Świąteczny dzień Barney spędził w łóżku, na zmianę śpiąc i czytając. Przeczytał nawet Pierwszą Księgę Samuela z Biblii, którą zostawiło mu pod drzwiami Londyńskie Towarzystwo Misyjne. „Pan uczynił biednych i uczynił bogatych; jednych wywyższył, a drugich poniżył. Wywyższył biednych, wyciągając ich z pyłu i wydobył żebraka z jamy zwierzęcej, aby posadzić ich między książąt, i pozwolił im odziedziczyć koronę chwały".
W porze obiadowej kierownictwo hotelu przysłało mu do pokoju tacę z tradycyjnym świątecznym posiłkiem: indyka, kiełbasę i pieczone ziemniaki. Na talerzu znalazła się nawet gałązka ostrokrzewu. Barney jadł posiłek w ciszy i skupieniu, siedząc na krawędzi łóżka. Oczywiście, będąc w domu, nigdy nie obchodził świąt Bożego Narodzenia, a kiedy mieszkał w Oranjerivier, to, że były święta, odgadnąć można było z jjodwójnej ilości spożywanego przez Mon-saraza alkoholu. Święta nigdy nie były dla Barneya żadnym religijnym przeżyciem ani okazją do wspomnień.
Całe Durban świętowało, głos dzwonów kościelnych niósł się ponad zardzewiałymi dachami, wykonanymi z falistej blachy, odbijał się od zarośniętych drzewami wzgórz i sprawiał, że Barney czuł się jeszcze bardziej samotny. Chanukah obchodził, będąc gdzieś w górach. Leżąc zawinięty w kocach, wyszeptał modlitwę i to było wszystko. Teraz czuł, że jednak potrzebował swojego Boga i swojej religii, a nade wszystko zaczął tęsknić za Mooi Klip.
Pod oknem, na blacie biurka, stał wyschnięty kałamarz i kilka arkuszy papieru z nadrukiem „Natalia". Wziął jedną kartkę do ręki i dotknął napisu końcami palców. Natalia. Następnie odłożył ją z powrotem na biurko. Pan jednych wywyższył, a drugich poniżył. Och, Boże, modlił się, nie poniżaj mnie. Och, Boże, nie poniżaj mnie.
O piątej postanowił iść na spacer. Kiedy szedł przez foyer, zawołał go zastępca kierownika i wręczył mu niewielką, zapakowaną w brązowy papier paczuszkę.
– To dla pana, panie Blitz. Pięć minut temu zostawił ją posłaniec.
Barney wziął paczkę, usiadł na jednym ze skórzanych foteli i otworzył ją. Wewnątrz znajdowało się pudełko obciągnięte czerwoną skórą, a w środku pudełka leżał srebrny scyzoryk z wygrawerowanymi inicjałami B.B.
Do scyzoryka przywiązana była mała karteczka, na której skreślono następujące słowa: „Dla pana Barneya Blitza, z życzeniami wszelkiej pomyślności, Sara Sutter".
Nóż był najwłaściwszym prezentem dla Barneya. Jeszcze tego samego dnia zaciął się nim do kości.
Joel powiedział mu później, że cierpienia, jakie musiał znosić podczas podróży przez góry Drakensberg, były niczym w porównaniu z bólem, jaki mu zadał sir Thomas Sutter. Sir Thomas Sutter musiał ponownie złamać mu nogę i biodro, wyciąć zbędne kawałki kości i zestawić je najlepiej, jak tylko potrafił. Żebra były w porządku, same się zrosły prawidłowo, ale obojczyk trzeba było złamać i nastawić jeszcze raz. Kiedy Barneyowi po raz pierwszy pozwolono zobaczyć się z Joelem, w środę wieczór, Joel leżał na wyciągu. Miał bladą twarz, a zmysły przytępione przez morfinę. Zapytał jedynie:
– Jak się czuje mama?
Sir Thomas Sutter czekał w sąsiednim pokoju w towarzystwie dwóch asystentów.
– Pański brat będzie żył. Dzięki Bogu będzie również chodził, z tym że o lasce. Muszę przyznać, że to był najbardziej interesujący i najtrudniejszy przypadek w mojej karierze. W Anglii rzadko się zdarza, żeby operować tak poważnie poturbowanego pacjenta po sześciu tygodniach od wypadku.
– Jestem panu bardzo wdzięczny – powiedział Barney.
– To ja jestem panu wdzięczny, że go pan tutaj przywiózł. W ten sposób koniec wakacji spędziłem bardzo rekreacyjnie. Proszę mi wybaczyć, że nieszczęście pańskiego brata nazywam rekreacją.
– Prawdopodobnie to jest najwłaściwsze słowo – uspokoił go Barney.
– To doskonale – powiedział sir Thomas. – Koniecznie proszę przyjść dzisiaj wieczorem, żeby zjeść z nami kolację. Moja wnuczka absolutnie nalega, żeby pan przyszedł, ja także. Przypuszczam, że podadzą znowu indyka na zimno. Szczerze mówiąc, Gerald okazał się rozrzutnym człowiekiem i zamówił indyka wielkości strusia; będziemy go jeść w postaci curry i krokietów do marca. Wcale bym się nie zdziwił. Niech się męczą, ja wracam do Londynu zaraz po Nowym Roku.
– Czy mam dosyć czasu, żeby się przebrać? – zapytał Barney.
– Ależ oczywiście, drogi przyjacielu. Zabiorę pana z hotelu o szóstej, kiedy tutaj skończę. Na górze jest kolejny frapujący przypadek. Ordynans z dwudziestego czwartego regimentu piechoty został przydepnięty przez słonia. To cud, że w ogóle żyje.
Barney poszedł do hotelu Natalia pieszo, mijając po drodze oświetlone witryny sklepowe i świątecznie przyozdobione restauracje. Wiała bryza, a niebo było upstrzone gwiazdami. Kiedy mijał róg ulicy Handlowej, z cienia wyszła kobieta i zaczepiła go, ale potrząsnął głową i poszedł dalej, nawet się nie zatrzymując. Z okien dochodził go aromat mocno przyprawionych, wschodnioafrykańskich potraw.
Sir Thomas pomylił się: Sutterowie nie podali indyka na zimno, ale pieczeń z jagnięcia, zupę żółwiową oraz tacę pełną sałatek i galaretek. Pani Sutter, żona Geralda, okazała się kobietą tak samo piękną jak jej córka – miała ciemne włosy, była szczupła i wysoka, miała długą białą szyję i natychmiast wprawiła Barneya w swobodny nastrój, kiedy zaczęła z siebie żartować, jak to zapomniała, co kazała kucharzom przygotować na dzisiejszy wieczór.
– Byłam pewna, że miała być ryba – powiedziała. – Moje podniebienie jest rozczarowane, że podano jagnię.
Wnętrza Khotso były tak sarno wypielęgnowane jak ogrody. Posadzka jadalni została wykonana z błyszczącego i wypolerowanego angielskiego dębu, a na ścianach zawieszono zwierciadła. Salon, do którego poszli po kolacji, obity był błękitnym jedwabiem i umeblowany eleganckimi mahoniowymi meblami. Pani Sutter usiadła na małej francuskiej sofie. W swojej wieczorowej wzorzystej pelerynie przypominała kwiatowy kielich. Sara siedziała obok Barneya, włosy miała zaczesane do tyłu i spięte.sznurem pereł. Ubrana była w jasną, pomarańczową sukienkę, która kolorem przypominała kwitnące drzewo koralowe, zwiastujące południowoafrykańską wiosnę.
Zarówno Gerald Sutter, jak i sir Thomas mieli na sobie wykrochmalone białe koszule, białe krawaty i fraki. Barney czuł się trochę niezręcznie w swoim dobrze skrojonym, ale jednak zwykłym garniturze.
– Wujek jest zachwycony postępami, jakie robi pański brat – uśmiechnęła się pani Sutter. – Muszę przyznać, że my również.
– Przypuszczam, że kiedy to wszystko się zaczęło, to był pan kłębkiem nerwów – powiedział Gerald Sutter. – Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Stryj trochę się rozerwał, pański brat został wyreperowany, a Sara zyskała nowego przyjaciela.
– Co pan robi jutro? – zapytała Sara. – Czy nie ma pan ochoty na małą przejażdżkę?
– Nie mam tutaj konia. Ponadto nie mam odpowiedniego stroju do konnej jazdy.
Gerald Sutter spojrzał na Barneya z rozbawieniem.
– Mój drogi chłopcze, mamy tutaj około dwudziestu pierwszej klasy wierzchowców oraz pewną liczbę bezpiecznych, spokojnych koni dla początkujących jeźdźców. Może pan wypożyczyć, jakiego pan tylko zechce. A co do stroju, to mamy tyle kompletów, że możemy ubrać całą armię zuluską.
– Tak – wtrącił sir Thomas. – Byłoby miło zobaczyć dla odmiany tych czarnuszków porządnie odzianych.
Wszyscy się roześmiali, a służący imieniem Umizinto, ubrany na wieczór w biało-żółty kostium i w peruce z mysim ogonkiem, pochylił się nad nimi, żeby dolać kawy.
Читать дальше