– Wygląda na martwego.
Jim rozejrzał się po stadionie. Widzowie, oszołomieni i wystraszeni, stali w deszczu, wpatrując się w nich z przerażeniem. Z oddali dobiegał dźwięk policyjnych syren. Na boisku zawodnicy tkwili w miejscu jak wmurowani. Psi Brat w dziwacznej pozie leżał na schodach, jego krew skapywała na ziemię pod trybunami.
– Lepiej mi to oddaj – powiedział Jim, wyciągając rękę do Catherine.
W tej samej chwili Psi Brat rzucił się do przodu i złapał Catherine za kostkę. Dziewczyna potknęła się i wpadła na ojca, który również stracił równowagę. Psi Brat podniósł się z wysiłkiem i złapał dziewczynę za ramię, usiłując odebrać jej swoje serce.
– Catherine! – krzyknął Jim, wyciągając ręce. Rzuciła serce do niego. Nadleciało ciągnąc za sobą strugę krwi niczym fajerwerk i wylądowało z miękkim mlaśnięciem w jego dłoniach. Ściskając je mocno, popędził w dół po wilgotnych ławkach, wymijając ogłupiałych widzów. Niektórzy z nich łapali za poły jego płaszcza, usiłując go zatrzymać.
Psi Brat ruszył za nim wielkimi susami. Obaj ślizgali się i potykali na mokrych deskach, ale Jimowi udało się zachować równowagę. Przebił się przez tłum spanikowanych kibiców, a potem pobiegł przez boisko, lawirując między graczami. Deszcz smagał go po twarzy, buty chlupotały w kałużach.
Myślał już, że jest bezpieczny, jednak kiedy zerknął przez ramię, ujrzał Psiego Brata zaledwie pięć czy sześć jardów w tyle. Jego płuca nadymały się niczym krwawe balony, ale nie ustawał w biegu. W jego żółtych oczach płonęła nienawiść. Jim zrozumiał, że nie da rady przed nim uciec.
– Mo! – zawołał do Mo Newtona. – Łap to i uciekaj!
Rzucił serce, a Mo złapał je, zanim spostrzegł, co łapie.
– Co to jest, człowieku?
– Uciekaj! – krzyknął Jim.
Mo rzucił się do ucieczki, ale Psi Brat był jeszcze szybszy. Ominął Jima, warknął w przelocie „Sukinsyn!” i pognał przez deszcz za Mo. Kiedy Mo dotarł do linii dwudziestu jardów, zaczął zwalniać, i wtedy Psi Brat dopadł go, złapał za koszulkę i rozdarł mu ją na plecach. Mo krzyknął „Ron!” i rzucił serce innemu graczowi, jednemu z half-backów, który złapał je i popędził z nim w stronę linii bramkowej Asuzy.
Dookoła boiska kibice z osłupieniem przypatrywali się Psiemu Bratu ścigającemu Rona Hubbarda. Ron rzucił serce Keithowi Althamowi, a on natychmiast przekazał je kolejnemu graczowi, Denzilowi Greenowi. Denzil uwielbiał futbol i grał dla przyjemności, więc teraz tańczył i obskakiwał Psiego Brata, wymachując jego sercem niczym pucharem.
Psi Brat złapał go za kask i obrócił go do siebie. Denzil cisnął sercem na oślep. Jedynym graczem w pobliżu był Russell Gloach, który złapał je, obejrzał z niesmakiem, a potem pognał przez boisko, rozpryskując na boki błoto.
– Uciekaj, Russell! – zawołał Jim. – Na miłość boską, uciekaj!
Russell biegł ciężkim, miarowym krokiem. Psi Brat doganiał go z każdą sekundą, ciągnąc za sobą rozwiany płaszcz, zaciskając zęby i wykrzywiając twarz. Był już zaledwie trzy jardy za Russellem, gdy chłopiec obejrzał się. Odchylił głowę do tyłu, nabrał powietrza w płuca i przyspieszył. Psi Brat zamierzył się na niego, ale chybił. Russell jeszcze bardziej przyspieszył. Deszcz powoli ustawał, a on pędził przez kałuże, przez linię trzydziestu pięciu jardów, przez linię pięćdziesięciu jardów. Błoto bryzgało mu spod butów. Wszyscy dopingowali go głośno, gwiżdżąc i klaszcząc, choć większość nie rozumiała, co się dzieje, ani nie widziała dziury ziejącej w piersi Psiego Brata.
Na linii pięćdziesięciu jardów Psi Brat poślizgnął się, potknął i upadł na kolana. Russell przebiegł przez końcową linię i wykonał krótki triumfalny taniec własnej choreografii. Chmury prawie całkowicie zniknęły, powietrze było parne i ciepłe. Jim podszedł do Psiego Brata i stanął obok niego. Psi Brat chwiał się i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić. Zdjął swoje żółte okulary i przetarł je, a potem spojrzał na Jima. Na jego twarzy malowała się rezygnacja.
– Cóż, biały człowieku, jednak mnie pokonałeś.
Jim nie odpowiedział. W ich stronę szło trzech policjantów, więc dał im znak, by się nie zbliżali.
– Może powinienem był zrozumieć, że czasy się zmieniły – powiedział Psi Brat, spluwając krwią na ziemie. – Może powinienem był zrozumieć, że na świecie nie ma już miejsca dla takich jak ja.
– Chcesz wzbudzić we mnie współczucie? Przez ciebie zginął niewinny chłopak… utraciłem też kobietę, którą kochałem. John Trzy Imiona również nie zasługiwał na śmierć.
– Gdybym tylko dostał z powrotem moje serce… – wymamrotał Psi Brat.
– Nie oddam ci go. Twoje dni na tym świecie są policzone, Coyote.
– Przypominam ci, że posiadam władzę nad śmiercią. Owszem, zabrałem życie paru ludziom. Ale to, co zostało zabrane, może zostać zwrócone.
– O czym ty mówisz?
– O układzie, biały człowieku. O odzyskaniu mojego serca.
– Chcesz mi powiedzieć, że możesz przywrócić tych ludzi do życia? O czym ty mówisz? Mojej dziewczynie urwano głowę i spalono jej ciało. Została złożona ci w ofierze.
– A czymże jest ofiara? Prezentem, i tyle. A prezenty zawsze mogą zostać zwrócone.
– Nie wierzę ci.
Psi Brat pochylił głowę i splunął krwią.
– Masz do tego prawo. Ale czyż nie byłoby wspaniale, gdyby to była prawda?
Jim milczał przez długą chwilę. Rozejrzał się po stadionie. Zaniepokojeni widzowie krążyli nerwowo po trybunach, a gracze obu zespołów spoglądali na niego zdumieni. Chmury rozeszły się i wyjrzało zza nich słońce.
– Jeżeli zwrócę ci serce – powiedział – musisz obiecać mi, że zostawisz w spokoju Catherine Biały Ptak, raz na zawsze, i wrócisz do Fort Defiance. A jeśli chcesz mieć żonę, musisz znaleźć sobie dziewczynę Navajo, która naprawdę cię zechce. Jeżeli znowu zaczniesz się kręcić przy Catherine Biały Ptak, dopadnę cię, a wtedy pożałujesz, że się urodziłeś.
Psi Brat pokiwał głową.
– Proszę się nie martwić, panie Rook. Już jej więcej nie tknę.
Jim dał znak Russellowi, by przyniósł mu serce.
– Zasługujesz na medal – powiedział, a potem podał serce Psiemu Bratu, który obejrzał je uważnie i wepchnął sobie w pierś, jak człowiek chowający portfel do kieszeni. Przesunął dłońmi po ciele, kości połączyły się ze sobą z cichym chrzęstem, a ranę pokryła skóra.
– Powinienem zrozumieć, że czasy się zmieniły – powiedział wstając. – Wielu z nas zginęło, ale to było dawno temu, przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia. Może nadeszła już pora, by o tym zapomnieć. – Dotknął gwizdka, który zwisał Jimowi z szyi. – Jeżeli będziesz potrzebował kiedyś wsparcia, dmuchnij w to.
W tym momencie podeszła do nich Catherine Biały Ptak, a za nią Henry Czarny Orzeł.
– Nie wiem, jak mam panu dziękować – powiedziała.
– Zacznij od wybaczenia swemu ojcu – odparł Jim. – A potem zapracuj na najlepsze oceny z angielskiego.
Obrócił się, by powiedzieć coś Psiemu Bratu, lecz jego już nie było. Słońce świeciło nad wilgotnym boiskiem, w powietrzu ostro pachniało ozonem.
Catherine wzięła Jima za rękę i razem wrócili do szkoły. Była cała mokra, jej włosy pozlepiały się w strąki, jednak wcale nie ujęło jej to urody.
– Chodzi pan na randki z uczennicami? – zapytała, ściskając jego dłoń.
Jim uśmiechnął się do niej i odpowiedział podobnym uściskiem.
– Nie – odparł. – Nigdy.
Читать дальше