Gwóźdź do trumny, mruknął pod nosem Konnie. Nie myślał o Megan, ale o swojej karierze.
Tydzień od poniedziałku…
– Spoko – odpowiedziała szelmowsko. – Ale będzie ich kilkaset, zdajesz sobie sprawę.
– Potrzebuję to na godzinę temu.
– Zaraz zamówię. Ale ty będziesz to czytał. – Pauza na dwa uderzenia serca. – Jesteś pewny, że mam to zrobić, Konnie?
– Dobra. Dlaczego pytasz?
– Hmm. Mam meldować wyżej, jeśli zamówisz jakieś ekspertyzy.
– Jakiekolwiek?
– Jakiekolwiek. Wraz z numerem sprawy, do której je zamawiasz. I mam ci o tym nie mówić.
Cholera.
– Jaki numer ma sprawa Devoe? – spytał Konnie.
– Dziewięć – pięć – jeden – cztery – trzy.
– To właśnie ten numer, do którego zamawiam to wyszukiwanie. Ha. Zbieg okoliczności czy co?
– Konnie…
– Wiesz co za to dostaniesz, hę?
– Cholera, zamówię to dla ciebie. Mam tylko nadzieję, że wymyślisz jakiś dobry powód, dlaczego mnie tak wrobiłeś.
– Wyjdź za mnie. Wspieraj mnie. Miej ze mną dzieci. Co ty na to?
– Pa, wariacie – odpowiedziała.
Piętnaście minut później dokument leżał na jego biurku – lista 834 furgonetek i terenówek zarejestrowanych w hrabstwie Shenandoah, z czego 104 we Front Royal.
Wrzucił to do teczki z napisem McCall, Megan i wsiadł do samochodu. Popędził na stację w Viennie. Dzięki wytrychowi dostał się do tempa Megan w dziesięć sekund; Konnie włożył lateksowe rękawiczki i zaczął przeszukiwać samochód z dokładnością chirurga poszukującego guza. Znalazł resztkę skręta, dwa kapsle od piwa, bilet na koncert, trzy puste puszki po mrożonej herbacie. Srebrne pierścionki, z czego jeden w kształcie czaszki. Drewnianą pacyfę (gdy podnosił naszyjnik i wrzucał go do worka na dowody, przypomniał sobie sprawę Charlesa Mansona). Trzy pety z filtrami skręconymi w prawo, na jednym z nich sporo szminki, ten sam odcień, ale w mniejszej ilości na drugim, jeszcze mniej na trzecim – a zatem wypalone jeden za drugim, lecz nie przez kierowcę. Wrzucił je do osobnego worka.
Następnie za pomocą maleńkiej lupy będącej w wyposażeniu jego scyzoryka Swiss Army przyjrzał się smudze talku pod stacyjką. Uznał, że spokojnie mógł ją pozostawić palec w gumowej chirurgicznej rękawiczce.
Otworzył bagażnik; przejrzał go równie metodycznie i znalazł trzy włókna, które mogły pochodzić ze sznurka. Zauważył również, że cała zawartość bagażnika została przesunięta do przodu – po to, żeby zrobić miejsce dla czegoś większego?
Konnie wrócił do własnego samochodu, zapalił silnik i włączył klimatyzację.
Okej, Megan została porwana.
Jak to się stało? Wyobraź sobie. Ktoś porwał ją rano, gdy szła do samochodu, ponieważ nie dotarła do terapeuty. Zmusił ją do napisania listów, a potem pojechał na farmę Tate’a i zaczekał, aż prawnik wyszedł na pole, żeby sprawdzić to, co miał sprawdzić. Wtedy porywacz zakradł się do domu, posługując się kluczami Megan, zgasił światło i zostawił listy. A następnie przyjechał tutaj i zamienił jej samochód na furgonetkę.
I odjechał na zachód.
LeFevre umie myśleć.
Konnie ruszył i udał się najkrótszą drogą ze stacji na farmę Tate’a. A następnie powtórzył podróż, wybierając kolejną najkrótszą drogę i – jakby był przemytnikiem z czterdziestoma bańkami na mleko wypełnionymi bimbrem w bagażniku – jeszcze raz, ale tym razem okrężną trasą. Taką, którą wybrałby ktoś, kto nie miał ochoty natknąć się na radary, patrole policyjne i świadków.
Ale nawet ta droga nie była całkiem pusta.
Znalazł sklep meblowy bez klientów. Doskonale. Wysiadł z samochodu i przepytał dwóch sprzedawców, którzy popalali jednego papierosa przed sklepem, czy nie widzieli przypadkiem rano niebieskiego forda tempo. Oczywiście nie widzieli.
Trzy kolejne sklepy i dwie restauracje. Nic.
W barze 7-Eleven jeden sprzedawca twierdził, że zapamiętał taki samochód, ponieważ jego syn planował zakup tempa. Urzędnikowi wydawało się, że kierowcą był mężczyzna.
Ale nie przysiągłby. A już na pewno nie w sądzie.
Mimo to Konnie był podekscytowany, gdy wracał na farmę Tate’a. Zauważył na podjeździe dwa samochody, ale zaparkował na drodze i poszedł energicznym krokiem przez błotniste pole ku domowi. Był wczesny wieczór, ponury i chmurny, toteż używał halogenowej latarki, żeby oświetlać drogę.
Zatrzymał się przy zaroślach bukszpanu, skąd każdy najpewniej szpiegowałby dom. Znalazł cztery ślady stóp należące do jednego człowieka. Rozmyły się jednak w deszczu i nie nadadzą się na dowód. Nie było petów, puszek po piwie, strzępów materiału, włókien. Przeszedł ku miejscu, które uznał za drugi dobry punkt obserwacyjny. Też nic.
Stanął i wpatrywał się w dom.
Gdy Konnie Konstantinakis stał tak, przyglądając się dopiero co zasianym polom, uświadomił sobie, że tylko częściowo przyjechał tu po ślady. Również dla zebrania odwagi.
Ruszaj i zrób to, powiedział sobie. Dalej.
Już miał zejść z pagórka, podejść do Tate’a Colliera i wyznać mu, co sprawiło, że umarł po raz trzeci w ciągu pięciu lat. Prawdę mówiąc, Konnie wierzył, że jedynym celem zniknięcia Megan było zmuszenie go do uczynienia tego wyznania.
Ale jeszcze nie był do tego zdolny.
Jaja. Brak jaj.
Śledzenie porywaczy i zabójców było znacznie łatwiejsze.
Przeniósł się więc w kolejne miejsce i stanął w koleinie wyrytej kołami ciężkiego traktora, co zmusiło go do odwrócenia głowy w kierunku pól uprawnych. Brak śladów porwania. Ale nie wróci z pustymi rękami. Coś bowiem odnalazł: znane poczucie, za którym tęsknił tak długo – pragnienie, z którym rodzą się istoty ludzkie, pragnienie zrozumienia, odkrywania, ujawniania. A ku swojemu większemu zaskoczeniu odnalazł również wiarę – zmartwychwstałą pomimo trzykrotnej śmierci, przejść z butelką i jeszcze cięższych przepraw z wychodzeniem z nałogu, rozpadu małżeństwa i nawet strzelaniny z żółwiem – wiarę w to, że Bóg dał każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie cel. I że ich jedyną rolą na Jego ziemi było poszukiwanie tego celu, nawet jeśli zmęczenie, smutki i przedwczesny koniec miałyby dać im przeraźliwie mało czasu na wykonanie tego zadania, które On im przeznaczył.
Wrócił do samochodu.
Konnie nigdy nie widział Megan McCall. A jednak była ona teraz, właśnie w tym momencie, jedyną osobą na świecie, za której odnalezienie oddałby życie.
Musisz słuchać, ale najpierw przyjrzyj się oczom.
Koniecznie oczom.
Aaron Matthews oparł głowę o pień dębu i obserwował mężczyznę w średnim wieku, wspartego pod boki, uśmiechniętego, rozmawiającego z grupką dziewcząt w świetle latarni pod szkołą.
Robert Carson.
Zrozumiał, dlaczego Tate i Bett zająknęli się w jego gabinecie, gdy o nim mówili. Nauczyciel, to prawda. Ale również chłopak. Ten, z którym Megan niedawno zerwała. („Bobby? A kto to?”. Matthews przypomniał sobie pytanie, jakie zadał jej podczas sesji. I odpowiedź: zerwałam z nim). Niechlujny, charyzmatyczny, zapewne lubiący wypić, pielęgnujący wygląd, który gwarantuje ugodzenie każdej nastolatki prosto w serce.
Carson rozejrzał się wokół niepewnie, chwycił jedną z dziewcząt za ramię, żeby podkreślić jakieś słowa, i pochylił się, by usłyszeć odpowiedź.
Matthews nie słyszał słów. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ dokładnie widział oczy Carsona kilka razy podczas tej godziny, gdy śledził go na szkolnym podwórku.
Читать дальше