– Brzmi to, jakbyście się dowiedzieli czegoś, czego nie powinniście się dowiedzieć.
– Hm… tttak. Można to tak określić.
– Choć nie znam szczegółów, uważam, że najlepiej będzie, jeśli udacie się na policję. W okolicy kręci się paru nieprzyjemnych drabów.
– Jeszcze nie możemy – wyjaśnił John. – Nie mamy dość dowodów. Kiedy je zdobędziemy…
– Czy poza miejscem do zamieszkania potrzebujecie innej pomocy?
– Nie, dziękujemy. Jak na razie niczego innego nam nie trzeba.
– I naprawdę nie chcecie mi zdradzić, co to za „problemy”?
– Jeśli nie miałby pan nic przeciwko temu… i nie uważa pan, że to niegrzeczne…
– W porządku – powiedział wuj Robin, unosząc ręce, jakby się poddawał. – Jeśli naprawdę nie możecie, nie mam do was żalu.
Zaczął nalewać herbatę, a John poszedł zadzwonić do ojca.
– Nie, wszystko w porządku, tato – mówił do słuchawki. – Zanocuję u kolegi. Zobaczymy się jutro.
– Mogłeś zadzwonić, zanim wsadziłem kurczaka do piecyka. Z tobą zawsze jest tak samo… nigdy się nie zastanowisz – odparł ojciec.
– Tak, tato, przepraszam.
– Matka pyta, skąd weźmiesz czyste majtki.
John leżał w maleńkim pokoiku pod samym dachem. Pościel była zimna, a ponieważ w oknach nie zawieszono zasłon, księżyc świecił prosto na deskę do prasowania i krzesło, na którym siedziała wielka brudna lalka, której emaliowana twarz została z jednej strony zaatakowana przez coś, co z daleka wyglądało jak trąd.
Słyszał, jak Lucy kuśtyka do łazienki i wraca do swojego pokoju. Prawdopodobnie poszła wziąć kolejny paracetamol, żeby przytłumić ból w kostce. Słyszał, jak wuj Robin wchodzi po skrzypiących schodach i po chwili spuszcza wodę w toalecie. Potem dom ucichł, ale John nadal leżał, nie mogąc zasnąć, żałując, że wmieszał się w sprawy pana Vane’a i mając takie poczucie winy z powodu tego, co przytrafiło się Liamowi, że aż bolał go żołądek.
Następnego dnia zadzwonili do biura do Courtneya i opowiedzieli, co się stało.
– Mam tego dość. Idę na policję – stwierdził na koniec rozmowy ich starszy kolega.
– Courtney… jeszcze nie teraz – poprosił John. – Nie uwierzą w to.
– Daj spokój, człowieku. Ile jeszcze potrzebujecie dowodów?
– Potrzebujemy dowodu na to, że pan Vane wiedział, co jego domy zrobią z mieszkańcami, zanim wystawił je na sprzedaż, i mimo to je sprzedawał. Gdyby tak było, można by sądzić, że „karmi” swoje domy… rozumiesz, co mam na myśli?
– A co z tą postacią przypominającą rzeźbę, która was ścigała? Co będzie, jeśli was złapie i pozabija?
– Przypuszczamy, że to pan Vane ją za nami wysyła – odparł John. – Albo on, albo Cleaty, ale wątpię, by Cleaty miał z tym cokolwiek wspólnego. Jeśli nie zdobędziemy wystarczającej ilości dowodów, by można było aresztować pana Vane’a, rzeźba ciągle będzie nas ścigać.
Zapadła długa cisza.
– Niech wam będzie – odezwał się w końcu Courtney. – Nie będę jeszcze zawiadamiał policji. Czy można wam jakoś w czymś pomóc?
Słuchawkę przejęła Lucy.
– Tak, ale nie wiem, czy ci się uda. Spróbuj otworzyć biurko pana Vane’a i porób odciski kluczy. W ten sposób będziemy mogli przeszukać także jego inne domy… jeśli będzie trzeba, może nawet wszystkie. Potrzebujemy jednego przekonującego dowodu.
– Trudna sprawa… – odparł Courtney. – A jeśli mnie złapią? Nie chcę wyjść na tchórza, ale nie chcę też, by rzeźba i mnie zaczęła ścigać.
– Więc uwierzyłeś nam?
– Chyba nie mam wyboru. Albo oboje oszaleliście, albo mówicie prawdę.
– Czy Cleaty coś mówił w związku z tym, że nie zjawiliśmy się w pracy?
– Powiedziałem mu, że oboje złapaliście tę samą grypę co Liam. Chyba nie uwierzył, ale niezbyt się waszą nieobecnością przejął. W ogóle zachowuje się bardzo dziwnie. Wychodzi na wiele godzin i wraca w ponurym nastroju. Wygląda, jakby coś go trapiło.
– A pan Vane?
– Nie pokazał się wcale w biurze.
– Dzięki, Courtney. Zadzwonimy później. I spróbuj dostać się do tych kluczy.
John spędził poranek na studiowaniu mapy Wysp Brytyjskich, którą rozłożył na stole w jadalni wuja Robina i przykrył arkuszem kalki kreślarskiej. Używając sporządzonej przez siebie kopii „listy specjalnej” pana Vane’a, zaznaczył położenie wszystkich nieruchomości – razem dwadzieścia siedem domów. Potem zaczął się wpatrywać w narysowane przez siebie krzyżyki i zastanawiać.
– Może nie ma w tym żadnej logiki – mruknął po jakimś czasie, popijając herbatę. – Może niektóre domy są nawiedzone, a inne nie?
Do jadalni wszedł wuj Robin – ssąc wciąż gasnącą fajkę. Pochylił się nad mapą i bez słowa długo ją oglądał.
– Co przedstawiają te krzyżyki? – spytał w końcu.
– Domy. Próbuję odkryć łączący je związek, ale problem polega na tym, że najwyraźniej nic ich nie łączy. Niektóre są stare, inne nowe, a wszystkie są chaotycznie porozrzucane po całych Wyspach.
Wuj Robin przeciągnął palcem przez kilka krzyżyków na północnym zachodzie, aż dotarł do Derbyshire.
– Nie powiedziałbym, że są chaotycznie porozrzucane – oświadczył.
– Co pan ma na myśli? – spytał John. Wstał i stanął za wujem.
– Popatrz… Jeśli połączy się dom w Salisbury z domem w Bromsgrove pod Birmingham, a potem z domem w Congleton, to co powstanie?
John nic nie rozumiał, ale wuj Robin wziął gazetę i użył jej skraju jako linijki.
– No jasne… linia prosta – mruknął John.
– Właśnie. Już samo to jest dość niezwykłe. W dodatku nie jest to byle jaka prosta linia, prawda? Popatrz, dokąd prowadzi… – Czubkiem zażółconego od nikotyny palca wuj przedłużył linię łączącą domy pana Vane’a.
– Przechodzi przez Stonehenge… – stwierdził John.
– Załapałeś. Nie tylko przez Stonehenge… patrz… także przez fort z epoki żelaza w Old Sarum, starą katedrę w Salisbury, obóz z epoki żelaza przy Clearbury Ring i wzgórze z epoki żelaza przy Frankenbury Camp. Wszystkie domy stoją w jednej linii z mającymi po trzy tysiące lat pomnikami historii.
Do pokoju przy kuśtykała Lucy i również wbiła wzrok w mapę.
– I co? – spytała.
– Istnieje tylko jedno wyjaśnienie – oświadczył wuj. – Ta linia to Old Sarum Ley .
– Co to takiego? – zdziwił się John.
– Jedna z głównych brytyjskich linii ley .
John popatrzył na Lucy, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– Linie ley to idealnie proste podziemne linie, łączące różne starożytne miejsca – zaczął wyjaśniać wuj. – Są proste nie tylko praktycznie, ale i geometrycznie. Z punktu widzenia nauki akademickiej stanowią tajemnicę, bo postawienie jakichkolwiek budowli na takich liniach wymaga znajomości wyższej geometrii i wiedzy astronomicznej, jakiej ówcześni ludzie nie posiadali. Mówimy o dziesiątym wieku przed Chrystusem, a nawet wcześniej. – Znowu spojrzał na mapę. – Podaj mi ekierkę – poprosił Johna i zaczął rysować na kalce krzyżujące się linie. – Proszę – powiedział po dłuższej chwili. – Nie wiem, w co się wpakowaliście, ale tu macie odpowiedź.
– Na co, wujku?
– Posłuchajcie… Każdy z tych domów leży na jednej z wielu starożytnych linii ley . Nie wiem, jakie macie kłopoty, i obiecałem o nic nie pytać, ale jestem przekonany, że te domy nie zostały zbudowane w tych miejscach przez przypadek.
– Jest pan pewien?
– Oczywiście, młodzieńcze, ponieważ napisałem na ten temat książkę. „Nauka druidów”, Awen Press, rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty drugi. Jeśli chcesz na nią rzucić okiem, to mam gdzieś egzemplarz…
Читать дальше