Jasne, że ją znajdzie.
Megan skuliła się naga na sznurowym łóżku, wpatrując się w niebo, i nie wiedzieć czemu przypomniała sobie popołudnie sprzed wielu lat. Miała wtedy trzy lata. Za domem rodziców miało właśnie zacząć się przyjęcie. Było gorące listopadowe popołudnie. Halloween przeszło już jakiś tydzień temu, a na Dzień Dziękczynienia było jeszcze za wcześnie. Wszyscy sprawiali wrażenie smutnych. Mama wieszała lampiony na drzewie, Megan siedziała na ogrodowej ławce, układając faszerowane jajka na półmisku.
Co się dzieje?
Ojciec wyszedł powoli z domu, przystanął na chwilę na tylnym ganku, przyglądając się Bett i Megan. Bett odwzajemniła spojrzenie i wróciła do wieszania lampionu. Megan poczuła się bezpiecznie. Mama była blisko. Ojciec przyglądał im się opiekuńczo. Wypatrywał czyhających niebezpieczeństw.
Megan zawsze wracała do tego wspomnienia, gdy miała pewność, że on jej nie kocha, gdy była samotna, gdy rozpaczliwie pragnęła szczęścia. Myślała wtedy: To, że do mnie nie mówi, nie znaczy jeszcze, że mu na mnie nie zależy. Ta myśl była niczym starożytna złota moneta – cenna i pocieszająca.
Ale potem uświadamiała sobie nagle, że wszystko zrozumiała opacznie.
Zrozumiała to jeszcze tamtego dnia wiele lat temu. Tate wcale nie patrzył na nią. Patrzył przez nią. Stało się coś niedobrego i on myślał tylko o tym. Pewnie nawet jej wtedy nie zauważył. Była niewidzialna.
Nie przejmował się mną wtedy, a teraz nie obchodzi go, że zniknęłam.
Miłość Tate’a Colliera do niej polegała wyłącznie na zamaszystym podpisywaniu rachunków za obiad. Kupował jej nieodpowiednie prezenty albo w ogóle nie kupował żadnych, czytał jej baśnie, które nie były baśniami dla dzieci. A potem porzucił ją i poszedł w swoją stronę.
Ojciec w najlepszym razie poprawny.
Stanowił jej jedyną nadzieję, ale powinna była wiedzieć od początku, że to beznadziejne.
Niedźwiedzie nie umieją mówić.
Nie, nie przyjedziesz po mnie. Nie zależy ci, masz to w dupie. Drobna przeszkoda zniknęła z twego życia.
Szalona Megan płakała przez jakiś czas.
Aż w jej myślach pojawił się kolejny obraz. Megan siedząca na kozetce w gabinecie doktora Petersa. Płacze, spogląda na list leżący na kolanach, gdy doktor ożywia gniew w jej duszy.
Gniew.
Teraz też go czuje.
Ale teraz zwrócony jest przeciwko niemu, jego kłamstwom, jego zdradzie.
Usiadła i otarła łzy. Zatem zrobię to sama. Włosy rozsypały się wokół jej twarzy, gdy zeskoczyła z łóżka. Schyliła się ku sznurom i wgryzła się w jeden z nich. Oddarła go i związała włosy w koński ogon, po czym – czując się mała i nieszczęśliwa – pobiegła do łazienki i raz jeszcze oderwała metalową płytę od ściany.
Nachyliła się i zajrzała do sąsiedniego pokoju. Panowała tam cisza, a pomieszczenie wydawało się puste, aczkolwiek starzec mógł stać przy otworze i czekać, żeby przebić ją ostrą kościaną laską.
Jeśli jest żywy, musi oddychać, a wtedy go usłyszę.
A jeśli jest duchem, nie może zrobić mi krzywdy.
W dziurze popiskiwały szczury. Spadajcie z drogi, małe cholery! Uderzyła mocno w gips i uciekły. Poczuła przypływ pewności siebie. Wystraszyła na śmierć przynajmniej jednego nieprzyjaciela.
Głęboki wdech. Raz, dwa, trzy…
Wpełzła w dziurę. Kark boleśnie otarł się o ścianę, ale zdołała jakoś odsunąć od siebie przerażającą wizję szczurów i starca. Pomogło przywołanie jednej myśli, czegoś, co pochłonęło całą jej uwagę – niczym mantry, które Bett powtarzała podczas medytacji. Ta myśl przywołała nawet słaby uśmiech na twarz Megan. Ponieważ nie myślała o starcu, szalonych kaznodziejach, szczurach ani szepczących niedźwiedziach. Ani nawet o rodzicach. Myślała jedynie i z pełną jasnością o czerwono-białej skrzynce pełnej małych plastikowych sztućców, w cenie 1,39 dolara za sztukę plus VAT.
Umysł poety.
Irracjonalny, nielogiczny; siedlisko – prawa półkula.
Robert Carson był poetą, to prawda, ale też bardzo sprytnym człowiekiem. Żył wystarczająco długo, żeby docenić umiejętność kalkulowania – a miał taką słabostkę, że stało się ono konieczne.
W drodze do bungalowu instynktownie przywołał tę umiejętność i sformułował teorię wyjaśniającą, co się stało z Megan.
Ten doktor Peters musiał gdzieś widzieć dziewczynę – na imprezie, w restauracji, może w gabinecie jej internisty lub ginekologa – i dostał na jej punkcie obsesji. Jakoś doprowadził do tego, że się spiła tamtej nocy i umówiła się z nim na sesję terapeutyczną. Zachęcił ją lub zmusił do napisania tych listów, żeby upozorować ucieczkę, a teraz trzyma ją związaną w piwnicy swojego domu.
Carson potrafił recytować z pamięci „Cantos” Ezry Pounda i umiałby napisać wiersz heksametrem daktylicznym przez sen, ale czytał również namiętnie „National Enquirer”, a słowa, które nie przestawały go prześladować, gdy myślał teraz o Megan, brzmiały: niewolnica seksualna.
Istniały oczywiście pewne drobne szczegóły, które nie pasowały do ogólnej teorii. Ale jedną rzecz Carson rozumiał bezbłędnie – obsesję, a w szczególności obsesję na punkcie Megan McCall. Grzechy, które najszybciej dostrzegamy u innych, są zazwyczaj również naszymi grzechami.
Carson zatrzymał samochód na podjeździe i wbiegł ciężko do środka, nie zwracając uwagi na stertę poczty – broszury wydawnictw uniwersyteckich i katalogi ekskluzywnych publikacji. Był w połowie drogi do telefonu, kiedy zauważył, że w pokoju ktoś jest i mu się przygląda.
– Jezu! – krzyknął Carson. – Kim pan jest, u diabła? Jak pan się tu dostał?
Mężczyzna był mniej więcej w wieku Carsona, szczupły, bardzo poważny. Było w nim coś prostackiego. Miał brudne dżinsy, zniszczone wysokie buty i poplamioną roboczą koszulę. Żuł gumę lub tytoń.
To on! Mężczyzna, którego widział na boisku godzinę temu, ten, który mu się przyjrzał, gdy rozmawiał z Carole i jej koleżankami.
Serce Carsona zaczęło walić jak szalone.
To oznacza kłopoty, poważne kłopoty.
Zerknął w stronę telefonu, ale wiedział, dlaczego mężczyzna się tu znalazł, i policja mu w tej chwili nic nie pomoże.
– A więc to pan – odezwał się intruz z wyraźnym akcentem z gór. – Nic szczególnego.
– Kim pan jest?
– To pana jaskinia, hę? Nauczyciel nie zarabia wiele.
– Widziałem pana. Dziś pod szkołą. Pan mnie śledził.
– Obserwowałem przez jakiś czas.
Carson spojrzał na pogrzebacz leżący obok kominka. Mężczyzna uniósł koszulę, pokazując kolbę pistoletu.
– Jestem niezłym myśliwym i bez kłopotu dam panu radę.
– Czego pan chce?
– Niech mi pan coś powie, panie nauczycielu.
Carson nie odpowiadał.
– Jak było, tyle chcę wiedzieć.
Drobna iskierka zapłonęła w sercu nauczyciela. Niczym lont.
– Nie powiedziała mi, ile miała lat, gdy po raz pierwszy to z nią zrobiłeś. Powiedziała, że trochę bolało. Opowiedziała mi też różne inne rzeczy. Ma kompletny mętlik w głowie. Ale nie aż taki, żeby nie wyznać, że pieprzył ją nauczyciel.
Kim on jest? – zastanawiał się Carson. Oprócz Megan były tylko dwie. Sara? Jenny? Chwileczkę, już wiem. Jenny. Chuda z młodszej klasy. Chyba pochodziła z gór w Karolinie Północnej. I była dziewicą. Wydawało mu się, że nie miała ojca, ale nie potrafił sobie teraz przypomnieć. Twierdziła, że ma osiemnaście lat, ale on zobaczył jej świadectwo i z przerażeniem odkrył, że jest o dwa lata młodsza. Doskonała uczennica, przeskoczyła drugą i szóstą klasę.
Читать дальше