– Ale dlaczego randka z pańską siostrą miałaby być tak ryzykownym przedsięwzięciem? Komu jeszcze miałoby się to nie podobać?
– Pewnych rzeczy po prostu nie da się wytłumaczyć – odparł Szara Chmura.
– Przykro mi, jednak będziecie musieli je wytłumaczyć. Mówcie sobie, co chcecie, ale groziliście Martinowi Amato śmiercią w obecności świadków, a następnego dnia znaleziono jego zwłoki.
– Ostatniej nocy byliśmy obaj w domu – oświadczył Szara Chmura. – Przez całą noc.
– Czy ktoś może to potwierdzić?
– Nasz ojciec i siostra.
– I nikt inny oprócz nich?
– Po drugiej w nocy zadzwonił do mnie przyjaciel z Nowego Meksyku. Jego żona właśnie urodziła dziecko, chłopczyka.
– Może pan podać mi jego nazwisko?
– Oczywiście. Mogę podać także jego numer telefonu. Henry Czerwona Kurtka. Dzwonił z rezerwatu Wide Ruins.
Porucznik Harris zanotował to, a potem w zamyśleniu podrapał się po karku.
– Pozostaje jeszcze jedna nie wyjaśniona kwestia. Skoro wy nie mieliście nic wspólnego ze śmiercią Martina Amato, to kto mógł to zrobić? I skąd mieliście pewność, że ten chłopak zginie?
– Proszę nie zapominać, że jesteśmy Navajo, poruczniku. Potrafimy wyczuć deszcz przed pojawieniem się chmur i wyczuć gości na wiele dni przed ich przybyciem. Martin Amato kroczył wczoraj w cieniu śmierci. Widzieliśmy to.
Porucznik Harris pomachał mu przed nosem długopisem.
– Przyjacielu, możesz sobie przewidywać wyniki przyszłotygodniowych gonitw w Santa Rosita, ale w sądzie ci to nie pomoże.
– Aresztuje nas pan? – zapytał Szara Chmura.
– Nie, ale będę jeszcze chciał z wami pomówić. Wyświadczcie nam tę przysługę i nie zmieniajcie miejsca pobytu w najbliższym czasie.
Wydawało się, że Catherine chce coś powiedzieć, lecz Paul i Szara Chmura wzięli ją pod ręce i pospiesznie sprowadzili po schodach do samochodu.
– Co pan myśli o tych dwóch? – zapytał Jima porucznik Harris.
– Sam nie wiem. Próbują chronić swoją kulturę i starają się zachować czystość krwi, więc nie akceptują białych chłopaków Catherine. Od pięciu lat jest zaręczona z jakimś facetem z rezerwatu Navajo.
– To bardzo ładna dziewczyna – zauważył porucznik Harris, odprowadzając wzrokiem samochód.
– Myśli pan, że jej bracia mogli zabić Martina? – zapytał Jim.
– Gdyby tak było, znacznie ułatwiłoby mi to życie. Niewątpliwie mieli motyw. Być może mieli też i okazję. Nawet jeżeli przyjaciel Szarej Chmury zadzwonił z Nowego Meksyku o drugiej nad ranem i rozmawiał z nim przez dwadzieścia minut, wciąż mieliby jeszcze dość czasu, by pojechać na plażę i spotkać się z Martinem Amato.
– Dlaczego pan ich nie zatrzymał?
– Cóż. Ci faceci są wysportowani i silni, ale nawet oni nie mieliby dość siły, by rozpruć ludzkie ciało w taki sposób. Jak sam pan powiedział, być może użyto jakiegoś specjalnego narzędzia, ale nawet wtedy.
– Więc co zamierza pan zrobić?
– W tej chwili myślę tylko o filiżance mocnej czarnej kawy Potem zabiorę się do rutynowych czynności śledczych. Będę węszył, poszukiwał świadków i poszlak i przez cały czas nie spuszczę oka z tych dwóch panów. – Położył dłoń na ramieniu Jima i dodał: – Mądrej głowie… na pana miejscu miałbym oczy szeroko otwarte. Jeżeli właśnie oni są odpowiedzialni za to morderstwo, nie będą zachwyceni, że powtórzył mi pan to, co powiedzieli do Martina. – Zerknął na zegarek. – Kiedy wypiję kawę, odszukam fotografa i kogoś z dochodzeniówki i przejedziemy się do West Grove obejrzeć waszą szatnię. Może ma pan rację i te ślady pasują do siebie?
Jim zupełnie zapomniał, że jest niedziela. Podjechał pod swój dwupiętrowy, pomalowany na różowo dom nieopodal Electric Avenue, zaparkował i powoli wygrzebał się z samochodu. Ranek był mglisty i niezbyt ciepły, lecz kilku mieszkańców siedziało już na rozpadających się leżakach przy basenie, czytając gazety lub słuchając walkmanów Jim przywitał się z panną Neagle, kobietą w średnim wieku, która wprowadziła się do dawnego mieszkania pani Vaizey Panna Neagle miała na nosie wielkie ciemne okulary i chustę na głowie Jej masywne, pokryte gęsią skórką uda wylewały się z kostiumu kąpielowego w brązowe i białe kwiaty, modnego w latach sześćdziesiątych.
Panna Neagle zdjęła okulary i uśmiechnęła się do Jima.
– Dzień dobry, panie Rook Wygląda pan na odrobinę przygnębionego.
– Nie spałem najlepiej, to wszystko. Prawie przez całą noc rzucałem się i kręciłem w łóżku
– Ha! Nie musi mi pan tego mówić Jestem ekspertem od rzucania się i kręcenia w łóżku. Czasami boję się widoku zachodzącego słońca.
– Nie zażywa pani tabletek nasennych?
– Nie, panie Rook. Na to jest tylko jedna skuteczna recepta.
– Ach tak? To dlaczego pani jej nie wypróbuje?
Kokieteryjnie zatrzepotała ciężkimi od tuszu rzęsami.
– Gdybym tylko mogła, zrobiłabym to, panie Rook, może mi pan wierzyć.
Jim nagle pojął, co miała na myśli, i uśmiechnął się do niej.
– Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, prawda?
W drodze do swojego mieszkania poczuł na sobie spojrzenie Myrlina Buffielda spod numeru 201. Myrlin miał kiedyś olbrzymi brzuch, ale ostatnio ćwiczył w Gold’s Gym i fałdy tłuszczu uniosły się do góry, więc wyglądał teraz, jakby go napompowano powietrzem. Nadal czesał się do tyłu i nosił w uchu kolczyk w kształcie sztyletu. Teraz udawał, że czyta „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”.
– Hej, Myrlin – odezwał się Jim.
– Nie wychodzisz nocami z mieszkania i nie szpiegujesz mnie, prawda? – upewnił się Myrlin. – Wczoraj w nocy byłem pewien, że słyszę pod drzwiami jakieś skrobanie i pomyślałem, że to ty.
– Już z tym skończyłem – zapewnił go Jim.
Myrlin zawsze traktował Jima z głęboką podejrzliwością, graniczącą nieomal z paranoją, a kiedy stara pani Vaizey odbyła seans w jego mieszkaniu, zaczął uważać go za adepta czarnej magii albo i coś gorszego – zwłaszcza odkąd pani Vaizey zniknęła i nikt jej więcej nie widział. Tylko Jim wiedział, co się z nią stało, ale nie zamierzał nikomu o tym mówić.
Wspiął się po schodach, przeszedł przez balkon i zatrzymał się pod drzwiami swojego mieszkania. Kotka Tibbles czekała na niego na progu. Nie zdążył jej nakarmić przed wyjściem. Kiedy otworzył drzwi, popędziła wprost do kuchni i zatrzymała się przy swojej misce, unosząc sztywno ogon do góry.
Jim otworzył lodówkę i właśnie wyjmował puszkę piwa, kiedy usłyszał stukanie do drzwi. Była to panna Neagle, otulona w różowy szlafrok. Nie było to takie niezwykłe, często odwiedzała go, by pożyczyć kawy czy cukru, ale niezwykłe było to, że na głowie miała różowy kapelusz w kształcie homara, taki sam, jaki nosiła pani Vaizey.
– Hej, panno Neagle.
– Cześć, chłopcze.
– Ten kapelusz przywołuje wiele wspomnień.
– Znalazłam go, kiedy się tu wprowadziłam. Lubię go.
– Pasuje do pani. Ale cóż, pasowałby do każdego, kto lubi chodzić z homarem na głowie.
– Oczywiście… jednak znalazłam nie tylko to.
– Ach tak? – odparł uprzejmie Jim. – Może piwa?
– Piwa? Miałam nadzieję, że znasz mnie trochę lepiej. Jim zamrugał zaskoczony. Zamienił z nią jedynie parę słów przy basenie.
– W porządku – mruknął. – Nie ma sprawy.
– Szkocką, czystą, bez lodu.
Jim otworzył butelkę wild turkey i nalał solidną porcję do wysokiej szklanki z nadrukiem Miami Parrot Jungle. Panna Neagle wzięła ją do ręki i powiedziała:
Читать дальше