– Widzi pan? – Wroński ułożył obok siebie protokoły z obdukcji – Teraz proszę czytać zdanie po zdaniu. Na pewno znajdzie się coś ciekawego.
– Pan to już robił z tym materiałem?
– Skąd! – żachnął się Michał. Jeszcze tego brakowało, żeby się zwierzał wyższemu oficerowi, że dzień wcześniej włamał się do biurka innego wyższego oficera. – Ale sam czasem stosuję taką metodę jeśli jest więcej papierów.
Inspektor pogrążył się w lekturze. Jurek spojrzał pytająco, Michał wzruszył ramionami, potem dał znak oczami, żeby spotkać się za drzwiami.
– Co to za cyrkowiec? – spytał Jerzy. – Wygląda jakby pierwszy raz widział policyjne teczki.
– A może jakby bardzo dawno ich nie widział. Niby wie, co z czym, ale coś mu nie idzie.
– Trzeba uważać. Nie lubię takich oficerków. Pies jaja rzadziej liże niż on swoją fryzurkę. Laluś jeden.
– To uważaj, jak chcesz – odparł Wroński. – Z nas dwóch to ty miewasz ciągoty do ujawniania tajemnic służbowych.
Jurek skrzywił się na wspomnienie przykrej sytuacji. Kiedyś, chcąc zaimponować pewnej panience, opowiedział jej o dochodzeniu przeciwko siatce dilerów. Pech chciał, że panienka okazała się stałą klientką jednego z nich. Akcja oczywiście spaliła na panewce. Tylko Wroński wiedział o tej wpadce i zatrzymał informację dla siebie. Inaczej Jurek już by w policji nie pracował.
– Do końca życia będziesz mi to wypominał?
– Do końca – Wroński poważnie skinął głową. – Inaczej zapomnisz i zrobisz kolejny taki numer.
* * *
Pod domem Ramiszewskiego wylądował za kwadrans piąta. Gdyby chodziło o kogo innego, zadzwoniłby do drzwi bez wahania. Ale lekarz wyglądał na jednego z tych akuratnych ludzi, którzy cenią sobie bezwzględną punktualność. To znaczy przyjście dokładnie o czasie, ani minuty wcześniej, ani później.
Wroński poszedł więc w stronę Mostu Grunwaldzkiego. Szum samochodów zagłuszał myśli. Podobno gdyby na takim wiszącym moście ustawić kompanię żołnierzy i kazać maszerować w miejscu, po pewnym czasie konstrukcja wpadnie w takie drgania, że się w rezultacie zawali.
Coś takiego wyczytał w młodości, podobną informację podawał też na zajęciach przysposobienia obronnego nauczyciel, kapitan Krępak, zwany przez uczniów Tępakiem z racji dość mało wybujałej inteligencji albo Pętakiem z uwagi na niezbyt imponujący wzrost. Jednak potem wiele razy zastanawiał się jak to jest, że most nie zawali się, mimo iż codziennie przejeżdżają po nim dziesiątki tysięcy samochodów, powodując na pewno większe drgania niż kompania wojska. Zaczął czytać na tentemat. I wyczytał, że ta ciekawostka o maszerującej kompanii nie jest zbyt dobrze podbudowana teoretycznie.
Na zachowanie podobnych konstrukcji ma wpływ zbyt wiele czynników, żeby opierać się tylko na jakimś abstrakcyjnym modelu. Tyle właśnie są warte rozważania różnych uczonych.
Zawrócił, zerknął na zegarek. Chyba już można.
Tym razem w domofonie zazgrzytało i męski głos zapytał.
– Kto tam?
– Wroński. Byliśmy umówieni.
– A to pan – w tonie lekarza dało się wyczuć dziwną niechęć. – Niech pan wejdzie, skoro już pan jest.
Co to za typ, myślał Michał wchodząc po schodach. Najpierw umawia się, prosi o spotkanie, a potem traktuje człowieka jak intruza. Ale co tam, może ma coś ciekawego do powiedzenia. W każdym razie powinien.
Drzwi otworzyła dziewczyna. Była naprawdę śliczna. Wrońskiemu nie chciało się wierzyć, że jest rzeczywiście głuchoniema. Ale podobno zdarza się, że osoby upośledzone przez los w taki czy inny sposób, otrzymują od niego pewne dary. Jak choćby ta panienka urodę.
Ramiszewski siedział w skórzanym fotelu. Obrzucił gościa nieprzychylnym spojrzeniem. Michałowi przeleciało przez głowę, że doktor zasiadł tutaj specjalnie tylko po to, żeby okazać mu lekceważenie. Przecież kilkadziesiąt sekund wcześniej stał przy domofonie.
– Przepraszam – powiedział gospodarz wstając – ale niepotrzebnie pana fatygowałem. Zdawało mi się, że sprawa jest istotna, ale po dogłębnej analizie zmieniłem zdanie.
Nalał sobie wody do szklanki. Wroński na końcu języka miał pytanie, dlaczego w takim razie Ramiszewski nie raczył zadzwonić chociażby na komórkę i odwołać spotkania, kiedy zauważył, że lekarzowi trzęsą się ręce.
– Proszę mi powiedzieć, co się stało naprawdę. Co mi chciał pan powiedzieć?
– Nic – Ramiszewski wzruszył ramionami. – Po prostu źle zestawiłem wyniki i wyszło mi coś innego niż powinno.
– To dlaczego – Michał nie byłby sobą, gdyby jednak nie zadał tego pytania – nie zawiadomił mnie pan o tym?
– Nie przyszło mi do głowy. A poza tym pana już nie było w pracy, a numer na telefon komórkowy zgubiłem.
Pewnie wyrzucił wizytówkę do śmieci zaraz po wyjściu Wrońskiego. To tłumaczyło, dlaczego dzwonił rano na komendę, a nie do domu czy bezpośrednio do Michała. Ale nie wyjaśniało innej kwestii.
– A ja myślę, że ktoś…
– Nie interesuje mnie, co pan myśli! – lekarz podniósł głos – Przepraszam, że pana tu ściągnąłem. Stracił pan czas i paliwo. Jeśli mogę to jakoś zrekompensować…
Sięgnął do kieszeni marynarki. Wroński poczerwieniał.
– Co pan sobie wyobraża? – syknął wściekle – Ze jestem chłopcem na posyłki? Bojem hotelowym? Że można mi wcisnąć banknocik i będzie w porządku?
– Proszę na mnie nie krzyczeć – głos Ramiszewskiego nabrał histerycznych tonów. – Proszę natychmiast opuścić mój dom! Agnieszka pokaże panu drogę.
Drogę znam miał już odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Do głowy przyszła mu pewna myśl. W przedpokoju zwrócił się do dziewczyny, pokazał palcem na usta.
– Ktoś tu przede mną był? – zapytał samym ruchem warg.
Agnieszka stała kilka sekund jak skamieniała, a potem powoli skinęła głową.
– Jeden wysoki i gruby, drugi mały i chudy?
Potwierdziła.
– Po ich wyjściu doktor był bardzo zdenerwowany?
Tym razem nie zdążyła zareagować.
W progu pokoju stanął Ramiszewski.
– Jeszcze pan tu jest? Proszę dać dziewczynie spokój. Ona nic nie wie.
– A co powinna wiedzieć? – spytał bezczelnie. – Kto pana tak nastraszył?
– Do widzenia.
Wyszedł przed dom.
Ledwie zszedł ze schodków, pojawiły się dwie znajome sylwetki.
– Pan pozwoli z nami.
* * *
Pokój przesłuchań był miejscem ponurym, sprawiał wrażenie zaniedbanego i nigdy nie sprzątanego. Wysoki grubas stał mu nad głową, dysząc ze złości. Po ostatnim zdaniu wygłoszonym przez Wrońskiego, miał ochotę złamać mu kark.
A komisarz ciągnął niezrażony:
– Metody macie sprytne jak z filmu szpiegowskiego. Po cholerę zasadziliście się na mnie zamiast normalnie wezwać do Wrocławia w godzinach urzędowania? Marnujecie czas mój i swój.
Flip był bardziej opanowany od kolegi. Uśmiechnął się uprzejmie.
– Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. A teraz powie nam pan, kochany, gdzie jest chusteczka. Ma pan ją przy sobie?
– Odbiło wam z tą chustką?
– Nam? To pan ukrył dowód. My chcemy tylko się dowiedzieć dlaczego.
Wroński parsknął śmiechem.
– Chce wam się urządzać ten cały cyrk? – spoważniał. – Wam wcale nie chodzi o chustkę, chłopaki.
– Nie? – tym razem włączył się Flap. – A o co?
– Chcecie mnie po prostu przestraszyć. Po to te szykany.
– Nie odwracaj kota ogonem. Gdzie chustka?
– O czymś pan zapomina – odparł lodowatym tonem Wroński.
Читать дальше