– Dobrze, zwierzaki zasługują na nagrodę. Edward zdjął okulary i złożył je. Wyglądał na zakłopotanego.
– Miałem wiadomość od Mooi Klip – powiedział.
– Właśnie chciałem o to zapytać. Czy dobrze się czuje?
– O, tak. U niej wszystko w porządku. To straszne, co stało się pomiędzy tobą a Joelem.
– A dziecko?
– O, nie było żadnych kłopotów. Urodziła chłopca. Powiedziała, że nazwie go Pieter.
– Pieter – powtórzył Barney. – Jak Pieter Retief?
– Nie sądzę. Bardziej jak Pieter Steyn. To ten Griqua, który modlił się za Joela, kiedy go rozciągnęli?
Barney skinął głową.
– W dalszym ciągu przebywa w Klipdrift?
– O ile mi wiadomo, tak
– A więc muszę jechać, żeby się z nią zobaczyć. I poznać Pietera.
– Przyjmij moje gratulacje – uśmiechnął się Edward Nork. – Jesteś ojcem.
Do zagrody zbliżył się Joel.
– Widziałeś już, jak jest w środku? Tam jest chlew. A właściwie gorzej niż w chlewie. Gdzie, u diabła, będziemy spać?
– Właśnie – wtrącił zmieszany Edward Nork. – Musiałem pozbyć się niektórych mebli.
– Czy chcesz powiedzieć, że sprzedałeś nasze łóżka, żeby mieć na wódkę? – warknął Joel.
– Można i tak to ująć – powiedział Edward tonem, jak gdyby poczuł się trochę dotknięty. – Myślałem, że nie wrócicie. Właściwie, to nikt w to nie wierzył.
– Czy wiesz, co się stało z działką numer 172? – zapytał Barney.
– Słyszałem, że kupił ją pewien Australijczyk. Facet nazywa się Mclntyre. Trzyma się z dala od towarzystwa i nigdy nie stawia nikomu drinków, a więc nie wiem, jak mu się powodzi. W każdym razie nie jest milionerem, jeżeli to dla ciebie jakaś pociecha.
– Bardzo wątpliwa – powiedział Barney.
W tym momencie usłyszeli hałas dochodzący z małego pomieszczenia, zbudowanego w narożniku zagrody.
– To Alsjeblieft – powiedział Edward. – Przypuszczam, że jest głodny.
– W dalszym ciągu trzymasz tu tego pokracznego konia? – zdziwił się Barney.
Edward wzruszył ramionami.
– Właściwie, to nabrałem do niego sympatii. Jest jedynym koniem, który pozwala mi na sobie jeździć. Jest taki pojętny, że zawozi mnie do domu, kiedy się upiję. Myślę, że położyłby mnie do łóżka, gdybym wpuścił go do domu.
– I gdyby były w nim jakieś łóżka – wtrącił Joel ostro.
– Wszystko załatwię – powiedział Edward. – Nie martw się, mój drogi przyjacielu. Wszystko załatwię.
Resztę dnia spędzili na porządkach, zamiatając dom i doprowadzając do użytkowania palenisko. Następnie Barney ugotował kawałki wołowiny z fasolą i usiedli na podłodze w dużym pokoju, jedząc posiłek składanymi podróżnymi łyżkami. Przez chwilę rozmawiali o diamentach. Edward powiedział, że ceny na światowym rynku załamały się i wielu górników z Kimberley zaczęło sprzedawać działki i wyjeżdżać z okolicy. Kopacze zawsze szukali szybkiego i łatwego zarobku, a zaczęto powtarzać jakieś plotki, że w Transvaalu znaleziono złoto.
Następnego ranka niebo zaciągnięte było ciężkimi, ciemnymi chmurami i zaczął padać długo nie ustający deszcz, nazywany przez Burów motreen - mżawka. Barney obudził się dosyć wcześnie, zwinął koce, które wcześniej położył na podłodze sypialni, którą kiedyś dzielił z Mooi Klip. Rozpalił ogień i przyrządził sobie śniadanie, które składało się z plasterków smażonej wołowiny oraz jajek, i podgrzał kawę, którą pili ubiegłej nocy z Joelem i Edwardem. Joel jeszcze spał, a Edward Nork chrapał w pokoju gościnnym w alkoholowym śnie. Barney otworzył frontowe drzwi i poszedł do zagrody, żeby osiodłać Alsjebliefta.
Stary koń zadrżał i prychnął, kiedy Barney wyprowadził go na deszcz, ale stał cierpliwie podczas zakładania uprzęży i siodła i kiedy Barney gramolił mu się na grzbiet.
Nie tak jeździło się w Khotso, gdzie czarny służący zawsze czekał z przenośnymi schodkami, a stajenny przytrzymywał strzemiono. Ale Barney nauczył się sporo od Sary Sutter i umiał wyprowadzić Alsjebliefta z zagrody, dojechać do obrzeży śpiącego miasta i skierować konia w pół-nocno-zachodnim kierunku, do Klipdrift. Od czasu do czasu Barney musiał mrużyć powieki, żeby strząsnąć kropelki deszczu, ale ponury, dobrze znany krajobraz sprawił, że czuł się wspaniale, bo w domu.
Dziwna rzecz wydarzyła się, kiedy Barney dotarł do kopalni De Beers, gdzie wydobywał Cecil Rhodes. Barney chciał objechać teren kopalni, ale koń pokłusował na północ- ną stronę. Barney ściągnął wodze, próbując skierować zwierzę w przeciwnym kierunku, ale bez powodzenia. Wydawało się, że koń dokładnie wiedział, dokąd chce dotrzeć. Wkrótce znaleźli się przed wyblakłym od słońca namiotem, na którego górnej części były kałuże wody, i koń stanął jak wryty. Stał cierpliwie w deszczu, jak gdyby czekał na Barneya, żeby zsiadł z siodła na ziemię. Zdumiony Barney zeskoczył z jego grzbietu.
Płótno zakrywające wejście do namiotu zostało odsłonięte, woda spłynęła w błocko i w otworze wejściowym stanął niewysoki górnik z brodą, w koszuli w kratę, w kapeluszu z szerokim rondem i bez spodni. Parskając i prychając wyszedł na zewnątrz, mrużąc oczy, żeby przyzwyczaić je do światła.
– Przepraszam – powiedział Barney. – Nie miałem zamiaru pana budzić.
Kopacz spojrzał na Barneya, a później na konia.
– Niech mnie piekło pochłonie, jeżeli to niejest Alsjeblieft – powiedział z silnym irlandzkim akcentem.
– Tak, to Alsjeblieft – przytaknął Barney.
– Jaka szkoda. Sprzedaję moje diamenty Danowi Isa-acsowi, odkąd umarł stary Vandenberg. Ale jak się masz, Alsjeblieft? – zapytał, brodząc w błocie i drapiąc konia po nosie. – Mam gdzieś cukier w kostkach, zaraz mu przyniosę.
– Czy Dan Isaacs płaci panu dobrą cenę?
Górnik spojrzał na Barneya, po czym wzruszył ramionami.
– Dosyć dobrą. Może nie tak dobrą jak stary Vanden-berg, ale mówią, że ceny lecą w dół. Zresztą mówią o tym od momentu, kiedy zacząłem chować cielsko i duszę w tym namiocie.
– Dam panu więcej, niż kiedykolwiek zaoferuje Dan Isaacs – powiedział Barney.
Kopacz zmarszczył brwi i zawahał się.
– Czy przejąłeś interes od starego Vandenberga?
– Być może. W końcu przyjechałem na Alsjebliefcie, prawda?
– No tak, pewnie. Ale czy możesz płacić żywą gotówką?
– Proszę mi pokazać, co pan ma.
Kopacz przez chwilę pomyślał i pokiwał głową na znak, że się zgadza.
– W porządku. Ale najpierw założę portki. Nie lubię robić interesów w gaciach…
Barney stał w siekącym deszczu, a górnik w namiocie zakładał spodnie. Po chwili pojawił się znowu, trzymając w ręce skórzany woreczek, który otworzył, i wysypał na dłoń zawartość. Było tam dziesięć albo jedenaście diamentów i żaden z nich nie miał więcej niż dwa i pół karata.
– Ile dasz mi za te? – zapytał.
Barney wsunął dłoń do kieszeni płaszcza i wyciągnął szkło powiększające. Oglądał uważnie kamienie, jeden po drugim, po czym powiedział:
– Sto pięćdziesiąt. Biorąc pod uwagę światowy krach na rynku.
– W porządku – zgodził się górnik. – Dajesz więcej. Isaacs zapłaciłby ze dwadzieścia mniej. Czy zapłacisz mi żywym pieniądzem?
– Jutro. Obiecuję. Nie spodziewałem się, że przyjadę tutaj, żeby cokolwiek kupować.
– Przyjechałeś na Alsjebliefcie i nie zamierzałeś niczego kupować? Dlaczego? Ten koń sam by tutaj przyszedł i dokonał transakcji.
Читать дальше