– A więc nie zawiadomisz gliniarzy?
Feely potrząsnął przecząco głową. Przez ułamek sekundy myślał o tym, jak zeszłej nocy w łóżku wszyscy troje stali się jednością.
– Za kogo ty mnie masz? Jeszcze nigdy w całej mojej egzystencji nie doniosłem na nikogo glinom!
– A więc, jeśli cię poproszę, żebyś coś dla mnie zrobił… Czy nie odmówisz, przynajmniej dopóki starannie nie przemyślisz mojej prośby?
– Jasne. Oczywiście, że nie odmówię.
Robert wyciągnął przed siebie obandażowaną rękę.
– Nie jestem w stanie trzymać karabinu, przynajmniej dopóty, dopóki nie zagoją mi się rany. Pomyślałem sobie, że na razie ty mógłbyś robić to za mnie.
– Karabin i ja? Robert ja przecież nawet nie potrafię odróżnić jego jednego końca od drugiego.
– To jest dziecinnie proste. Trzymasz go, patrzysz przez celownik teleskopowy, widzisz cel na samym środku krzyżyka i pociągasz za spust.
– Nie potrafię.
– Oczywiście, że potrafisz. Nawet moja babcia to potrafi.
– Dobrze, więc poproś o to swoją babcię.
– Poprosiłbym, ale niestety, została już dawno skremowana. A poza tym zwracam się z tym do ciebie. I nie proszę żebyś zabijał. To ja będę zabijał. Ty będziesz jedynie trzymał karabin.
Feely poczuł lekki dreszcz, ale jednocześnie podniecenie. Poprzedniego wieczoru odkrył wspaniałość grupowego seksu. Dzisiaj nadarzała się okazja, by się dowiedział, jak to jest kogoś zabić. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że przeznaczenie poprowadzi go tak daleko i tak szybko.
– Kawa! – krzyknęła Serenity. – Jeżeli nie chcecie mojej kawy, zaraz wyleję ją do zlewu.
– Już idziemy – powiedział Robert, tak łagodnym i cichym głosem, że z trudem dało się go słyszeć. – Nic się nie martw, Serenity, już do ciebie idziemy.
Sissy zatelefonowała do Sama kilka minut po siódmej rano.
– Sam? Tu Sissy.
– Dzień dobry, Sissy. Mam nadzieję, że dobrze spałaś. Bo ja tak. Wystarczyły trzy stroniczki Clive’a Cusslera i byłem w krainie snów.
Sissy jedną ręką wyciągnęła z paczki papierosa i zapaliła go.
– Sam, wieczorem znów zajrzałam w karty.
– Tak? Mam nadzieję, że przepowiedziały kolejną wielką śnieżycę.
Sissy zakaszlała.
– Powiedziały mi coś gorszego, Sam. Ci troje, widzisz, oni znów chcą kogoś zabić i myślę, że zmierzają zrobić to dzisiaj. Koniecznie muszę porozmawiać z kimś z policji stanowej.
– Zadzwoń do nich. Albo wyślij e-maila.
– Muszę porozmawiać osobiście, Sam. Inaczej nikt mi nie uwierzy.
– Bardzo cię przepraszam, Sissy, ale pada śnieg, a ja mam siedemdziesiąt jeden lat.
– Ale przecież moglibyśmy uratować życie jakiejś niewinnej osobie.
– Wcale nie jestem tego pewien, Sissy. Wiem, że wierzysz we wszystko, co mówią twoje karty, ale ja w to nie wierzę.
– Sam, karty przekazały mi bardzo wyraźne i jasne ostrzeżenie. Zginie kierowca jakiegoś pojazdu, a mimo to pojazd będzie jechał dalej.
– Bardzo cię przepraszam, Sissy. Naprawdę, bardzo mi przykro.
Sissy wydmuchnęła kłąb dymu.
– Nie, wcale ci nie jest przykro. Jesteś stetryczałym starym dziadem, na tym polega twój problem.
– Sissy, a nie sądzisz, że po prostu czuję się już bezużyteczny dla świata?
– Co? Do diabła, o czym ty mówisz?
Sissy usłyszała, jak szczękają jego sztuczne zęby.
– Jesteśmy samotni, Sissy, ty i ja. Oboje straciliśmy osoby, które kochaliśmy ponad wszystko. Nasze dzieci są już dorosłe i nie lubimy już wtrącać się do ich spraw. Zostaliśmy więc sami, nikomu niepotrzebni. Niech już tak zostanie.
– Sam, ja tego nie robię z żalu nad sobą ani dlatego, że czuję się zbyteczna na tym świecie! Nie możesz zaprzeczyć, że wczoraj słyszałam głosy. Nie możesz zaprzeczyć, że w niewytłumaczalny sposób coś nakazało mi pojechać do Canaan. I pojechałam tam, niezależnie od mojej woli!
– Ale ja nigdy nie słyszałem głosów, Sissy. I nic nigdy nie pchało mnie w żadne miejsce, o którego istnieniu nie miałbym pojęcia.
– Sam…
– Przykro mi, Sissy, ale dzisiaj zostanę w domu, przy kominku, i to samo radzę tobie.
– Ty eunuchu! – warknęła, ale Sam zdążył wcześniej odłożyć słuchawkę. Głęboko zaciągnęła się papierosem i powtórzyła cicho: – Ty eunuchu.
W rzeczywistości jednak wcale tak o nim nie myślała. Gdyby odwrócić sytuację, i to Sam prosiłby Sissy o przewiezienie go w zamieci śnieżnej do Canaan, dlatego ze coś strzyknęło go w krzyżu, ona także nie miałaby na to ochoty.
Poszła do kuchni zaparzyć sobie filiżankę herbaty. Była głodna, ale nie miała pojęcia, co właściwie chciałaby zjeść. Może wielkie ciastko z kremem, z truskawkami i syropem truskawkowym na wierzchu? Tak, to by jej teraz odpowiadało. Niestety, w lodówce leżał jedynie przeterminowany sernik z jagodami.
Kiedy czekała, aż zagotuje się woda, usłyszała pukanie do kuchennych drzwi. Niemal natychmiast do środka wszedł Trevor. Na ramionach i na kominiarce miał grudki mokrego śniegu.
– Trevor! Nie spodziewałam się ciebie! Szczególnie tak wcześnie.
Trevor zatrzasnął drzwi. Ściągnął czapkę i rękawiczki i zatarł zmarznięte ręce.
– Ja też się nie spodziewałem, że dzisiaj do ciebie przyjdę.
– Posłuchaj – powiedziała Sissy. – Przykro mi, że nie zadzwoniłam jeszcze w sprawie wyjazdu na Florydę, ale byłam taka zajęta… Musiałam pojechać do Canaan, żeby się zorientować, jak właściwie zginęła ta kobieta.
– Wiem.
Trevor ściągnął kurtkę i przeszedł do hallu, żeby powiesić go na haku. Sissy podążyła za nim do drzwi i odezwała się:
– Co to znaczy, wiesz? Skąd wiesz?
– Trudno to wyjaśnić.
– Rozumiem. – Sissy na chwilę umilkła. – Może jednak spróbujesz?
Trevor odchrząknął.
– Dziś w nocy nie mogłem zasnąć.
– Powinieneś był zażyć werbenę. Werbena jest najlepsza na bezsenność.
– Mamo, tu nie chodzi o bezsenność. To było jak… – Trevor zawahał się, próbując znaleźć właściwe słowa. – Jakbym lunatykował, tyle że wcale nie spałem.
– Nie rozumiem.
– Ja także tego nie rozumiem. Nic nie rozumiem. Ale nie potrafiłem opanować nagłego pragnienia, by wstać z łóżka, wsiąść w samochód i pojechać na północ.
Sissy popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Miała już tylko słabą nadzieję, że tak naprawdę Trevor nie mówi tego, co właśnie mówi.
– Zbyt ciężko pracujesz, to wszystko. Poczekaj, pojedziesz na Florydę i po kilku dniach wypoczynku poczujesz się znacznie lepiej.
Trevor potrząsnął głową.
– Co mi kiedyś powiedziałaś? Że czujesz różne rzeczy w kościach? Chyba to właśnie mi się przydarzyło. Poczułem, że muszę pojechać do Canaan, żeby ocalić następnych ludzi przed śmiercią. Wiedziałem, że nie mam w tej sprawie żadnego wyboru. Coś mnie tam po prostu fizycznie ciągnęło.
– Naprawdę?
– Przewracałem się w łóżku i wmawiałem sobie, że to zbyt dziwaczne, że to niemożliwe. Spróbowałem tabletek nasennych, ale sprawiły tylko, że miałem halucynacje na jawie. Wreszcie obudziła się Jean i zapytała, co się dzieje. W końcu jej powiedziałem.
– A co ona na to?
– Powiedziała to samo co ty, że żyję w zbyt dużym stresie. Ale ja to czułem, mamo. Czułem, że coś wyciąga mnie z domu, i w gruncie rzeczy wciąż to czuję, równie mocno.
Sissy ujęła w dłonie jego ręce. Popatrzyła mu w oczy i po raz pierwszy w życiu ujrzała w nich niepewność i magię.
Читать дальше