Gdy się obudziłam, deszcz jeszcze kropił leniwie, z namysłem i szelestem przeliczając liście. Smugi światła słonecznego szukały dziur w chmurach, dekorując niebo tęczami. Zapach mokrej ziemi mieszał się z delikatnym aromatem dzikiej róży i słodyczą jaśminu. Wyskoczyłam na dwór i wciągnęłam powietrze pełną piersią, upijając się zachwytem, przeżytym i przekazanym mi przez napojony deszczem las. Kałuże jeszcze drżały, drobne krople rozchodziły się powykręcanymi kołami.
Ulica pomału ożywała – nie mnie jedną skusił poobiedni spacer na świeżym powietrzu. Po godzinie obserwacji i nachalnego pełnowymiarowego szpiegostwa zakochanych par odkryłam, po co wampirom skrzydła! Złożone nad głową, dokładnie chroniły swoich właścicieli przed deszczem. Używane też były do zachowania równowagi – gdy człowiek poślizgnie się, macha rękoma, natomiast wampir – skrzydłami. A także pomagały obejmować bezskrzydłe dziewczyny. Wychodził z tego taki namiocik na czterech nogach, który poruszał się i chichotał. Dla nieprzyzwyczajonych widok dosyć przerażający – jakby tam kogoś trawiono. Zanotowawszy tę cenną uwagę, po drodze odebrałam z naprawy miecz. Wyglądał znacznie lepiej, a ciął po prostu doskonale, nie mówiąc już o tym, że kowal znalazł wśród nieodebranych zamówień pasującą pochwę. Była to lekka, inkrustowana srebrem konstrukcja ze skóry i drewna, do zakładania na plecy zamiast tradycyjnego wieszania przy pasie, co było znacznie wygodniejsze. Nie wziął ode mnie ani miedziaka – że niby prezent i pamiątka. Uzbrojona, poczułam się znacznie pewniejsza siebie i nawet zdecydowałam się na samotny spacer.
Okazało się, że trafienie do puszczy przez “efekt brudnopisu" nie było wcale takie łatwe. Dwa razy dochodziłam do wskazanej przez Lena szopy i nawet zaglądałam do środka (niestety, pomyliłam się w domysłach – wcale nie siadywano tam po sutej biesiadzie, tylko przechowywano sprzęt typu: kosy, grabie, taczki, łopaty i inne narzędzia ogrodnicze). Po trzeciej próbie budka znikła i pojawiły się dęby. Wetknęłam miecz w ziemię, by oznaczyć miejsce zgięcia przestrzeni, podeszłam do granitowego głazu i wspięłam się na niego, chroniąc się przed mokrą trawą. Puszcza wypełniła się dźwięcznym szczebiotaniem. Kwiczoły, które przestraszyłam, po jednym wracały na ziemię, pogwizdując do siebie i pewnymi ruchami wydłubując coś ze źdźbeł trawy. Jeden z nich skoczył na głownię miecza i zaszczebiotał dźwięcznie, z zachwytem. Jasne ostrze zapalało się i migotało, gdy promienie słoneczne, przesiane przez liście, ślizgały się po jego błyszczących krawędziach. Potrzebowałam przez chwilę pomyśleć. I tak i owak wracałam w myślach do rozmowy z Kellą, próbując rozgryźć każde jej słowo i odnaleźć tamto jedyne robaczywe, które zostawiło w ustach niezrozumiały, kwaskowy posmak. Myśl o jakimś szczególe prześladowała mnie od rana, dokarmiona mglistymi niedopowiedzeniami Kryny, ale zrodziła się już dawno, spokojnie dojrzewając sobie po spotkaniu z Kellą. Jak gdyby zielarka, sama tego nie zauważając, dała mi klucz do rozwiązania zagadki, a ja nie potrafiłam z niego skorzystać i podświadomość, oburzona moją własną głupotą, powtarzała jak katarynka: “No daj spokój? Pomyśl dobrze… Przecież coś słyszałaś… A teraz sobie przypomnij! To ważne!". Głos wewnętrzny raczej przeszkadzał w skupieniu niżeli pomagał. Wyrywał z pamięci jakieś kawałki i zupełnie niepotrzebne obrazy: tembr głosu Kelli, zapach kwiatów na łące, desperackie podrygiwanie żmijanki w rękach… A mnie interesowały właśnie słowa. Czemu – wiedziała tylko podświadomość. Wydawało mi się, że ona zaraz wyskoczy i da mi po pysku, ze zdenerwowania nie potrafiąc usiedzieć w miejscu.
Słońce schowało się za na oko raczej niegroźną chmurkę i lśnienie miecza zgasło. Przypomniałam sobie obraz, który wisiał w gabinecie mistrza. Przedstawiał on bardzo starannie opancerzonego rycerza z krzywo założonym hełmem. Wbrew zwyczajom, rycerz nie bił się ani nie machał żelazną rękawicą w kierunku pięknej damy, a wyraźnie pogrążony był w smutku, oddając się temu zajęciu z zadziwiającym entuzjazmem. Równe pole wielkodusznie zapewniło biedakowi jedyny pagórek w całej okolicy, na którym ów rycerz usiadł, nie wiadomo jak zdoławszy powyginać pozornie jednolity metal pancerza i złożywszy zmęczone ręce na krzyżu wetkniętego w ziemię miecza. Trochę w oddali niedwuznacznie wyrastał świeży kopczyk, zwieńczony krzywo sterczącym mieczem. Zdecydowałam, że trup był w niezłych stosunkach z rycerzem – przynajmniej po śmierci – ponieważ ani na pierwszym, ani na drugim planie obrazu nie zauważyłam najnędzniejszej nawet łopaty, z czego wywnioskowałam, że rycerz bohatersko wykopał mogiłę nożem (czego nie robi się dla przyjaciela!), wygrzebując spulchnioną ziemię hełmem. Jak on, biedny, musiał się namęczyć w tym swoim żelastwie, wielokrotnie przeklinając szlachetnego brata, który wydał ostatnie tchnienie i przysięgę braterstwa, która nie pozwoliła mu zepchnąć ciała do najbliższego parowu! Mimo wszystkich wysiłków było mało prawdopodobne, by mogiła okazała się wystarczająco głęboka i przyjaciela trzeba było poupychać, a ziemię, na odwrót, poubijać. I koniec końców, otarłszy pot z hełmu, rycerz uroczyście ujął oburącz rękojeść i przeszył pagórek osieroconym mieczem, a klinga natknęła się na jakąś twardą część ciała przyjaciela, ześlizgnęła i utkwiła przekrzywiona.
Tak więc teraz rycerz odpoczywa po uczciwej pracy, ze złośliwą satysfakcją wyobrażając sobie męki tego biedaka, któremu przyjdzie zająć się jego, rycerza, pochówkiem. Złapałam się na tym, że tępo i ze smutkiem gapię się na własny miecz i podświadomie czekam, aż z ziemi koło niego nagle wyjrzy niebieskawa ręka z rozczapierzonymi palcami. Dlaczego ja zawsze pamiętam jakieś głupoty, a rzeczy poważne trzeba praktycznie z bronią w ręku wyrywać podkradającej się sklerozie? O, tu sobie wampiry żyjące po kilka wieków pamiętają wszystko. Nawet moje imię każdy poda bez najmniejszego wahania, nawet się nie trzeba przedstawiać. Przeklęta telepoczta.
“Telepoczta. Wyprzedziła cię o dwa dni".
Ale żeby przyjąć telepocztę, potrzebny jest telepata co najmniej drugiego poziomu! A mistrz mówił, że w Dogewie nie ma magów. Telepatia jest jedną z dziedzin magii, odpowiednich specjalistów kształci się na wydziale Wróżbiarstwa i Przepowiedni. Zapotrzebowanie na nich nie kończy się nigdy. Sam tylko Starmin regularnie żąda dla siebie osiemdziesięciu procent wychowanków, a to coś koło sześćdziesięciu osób. W najpośledniejszym nawet biurze jest telepata. Co prawda, też najpośledniejszy, ale będący w stanie obadać wypłacalność klienta, któremu zdarzyło się w owym biurze zjawić. Najlepsi telepaci zamieszkują na dworach królewskich, w służbach wywiadowczych – szpiegują sobie po cichu, zmuszając dworzan do kupowania amuletów i rozmyślania na siłę o przyrodzie i pogodzie. Co prawda trafiają się pojedyncze egzemplarze, które wolą pleśń samotni, szelest książek i chrzęst czarnego chleba w zębach od obcowania z myślącą częścią świata zwierząt. Ale takich jest niewielu. Zwykle, przyzwyczaiwszy się od dziecka do kanałów ściekowych cudzych myśli, telepaci przepełnieni są pogardą do cywilizacji i miłością do jej udogodnień, do których drogę zwykle można sobie otworzyć przy pomocy dźwięcznej monety. Dlatego idą do pracy, bez słowa przecedzają ścieki i piszą nudne raporty o wadze państwowej, czas wolny spędzając na wspomnianej już pogardzie i delektowaniu się luksusami.
Читать дальше