– Teraz przychodzi czas na drugą fazę procesu – okoliczności łagodzące. – Prokurator stanowy domaga się kary śmierci, a obrońca podważa jego argumenty.
Adwokat oskarżonego, podsumował Tate, przywołał argument, że ten człowiek nigdy nie miał konfliktu z prawem. Nigdy nikogo nie pobił. Nigdy nie został skazany. Ale Tate również odrobił zadanie domowe i znalazł problemy, jakie miał młodzieniec. Poważne zatargi z rodzicami w wieku dojrzewania. Problemy emocjonalne, wybuchy niekontrolowanej złości. Nienawidził swojej rodziny.
Tate był nieugięty.
– Zalecenie kary śmierci padło po czterogodzinnej naradzie. Wypowiedzi przysięgłych po werdykcie? – Tate roześmiał się ponuro. – Powiedzieli, że ich zahipnotyzowałem. Jeden z nich zamierzał iść na cmentarz i modlić się na grobie ofiary.
– A on był niewinny, prawda? – spytała Bett.
Prawa dłoń Tate’a zacisnęła się na kierownicy. Rozluźnił ją i wytarł w spodnie.
– Trzy dni po tym, jak się powiesił, policja stanowa w Marylandzie przejrzała taśmę z kamery przemysłowej na stacji benzynowej w Ellicott City. Cztery miesiące wcześniej było tam włamanie i znaleźli świadka. Puszczali mu tę kasetę. Jeden z policjantów zauważył samochód zaparkowany na dalszym planie. Kierowca kupował wodę mineralną. Rozpoznano markę samochodu i numer rejestracyjny. Przysłali wiadomość z hrabstwa Fairfax. Tak, kierowcą był ten człowiek, którego skazałem. Znajdował się o pięćdziesiąt mil od miejsca zbrodni niemal dokładnie w tej chwili, w której dziewczyna została zamordowana.
Człowiek może wątpić w to, co słyszy.
To, co widzi, też może podać w wątpliwość.
– Zagadałem tego chłopaka na śmierć, Bett. Zaczarowałem ławę przysięgłych. Po mojej stronie był dar, nie prawo.
Zniszczyłem rodzinę, pomyślał. Ale nie odważył się powiedzieć tego na głos.
Ale nie może zwątpić w to, co robi.
Czekał na jej odrazę lub gniew. Albo na to, czego się spodziewał – uprzejmą prośbę o odwiezienie do domu, jako że w takiej prośbie zawarta byłaby uwaga: Mówiłam ci, że tak się to skończy, Tate.
Ale ku swemu zaskoczeniu, poczuł dotyk jej dłoni na kolanie.
– Przykro mi – powiedziała. Spojrzał na nią i nie dostrzegł litości ani wyrzutów, ale żal z powodu jego cierpienia. – Wywalili cię? Z biura?
– Och, nie. Po prostu odszedłem. Straciłem żądzę krwi.
– Nigdy nie słyszałam o tej sprawie.
– Biuro ją, rzecz jasna, zatuszowało. Naturalnie. Rodzina skazanego nigdy nie wniosła oskarżenia, nie powiadomiła prasy. Sprawa umarła na kolumnie lokalnej gazety. – Wpatrując się w szosę, wyznał wreszcie: – Chciałem ci powiedzieć. Kiedy dowiedziałem się o tej taśmie, sięgnąłem po telefon, żeby w pierwszej kolejności zadzwonić do ciebie. Przed rozmową z Konniem. Nie widziałem cię przeszło rok. Może nawet dwa lata. Ale właśnie tobie chciałem powiedzieć.
– Szkoda, że tego nie zrobiłeś.
– Nienawidziłaś mnie za te wyroki śmierci. Przed chwilą pomyślałem, że może w ten sposób jakoś to wyrównam. To znaczy, szukając z tobą Megan.
Nastała długa chwila ciszy, jakby Bett rozważała tę możliwość. Wreszcie odezwała się:
– Myślę, że wystarczająco długo siedziałeś w więzieniu z powodu tej sprawy. Większość więźniów ma możliwość ubiegania się o zwolnienie warunkowe, prawda?
Położył dłoń na jej dłoni i splótł palce z jej palcami.
Istoty ludzkie dotknięte są szczególnym przekleństwem: jako jedyni spośród zwierząt wierzymy w możliwość zmiany nas samych i tych, których kochamy. Ta zdolność może nas zniszczyć albo – jakże rzadko – uratować nasze przeklęte serca. Sęk w tym, że nie wiemy, w którą stronę to zdąża, aż często jest za późno.
– Co teraz, Tate?
– Czekamy – odparł po dłuższej chwili.
Ostrożnie, pomyślał Robert Carson.
Nie miał pojęcia, kim był ten człowiek, który przeszedł obok boiska i spojrzał na niego. Dostrzegł w jego oczach pogardę. Może z powodu mojego niechlujnego ubrania, bandziocha wskazującego na nadużywanie trunków, zmierzwionych włosów?
Ale może dlatego, że właśnie pogłaskał szczuplutkie jak u ptaszka ramię Carole.
Musi zachować ostrożność.
Znaczyło to jak zawsze: Kontroluj się, na litość boską.
Kontrola była zazwyczaj problemem. Ale nie tego wieczora, ponieważ dziś miał się czym przejmować. Rozmawiał już z blisko dwudziestoma uczniami w szkole – zaczekał do późnego popołudnia i wczesnego wieczora, kiedy robiło się tu mniej tłoczno, a zagadywanie uczniów przechadzających się po korytarzach i boisku po zajęciach nadobowiązkowych powinno wyglądać naturalniej. Zaledwie kilku znało dobrze Megan, ale nikt nie słyszał, żeby wyjechała z miasta albo myślała o wyjeździe. Nikt nie potrafił pomóc.
Aż do rozmowy z Carole.
Carole o ślicznej twarzy i chłopięcej sylwetce. Pracowała w sklepie z kartkami w starej dzielnicy Fairfax, w pobliżu sądu. Megan też tam pracowała przez kilka miesięcy i dziewczęta się zaprzyjaźniły. Carole powiedziała, że widziała rano, jak Megan – najwyraźniej tuż przed zniknięciem – parkuje samochód na Maple Street.
– Zamierzałam ją zawołać i pomachać, wie pan. Ale wyglądała na strasznie wkurwioną.
– Jak to wkurwioną? – spytał Carson. Już dawno przestał go szokować język nastolatków.
– No tak jakby wcale nie chciała tam być – wyjaśniła dziewczyna.
– Co tam robiła?
– Wchodziła do domu. Jakiegoś, wie pan, małego biura.
Carson zapytał Carole, gdzie dokładnie widziała koleżankę, i dziewczyna opisała miejsce.
Po kwadransie zaparkował samochód dokładnie w tym miejscu, w którym Carole widziała Megan.
Przed gabinetem doktora Jamesa Petersa.
A zatem Megan jednak była u niego.
A to daje nam do myślenia, mruknął do siebie Carson, oddalając się od krawężnika.
Doktor skłamał, mówiąc, że Megan odwołała wizytę.
Kim dokładnie jest ten doktor Peters?
Carson wykonał zwrot i popędził do swojego bungalowu z prędkością, jakiej nikt by się nie spodziewał po jego samochodziku.
Wieczór.
Może ósma. Może dziewiąta.
Więzienie Megan wypełniało blade światło księżyca wznoszącego się nad wzgórzami za obozem.
Megan obserwowała, jak ciemność zakrada się minuta za minutą do jej pokoju, zalewając go jak woda, dusząc, grożąc utopieniem.
Zewsząd dobiegał szelest małych pazurków: szczury skradały się po ścianach i podgryzały gazety, którymi utkała swoją drogę ucieczki. Sprawiały wrażenie poirytowanych. Pewnie były głodne.
Pisk.
Podciągnęła kolana pod brodę i wyjrzała przez okno na niebo. I odpłynęła w świat halucynacji. Matowoszara materia przepływających chmur zaczęła przybierać kształty niedźwiedzi, aniołów, macek, owadów, czaszek…
Niedźwiedzi.
Przypomniał jej się ojciec.
Szepczące niedźwiedzie.
Potem przypomnieli jej się ojciec i matka.
Szukacie mnie, prawda?
Może matka nie będzie wiedziała, co właściwie robić. Pójdzie na policję i opowie wszystko nie tak, jak należy, będzie rozhisteryzowana i bezradna.
Ale w końcu jej wysłuchają.
A ojciec… sprytny i chłodny, z wszelkimi swoimi koneksjami – sędziami, policjantami, przyjaciółmi w Richmondzie – pociągnie za sznurki i rozpocznie pościg. Gdy czegoś chce, nie sposób go powstrzymać. Bett twierdziła, że gadaniem potrafiłby trafić do piekła i z powrotem. Złotousty diabeł…
Читать дальше