– Poczekam. To sprawa życia lub śmierci.
– Cóż, sir – powiedział czarnoskóry mężczyzna współczującym tonem. – Życie i śmierć to jedna sprawa, a lunch druga.
– Mój brat umiera i chcę zobaczyć się z sir Thomasem Sutterem.
W tym momencie na schodach domu pojawiła się dziewczyna – wysoka, z ciemnobrązowymi lokami, mająca na sobie rdzawego koloru atłasową sukienkę, obficie obszytą brukselską koronką. Zawahała się przez moment, przytknęła dłoń do czoła, żeby lepiej widzieć, co dzieje się przy bramie, a następnie ruszyła zdecydowanym krokiem w ich kierunku, przekrzywiając głowę z ciekawości.
Gdy podeszła bliżej, Barney zauważył, że jest bardzo wysoka, prawie tak wysoka jak on, chociaż miała na nogach atłasowe trzewiczki bez obcasów. Jej ciało było doskonale proporcjonalne, miała szerokie ramiona, duże piersi i wąską talię. Twarz była regularnego kształtu, miała zdecydowane rysy i dosyć szeroko rozstawione oczy. Gdyby Barneya poproszono, żeby określił jej narodowość, to powiedziałby, że jest Niemką albo Polką, ale na pewno nie Angielką. Wszystkie brytyjskie kobiety, które widział, miały kształty gruszki, opadające ramiona i biodra jak lawety armatnie.
Jednak jej głos był ostry i angielski, jak każdej kobiety, która pochodziła z południowej części Anglii. Kiedy podeszła już zupełnie blisko, zapytała:
– O co chodzi, Williamie? Co się tutaj dzieje?
Czarnoskóry mężczyzna dotknął palcami turbanu, cofnął się o krok, jak gdyby ukąsiła go żmija, lecz nic nie odpowiedział.
– Cześć – powiedziała dziewczyna, patrząc Barneyo-wi prosto w oczy. – Jestem Sara Sutter.
– Miło mi panią poznać – powiedział Barney. – Jestem Barney Blitz.
– No, no! Es-s i Be-e! To ci dopiero zbieg okoliczności! Wierzy pan w przeznaczenie?
– Proszę?
– Proszę nie przejmować się tym, co opowiadam. Ja wierzę! Czy chce pan się zobaczyć z tatusiem?
– Właściwie to szukam sir Thomasa Suttera.
– Wspaniałego wujaszka Te! Wielkie nieba, a cóż pan od niego może chcieć? W tej chwili prawdopodobnie przygotowuje się do poobiedniej drzemki! Ale proszę wejść! Nie mogę pozwolić, żeby pan tutaj stał jak pokutująca dusza.
William otworzył bramę na całą szerokość, chociaż Bar-neyowi wystarczyłoby aż nadto jedno skrzydło, żeby przejść. Sara Sutter obejrzała go od góry do dołu i powiedziała:
– Wygląda na to, że panu gorąco. Może ma pan ochotę na szklaneczkę soku? Albo na herbatę?
Poszli razem w kierunku domu. Na terenie posiadłości wszystko wydawało się jeszcze bardziej zadbane niż z zewnątrz. Barney odniósł wrażenie, że gdyby na ścieżce pojawił się jakiś odważny ślimak i zabrudził wydzieliną kamienie, to natychmiast przyszedłby służący ze ścierką, żeby je wyczyścić.
– Sądząc z akcentu, jest pan Amerykaninem? – zapytała Sara Sutter. – Zawsze potrafię określić ludzi po akcencie.
– Ma pani rację. Pochodzę z Nowego Jorku. Ale teraz mieszkam w Kimberley. Jestem górnikiem. Wydobywam diamenty.
– Na-praw-dę? Jakie to podniecające. Ojciec na pewno zainteresuje się panem, jeżeli tylko uda nam się go znaleźć. Wspaniały wujaszek Te również. Och, niech pan spojrzy! Ależ ma pan szczęście! Oto on!
Zza narożnika żółtego domu wyszedł wysoki mężczyzna z białą brodą i wspaniałym brzuchem jak u hipopotamicy w ciąży. Usiadł na złoconej sofie wystawionej na zewnątrz, tuż przed parą otwartych na oścież francuskich okien, i zapalił cygaro. Owinięty był w błękitno-złocisty chiński szlafrok, a na nogach miał płócienne buty do gry w polo. Obok niego leżał stos „Time'ów", a część gazet leżała na trawniku, zdmuchnięta przez popołudniowy wiaterek.
– Wspaniały wujaszek Te! – zawołała Sara Sutter, łapiąc Barneya za ramię. – Ktoś chce się z tobą zobaczyć! Pan Blitz, z Kimberley!
Sir Thomas Sutter obejrzał Barneya od góry do dołu jednym okiem – drugie miał zamknięte, ponieważ drażnił je dym od cygara.
– Pan Blitz? Miło mi pana poznać! Pardon, że nie wstaję, ale później potrzebuję dziesięciu minut, żeby się usadowić. Ciężkostrawny lunch, rozumie pan.
Barney zdjął kapelusz.
– Przepraszam za najście – powiedział. – Ale mój przyjaciel z Kimberley powiedział, że jest pan tutaj na wakacjach, i miałem nadzieję, że jeszcze pana tutaj zastanę i że zgodzi się pan mi pomóc.
Sir Thomas pogładził brodę.
– Żydowskie, prawda? Blitz. Barney zamrugał oczami.
– Proszę?
– Nazwisko „Blitz". Ono jest żydowskie, prawda?
– Tak, sir. Żydowskie. Pochodzimy z północnej części Niemiec. Później przenieśliśmy się do Nowego Jorku. Byliśmy krawcami, ale potem sprzedaliśmy interes i przyjechaliśmy tutaj.
– Rozumiem. Podziwiam Żydów. Są znakomitymi lekarzami. I umieją robić wielkie pieniądze. Rothschildowie są moimi szczególnymi przyjaciółmi.
Barney nie wiedział, co ma powiedzieć. Wzruszył ramionami i uchylił kapelusza, udając, że jest zadowolony z tego, co usłyszał.
– Tak, jeżeli przyjechał pan aż z Kimberley w nadziei, że mnie pan spotka, to z pewnością czegoś pan ode mnie potrzebuje. Jakiejś porady medycznej? Pomocy w założeniu szpitala polowego?
Barney odpowiedział:
– To prawda, potrzebuję pańskiej pomocy. Ale obawiam się, że nie ma to nic wspólnego z filantropią.
– Mam nadzieję, że nie potrzebuje pan pomocy chirurgicznej? Jestem na wakacjach. Ponadto zostawiłem moje skalpele w Londynie.
– Obawiam się, że dokładnie tego od pana oczekuję. Sir Thomas zaciągnął się cygarem i wypuścił dym.
– Ale nie dla pana, mam rację? Wygląda pan na okaz zdrowia.
– Nie, sir. Dla mojego brata Joela. Miał wypadek w kopalni, w Wielkiej Dziurze, w Kimberley. Zgniotło mu nogę i przypuszczam, że ma zmiażdżoną miednicę. Złamał też trzy albo cztery żebra.
– Przykro mi to usłyszeć. Kiedy to się stało?
– Około sześciu tygodni temu.
– Sześć tygodni temu?
– Z Kimberley do Durban jest ponad pięćset mil. Przywiozłem go tutaj tak szybko, jak mogłem.
Sir Thomas wydął policzki.
– Tak… rozumiem. Udało się panu dokonać tego w rekordowym czasie. Ale przypuszczam, że złamania zrosły się i wątpię, czy potrafię w czymś pomóc.
– W dalszym ciągu cierpi na bóle bioder, sir Thoma-sie, a jego lewa noga jest zniekształcona.
– Ale skóra nie jest nigdzie pęknięta? Nie ma otwartego złamania?
– Nie, sir. Był pokaleczony, ale wszystkie rany się zagoiły.
– No cóż – powiedział sir Thomas. – Wygląda na to, że nie jest tak źle, skoro przeżył sześciotygodniową podróż z Kimberley do Durban. Na pewno wszystko będzie dobrze. Czy może chodzić?
– Nie, sir.
– Ma uszkodzoną kość udową. Myślę, że tego należy się spodziewać. Rozumie pan, kiedy kość jest złamana, tworzy się sporej wielkości skrzep, który z czasem zamienia się w coś, co nazywamy miękką tkanką. Później miękka tkanka wchłania sole limfatyczne i one pomagają uformować twardą tkankę w postaci pierścienia. Jeżeli złamane kawałki kości nie są odpowiednio ustawione, pierścień na łączeniu jest grubszy niż powinien być i dlatego tego typu wadę jest trudniej skorygować.
– Przypuszczam, że miednica również nie zrosła się prawidłowo. Przez cały czas narzeka, że go boli i uwiera.
– Nazywamy to crepitus - powiedział sir Thomas. – Jeżeli pański brat ma takie odczucia, to znaczy, że jego miednica uległa tak skomplikowanemu złamaniu, że najpierw zrosła się, a później ponownie rozpadła na kawałki. Trudno cokolwiek powiedzieć. Musiałbym go zbadać.
Читать дальше