Wrócił do stołu. Russell zjadł już swojego hamburgera i zapisywał teraz w dietetycznej tabeli ilość skonsumowanych kalorii.
– Każą nam być całkowicie uczciwymi… jakby to była spowiedź czy co – oświadczył z urazą.
– A co się dzieje, jeśli w tajemnicy zjesz całą paczkę herbatników? Co wtedy?
Russell zaczerwienił się i wymamrotał:
– Robi się pięć rund wokół boiska w nadziei, że wszystko się spali, i tyle. Autorzy współczesnych diet są bardzo wyrozumiali.
– W porządku… ale pamiętaj o jednym. Dziś po południu nie chcę widzieć u ciebie ani śladu wyrozumiałości. Masz wyjść na boisko i załatwić tych gości. Jesteś taranem, Russell. Chcę, żebyś taranował. Chcę, żeby za dwadzieścia lat ludzie mówili: „Pamiętasz tamtą sobotę? Tamtej soboty Russell Gloach w pojedynkę zrównał z murawą całą drużynę Asuzy. Był wspaniały. Był jak jednoosobowe stado słoni”.
– Zrobię to – uśmiechnął się Russell. Ale Jim jeszcze nie skończył.
– Może też zdarzyć się coś innego… Coś absolutnie nieoczekiwanego. I jeżeli tak będzie, chciałbym, żebyś był na to przygotowany.
– Pan to mówi serio, panie Rook? – Russell spoważniał nagle.
– Tak, Russell. Dzisiejszy dzień nie będzie zwyczajnym dniem, gwarantuję ci to. Popatrz na te chmury, nadciągające ze wschodu. Wiatr się zmienił. Cokolwiek wydarzy się dziś po południu, pamiętaj o swojej klasie, o swoich przyjaciołach, i rób to, co uważasz za właściwe.
– Nie jestem pewien, czy rozumiem, panie Rook.
– Kiedy nadejdzie ta chwila, na pewno zrozumiesz.
– W porządku, panie Rook. – Russell utkwił smutne spojrzenie w pustym talerzu. – Czy pan wie, co jadałem na śniadanie jeszcze sześć tygodni temu? Dwie kanapki z masłem orzechowym i marmoladą, a do tego usmażone na krucho plastry boczku i frytki.
– To właśnie zabiło Elvisa – zauważył Jim.
– Pewnie, wiem o tym. Tak daleko bym się nie posunął. Zawsze przegryzałem to pomidorem i listkiem sałaty.
Przed trzecią, kiedy miał zacząć się mecz, niebo było już zupełnie zaciągnięte chmurami. W oddali, nad górami Santa Monica, za chmurami zapalały się błyskawice, niczym flesz w ukrytej za zasłonami kabinie fotograficznej. Orkiestra West Grove grała „Pasadenę” tak, jakby zależało jej na jak najszybszym zakończeniu występu. Dopingujące zespół dziewczyny podskakiwały i maszerowały w rytm muzyki. Powietrze naładowane było elektrycznością.
Jim usiadł na trybunie po południowej stronie boiska, co chwila zerkając na zegarek. Henry Czarny Orzeł wciąż się nie zjawiał, lecz Jimowi jakoś udawało się przekonać samego siebie, że nie ma jeszcze powodów do niepokoju. Nigdzie nie dostrzegł Coyote ani Catherine i wyglądało na to, że być może uznali zdemolowanie klasy Jima za wystarczające ostrzeżenie i nie zamierzali dokonywać dalszych zniszczeń, ale nie był tego pewien.
Dokładnie w chwili, gdy drużyna West Grove rozpoczęła mecz, zjawił się George Babouris z Valerie Neagle u boku. George miał na sobie szkarłatną wiatrówkę o dwa numery za małą, a Valerie Neagle włożyła suknię z imitacji lamparciej skóry o dekolcie o dwa cale za dużym jak na jej wiek. Podczas gdy widzowie klaskali na stojąco, Jim przecisnął się do nich i powiedział do Valerie:
– Hej, wyglądasz oszałamiająco.
– Dziękuję – odparła Valerie, składając mu na policzku wielkiego czerwonego buziaka. – Zawsze wiedziałam, że znasz się na rzeczy.
– Posłuchaj – powiedział Jim – wiem, że pora i miejsce nie są najodpowiedniejsze, ale czy mógłbym porozmawiać teraz z panią Vaizey?
Valerie zamrugała pokrytymi tuszem rzęsami.
– Chcesz rozmawiać z panią Vaizey? O czym?
– Coś się tu dzisiaj wydarzy… coś niedobrego. Potrzebuję pani Vaizey jako pośrednika w rozmowie z zaświatami.
Odpowiedź Valerie utonęła w ryku entuzjazmu, kiedy Asuza zdobyła pierwsze punkty. George ukrył twarz w dłoniach, a Ray Vito, siedzący trzy rzędy za nimi, ulżył sobie długą serią soczystych włoskich wyzwisk.
– Co mówiłaś? – zapytał Jim Valerie.
– Powiedziałam, że pani Vaizey mnie opuściła. Zdecydowała, że nadeszła już pora, by się rozpłynąć.
– Teraz? Postanowiła się rozpłynąć właśnie teraz?
– Nie mogłam jej powstrzymać, Jim – Valerie wzruszyła ramionami. – Powiedziała, że wystarczająco długo czepiała się resztek życia i że zaczyna ją to męczyć.
– Ale teraz? Kiedy naprawdę jej potrzebuję?
– Przykro mi, Jim. Rozmawiała z twoim dziadkiem, a potem oboje zniknęli.
– Nie wierzę w to – powiedział Jim. – Oboje ostrzegali mnie przed niebezpieczeństwem. Oboje przewidywali, że zginę. A teraz znikają i pozostawiają mnie samego.
– Pani Vaizey przekazała ci wiadomość.
– Ach tak? Jak brzmi? „Spoczywaj w pokoju”?
– Nie. Oświadczyła, że już jej więcej nie potrzebujesz. Sam dysponujesz wystarczającą mocą. Powiedziała, że powinieneś wierzyć w siebie i w to, co potrafisz.
– Wspaniale, ale rzecz w tym, że nie wiem, co potrafię. Miałem nadzieję, że pani Vaizey mi to powie.
– Cóż, mnie o to nie pytaj – odparła Valerie. – Powiedziała tylko tyle. A potem po prostu się rozpłynęła. Na moment ogarnęło mnie cudowne uczucie błogości… i za chwilę już jej nie było.
– Zdobyliśmy punkty! – ryknął George nad uchem Jima, niemal rozrywając mu bębenek. – Magro zdobył punkty! Widziałeś, jak biegł? Ten chłopak to geniusz!
Jim ujął dłoń pani Neagle i wycisnął na niej pocałunek.
– Dzięki, Valerie. Jeżeli poczujesz jeszcze kiedyś obecność pani Vaizey, możesz jej powiedzieć, że bardzo mi jej brakuje.
Usiadł z powrotem. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmury przesuwające się po niebie przypominały arkusze papieru namoczone w atramencie. George powiedział:
– Mam nadzieję, że nie będzie padać. Zostawiłem sandały przed domem.
– Sandały?
– Greckie. Kupiłem je w Agnos Ioannis. Są doskonałe, ale jeśli się je zmoczy, zwijają się jak suszona ryba.
Jim spojrzał na drugą stronę boiska – i ponad wykonującymi uniki graczami w hełmach, ponad tłumem kibiców z Asuzy, wymachującym proporcami i transparentami z nazwą swojej szkoły, na samym szczycie trybuny po przeciwnej stronie boiska zobaczył dwie ciemnie postaci, odcinające się wyraźnie na tle złowrogiego nieba. Była to Catherine Biały Ptak z rozwianymi długimi włosami, w czarnym, szerokim w ramionach płaszczu ze skóry, oraz Psi Brat, w długim szarym poncho, o oczach skrytych za żółtymi okularami. Coyote, Pierwszy, Który Użył Słów Mocy, znajdował się na terenie szkoły West Grove.
– Przepraszam cię na moment, George – powiedział Jim i przepchnął się przez tłum dopingujących swoją drużynę uczniów West Grove do przejścia. Okrążając boisko nie spuszczał wzroku z Psiego Brata i Catherine. Nie wiedział, czy go dostrzegli, ale był przekonany, że tak.
– Hej, panie Rook! – zawołała Sue-Robin Caufield, wymachując pomponem przy bocznej linii. – Czy to nie wspaniały mecz? Czy ten fullback Asuzy nie był zabójczy? Chyba chodzę do niewłaściwej szkoły. Oczywiście jeśli chodzi o chłopaków, nie o poziom nauczania – dodała szybko.
Jim kiwnął jej głową z uśmiechem, choć ledwie słyszał jej słowa. Jeden z guardów Asuzy przedarł się przez obronę West Grove i zaliczył przyłożenie, więc wszyscy znów zerwali się z miejsc. Na ułamek sekundy Jim stracił z oczu Psiego Brata i Catherine. Musiał podskakiwać, by odszukać ich wzrokiem. Na szczęście ostatnie promienie słońca zabłyszczały w żółtych okularach Psiego Brata, pomagając mu ich zlokalizować. Nie bardzo wiedział, co zamierza zrobić, kiedy już do nich dotrze, ale oboje byli niebezpieczni i nie chciał, by przebywali w West Grove.
Читать дальше