami…
– A… tak, tak – nadal na uginających się po przeżytym szoku nogach udałam się po ręcznik. Na moim policzku zastygała, ściągając skórę, szara piana mydlana. Gdy wróciłam z pustą miednicą, Kryna jakby nigdy nic kręciła się przy piecu, pełna energii i zarumieniona. Nie indagowałam jej o nic, spytałam tylko, czy dobrze spała.
– Oczywiście, dziecko. My, wampiry, śpimy bardzo głęboko, ale ty się nie krępuj, możesz mnie obudzić w każdej chwili.
Głęboko?! Ledwie co minutę temu leżała jak ten trup, a ja nie miałam pojęcia, gdzie mam biec najpierw – po władcę czy po zielarkę! Czyżby te bajki o żywych umarlakach były jednak prawdziwe? Nie czekając na pierwsze gorące racuchy, już z ulicy krzyknęłam do Kryny, że niedługo wrócę i pobiegłam do Lena po odpowiedź.
Ciekawe, czemu apartamentów władcy nikt nie strzeże? Nawet sług nie widać – bierz, tajemniczy potworze, władcę Dogewy, i jedz, póki ciepły… znaczy, zimny. Znalazłam Lena w trzeciej z kolei komnacie, której połowę zajmowało majestatyczne łoże, bardziej przypominające królewski katafalk. Wampir leżał na plecach, wyciągnąwszy ręce na kołdrze, przystojny i zdecydowanie martwy. Złociste włosy były rozrzucone na poduszce, na twarzy zastygł spokojny marzycielski wyraz, z którym władcy tego świata mają nadzieję przejść do wieczności (ale z jakiegoś powodu chowani są w zamkniętych grobach – widać po ich dusze przychodzi ktoś koszmarny).
Nie zastanawiając się długo, przycisnęłam ucho do jego nagiej piersi. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu (z naukowego punktu widzenia) Len żył, ale bardzo rzadkie uderzenia serca można było raczej zgadnąć niż usłyszeć. Sen przypominał hibernację zimową nietoperzy, które są zdolne do obniżenia temperatury ciała o kilka stopni, spowalniając metabolizm. Bezceremonialnie potrząsnęłam go za ramię i zawołałam po imieniu. Po paru sekundach jego oddech zrobił się szybszy, bardziej zauważalny. Wargi odzyskały różowy kolor. Len otworzył oczy, przez chwilę bezmyślnie gapił się w sufit, po czym spojrzał na mnie.
– Nadal eksperymentujesz? – zapytał całkowicie normalnym tonem.
– Ano, i chyba natrafiłam na źródło kolejnej legendy. On usiadł, odrzucił włosy z twarzy, ziewnął.
– Gratuluję. Mam nadzieję, że jutro nie obudzi mnie osinowy kołek?
– Nie wiem, nie wiem… – mruknęłam z wahaniem w głosie. – Jeszcze nie testowałam łez panieńskich. Od których się wyparowuje.
– Wiesz, to zależy od tego, z czym się je zmiesza…
Rozmowa została przerwana pojawieniem się niebieskookiego Starszego, który nie raczył zapukać. Jakoś nie zauważyłam radości na jego obliczu – zagapił się na nas, jak dama z dobrego domu, która znalazła jedyną córkę w objęciach portowego tragarza. Błyskawicznie wyplątałam się z rozrzuconej pościeli, mruknęłam: “Już sobie idę" i jak węgorz prześlizgnęłam się obok wampira, który zastygł w drzwiach jak słup soli. Na podwórzu czekała na mnie reszta Starszych. Mało prawdopodobne, by marzyli o możliwości zapoznania się z wynikami doświadczenia. Przywitawszy się (i usłyszawszy dosyć chłodną odpowiedź), wyniosłam się z obozu wroga, przytłoczona przewagą liczebną przeciwnika.
Na śniadanie były placki ziemniaczane z sosem grzybowym i mleko prosto od krowy, którego od dziecka nic lubiłam. Poprosiłam o kubek wody i śmiało wetknęłam widelec w korpus pierwszego placka.
– I jak tam Len? – spytała Kryna.
– Żyje – odpowiedziałam bez związku i pospiesznie się poprawiłam. – Znaczy, normalnie. A skąd pani wie, gdzie byłam?
Kryna tylko się uśmiechnęła.
– A może się pani dowiedzieć, o czym rozmawialiśmy? – ciągnęłam temat.
– Nie, dziecko, co ty. Przez okno widziałam, gdzie poszłaś.
Odnośnie wieku wampirów byłam już dość obcykna i nie obraziłam się o “dziecko". Kryna miała spore szansę na zastanie mojej prapraprababci w kołysce.
– I za co oni mnie tak nie lubią? – pytanie było po części retoryczne i chodziło w nim o pochmurnych Starszych, ale Kryna pospieszyła z odpowiedzią.
– Można ich zrozumieć. Len jest ostatnim władcą Dogewy.
– Ale przecież go nie zjem! – odburknęłam z pełnymi ustami.
– Dziecko, ja jestem tego pewna. Ale i ich można zrozumieć. Jeszcze nie wiedzą, czego mają się po tobie spodziewać i na wszelki wypadek się boją. W Dogewie ludzie, a już tym bardziej magowie, są prawdziwą rzadkością.
Człowiek na jej miejscu mógłby powiedzieć: “Wampiry są w Starminie prawdziwą rzadkością, więc na wszelki wypadek panią spalimy. Strzeżonego Pan Bóg strzeże". W na oścież otwartych drzwiach pojawił się wilk z naderwanych uchem. Pociągnął nosem i ewidentnie się zainteresował, po czym powoli podszedł do mnie i wepchnął się mordą pomiędzy kolana, z ukosa spoglądając na słój ze śmietaną. Zaproponowałam mu kawałek placka, ale tylko powąchał i się odwrócił. Kryna tymczasem kontynuowała.
– Pewnie wiesz, że dolin podobnych do Dogewy jest równo tuzin: Lesk, Arliss, Wolia i cała reszta, o wiele dalsza. Przed wojną na każde dziesięć zwykłych wampirów trafiał się jeden białowłosy. W Dogewie mieszkało ich koło dwóch tysięcy, w Arlissie – jakieś półtora. Właśnie oni byli systematycznie zabijani i teraz we wszystkich dolinach naliczy się ledwie co siedemnastu białowłosych chłopaków i dziewczyn. Są naszą ostatnią nadzieją na…
– Chwila-moment… – przerwałam z oburzeniem, krztusząc się gorącym plackiem. – Czyja wyglądam na histeryczkę z kołkiem?
– Nie, oczywiście, że nie – szybko sprostowała Kryna. – Po prostu odpowiadam na twoje pytanie.
Ale ja już zdążyłam się obrazić.
– Na miejscu Starszych zabroniłabym temu wampirowi z dobrego domu długich spacerów po lesie w towarzystwie knującej coś magiczki, która już wielokrotnie wykazała się paskudnym charakterkiem!
Читать дальше