– Zgodził się nam pomóc. Zabije dla nas Coyote. W zamian chce jedynie pańskiego daru widzenia i jeden z moich palców.
– Jeden z pańskich palców?
– To niska cena za odzyskanie córki, panie Rook.
– Ale przecież nie może pan oddać mu swojego palca!
Henry Czarny Orzeł uniósł prawą dłoń.
– Już to zrobiłem – powiedział. Brakowało mu środkowego palca, z dłoni sterczał jedynie kikut ułamanej kości. Krew ściekała mu po grzbiecie dłoni pod rękaw.
Jim dotknął swojego czoła.
– Ale mojego daru widzenia jeszcze nie zabrał, prawda?
– Zrobi to dopiero po śmierci Coyote. Chce, żeby był pan tego świadkiem.
Jim znowu usłyszał w głowie szmer niewyraźnych słów. Henry Czarny Orzeł wyciągnął z kieszeni chustkę i owinął nią dłoń.
– Mamy iść za nim – powiedział. – Teraz odszuka Coyote i wydrze mu serce z piersi.
Ledwo widoczny Duch Deszczu odwrócił się i zaczął schodzić zboczem w stronę boiska. Jim z trudem za nim nadążał. Deszcz wciąż padał i duch zamazywał się co chwila, pojawiając się i znowu znikając, nie bardziej materialny niż wstęga dymu z ogniska.
Idąc za nim obeszli od tyłu trybuny i przeszli na drugą stronę stadionu. Prawie na samym szczycie trybun stał Psi Brat, z włosami zlepionymi deszczem, oraz Catherine z postawionym do góry kołnierzem płaszcza. Jim wspiął się na górę i stanął przed nimi.
– Czego chcesz? – zapytał Psi Brat. – Nie dość ci dotychczasowych kłopotów?
– Przychodzę po Catherine – oznajmił Jim. – Jeżeli ją uwolnisz, może pozwolę ci odejść.
– Przybyłem tu, by cię zabić – odparł Psi Brat. Kropelki deszczu skapywały z jego żółtych okularów. – Przybyłem, by zniszczyć wszystko, czego się tknąłeś, i wszystkich, których kochasz. Twoi uczniowie zginą pierwsi. Potem zabiję wszystkich innych, którzy kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyli. Pamiętasz swoją kuzynkę Laurę? Pamiętasz wiersz, który dla niej napisałeś, a ona nawet nie potrafiła go przeczytać? Za parę dni dowiesz się, co się z nią stało, gdy zadzwoni do ciebie siostra twojej matki.
– Co ty próbujesz ze mną zrobić? – ryknął Jim.
– To samo, co twoi pobratymcy zrobili ze mną – uśmiechnął się Psi Brat. – Wybiliście moich ludzi, a kiedy to zrobiliście, zabiliście i mnie. Cóż, nadeszła twoja kolej, by przekonać się, co to znaczy.
Jim odwrócił się do Catherine. Jej długie włosy ociekały deszczem, była bardzo blada.
– Catherine – odezwał się błagalnym głosem. – Będziesz się przyglądać śmierci niewinnych ludzi?
– Nie tylko zwykłych niewinnych ludzi – uzupełnił z uśmiechem Psi Brat. – Także twoich kolegów i koleżanek z klasy, Catherine. Całej drugiej klasy specjalnej, w której nauczyłaś się, jak zapomnieć o stylu życia Navajo i o wierze Navajo… i nauczyłaś się, jak zapomnieć o mnie.
– Jeżeli skrzywdzisz któregoś z moich uczniów… – zaczął Jim, ale Psi Brat uniósł rękę – była to długa, wąska ręka, przypominająca bardziej szpon niż ludzką kończynę, o wąskim, owłosionym nadgarstku – i powiedział:
– Zamierzam zabić ich wszystkich, panie Rook. Davida, Sharon, Muffy i Marka.
– Catherine – powtórzył Jim. – Catherine, proszę cię! Zastanów się, co robisz. On mówi o twoich przyjaciołach. Chce zamordować wszystkich twoich przyjaciół.
Dziewczyna odwróciła głowę, ale Jim mógłby przysiąc, że dostrzegł ślad reakcji na jej twarzy.
– Catherine – powtórzył znowu. – Posłuchaj mnie, Catherine…
– Nie możesz mnie powstrzymać – oświadczył Psi Brat. – Twoje duchy są słabsze od moich.
Jim cofnął się o trzy kroki. Piorun uderzył wprost nad nim i poczuł się, jakby niebo waliło mu się na głowę.
– Moje duchy być może są słabsze od twoich, Coyote. Ale duchy Navajo są równie silne jak ty. Przyzywam cię, Duchu Deszczu, zjaw się i ujrzyj, czym stał się Coyote. I błagam cię, zniszcz go: zdław mu oddech, wydrzyj mu płuca i wypruj mu serce z piersi.
Jakiś rodzic z rudawym wąsem odwrócił się do Jima i powiedział:
– Wybacz, koleś, ale tu są dzieci. Jeżeli chcecie używać takiego słownictwa, znajdźcie sobie inne miejsce.
– Och, przepraszam – odparł Jim, lecz zaraz rozłożył szeroko ramiona i krzyknął: – Wielki duchu, przybądź i zabij Coyote! Wielki duchu, przybądź i wydrzyj mu serce!
– Jezu – wymamrotał rudowąsy rodzic. – Powiem o tym dyrektorowi.
W tej samej chwili nagła fala deszczu zalała trybunę i Jim ujrzał Ducha Deszczu sunącego przejściem w górę z mściwym spojrzeniem na wodnistej, ponurej twarzy. W jednej dłoni dzierżył wielką włócznię, z której grotu nieprzerwanie spływała woda, a z drzewca skapywały krople deszczu.
– Nadszedł twój czas, Coyote – powiedział Duch Deszczu gdzieś w głowie Jima. – A dziś nie jest dobry dzień na umieranie.
– Poczekaj! – zawołał Psi Brat, unosząc dłoń. – Spełnij moje ostatnie życzenie, zanim mnie zabijesz.
Catherine przywarła do jego ramienia i choć Jim wciąż powtarzał jej imię, nawet na niego nie spojrzała.
– Dlaczego miałbym na to przystać po tym, co zrobiłeś mojej córce? – zapytał Duch Deszczu.
– Pragnę jedynie wybrać sposób swojej śmierci – wyjaśnił Psi Brat. Z jego twarzy ani na chwilę nie zniknął uśmiech.
Dookoła nich nieliczni kibice, których nie zniechęcił deszcz, dopingowali drużynę West Grove zmierzającą do kolejnego przyłożenia:
– Naprzód, West Grove! Naprzód, West Grove!
– Możesz umrzeć w sposób, jaki sobie wybierzesz – zgodził się Duch Deszczu. – Wybieraj więc, ale szybko. Moja włócznia pragnie posmakować twego serca.
– Ponieważ jesteś duchem burzy, zabij mnie uderzeniem pioruna! Pozwól mi wznieść twą włócznię i przyjąć na siebie pełnię twego gniewu! Jestem tylko na wpół duchem, więc zabije mnie to równie szybko, jak zwykłego człowieka.
Duch Deszczu zawahał się na chwilę.
– Nie słuchaj Coyote! – zawołał Jim. – Po prostu pchnij go i wydrzyj mu serce z piersi.
– Jeżeli wróg pragnie umrzeć w jakiś szczególny sposób, niehonorowo byłoby mu odmawiać.
– Zamierzasz oddać mu swoją włócznię? Genialny pomysł!
– Jestem wodą, przyjacielu. Jestem tylko deszczem. Moja włócznia nie może wyrządzić mi krzywdy.
– W takim razie zgoda. Zrób to. Ale nie zwlekaj. A ty, Psi Bracie, upewnij się, czy Catherine stoi w odpowiedniej odległości od ciebie.
– Myślisz, że mógłbym skrzywdzić najpiękniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek spotkałem?
– Dopilnuj, by stała daleko od ciebie, jasne? – powtórzył Jim.
Duch Deszczu rzucił swoją włócznię Psiemu Bratu. Jedynie Jim widział, co się działo. Nikt inny nie potrafił dostrzec Ducha Deszczu w jego płaszczu z kotłujących się chmur. Nikt nie wiedział, dlaczego Psi Brat uniósł nagle ręce, jakby coś łapał. Ale Jim widział go stojącego na szczycie trybuny z włócznią Ducha Deszczu wzniesioną wysoko w prawej ręce, skierowaną grotem ku gnanym wiatrem czarnym chmurom.
– Jestem gotów – oznajmił Psi Brat. Zdjął swoje żółte okulary, odsłaniając oczy, które również były żółte.
Duch Deszczu uniósł palec ku niebu. Na moment wszystko zastygło w bezruchu, tylko deszcz wciąż padał. Potem zygzak błyskawicy spłynął wężowo z chmur, kierując się wprost ku nim. Jim cofnął się i odepchnął do tyłu rudowąsego mężczyznę.
– Co się rozpychasz, koleś? – zapytał tamten.
W tej samej chwili piorun uderzył w grot włóczni Ducha Deszczu. Psi Brat odrzucił ją z powrotem Duchowi Deszczu, który złapał ją odruchowo – dokładnie w momencie, kiedy uderzył w nią piorun, niosący ze sobą energię o mocy ćwierci miliona woltów.
Читать дальше