Następnego dnia Barney i Sara zabrali ze stajni siwka i kasztanka i pojechali w kierunku plaży, w miejsce gdzie rzeka Umlazi wpada do Oceanu Indyjskiego. Był wilgotny, mglisty poranek. Sara jechała z przodu, siedziała wyprostowana w siodle, a kopyta jej rumaka rozbryzgiwały wodę na płyciznach, co powodowało, że otoczona była perlistą mgiełką. Kapelusz do konnej jazdy miała modnie przekrzywiony na czoło, materiał sukienki starannie ułożony na bocznym siodle. Zatrzymali konie, aby posłuchać szmeru fal. Od czasu do czasu rozlegało się buczenie syren statków pocztowych, które zbliżały się do Port Natal. Po chwili Sara zsunęła się z siodła i prowadząc konia za uzdę, poszła w kierunku plaży, tren jej sukienki ciągnął się po wodzie. Barney pojechał za nią i kiedy znalazł się już na piasku, również zsiadł z konia.
– Czasami wydaje mi się, że to najodleglejszy zakątek w całym imperium – powiedziała Sara. Jej twarz okolona była trójkątem, którego boki tworzyły pierś konia, jego szyja i dolna krawędź szczęki.
– Czy jesteś samotna? – zapytał Barney. Sara spojrzała na niego.
– A ty nie jesteś?
Oczywiście, towarzyszyła im przyzwoitka – kobieta z plemienia eLangeni, która wychowywała Sarę, odkąd ta skończyła dziewięć lat. Trzymała się od nich w przyzwoitej odległości, była gruba i bardzo czarna. Jechała na kudłatym kucu i trzęsła się i podskakiwała w siodle, tak że Barney nie mógł oprzeć się pokusie i co jakiś czas zerkał do tyłu, żeby sprawdzić, czy jeszcze nie odpadła od zwierzęcia. Ale w tej chwili kobieta eLangeni zsiadła z kuca i z zainteresowaniem patrzyła w spienione fale.
– To nie jest dobre – powiedziała Sara takim tonem, że Barney zrozumiał, iż mimo wszystko była z tego zadowolona.
Barney nic nie odpowiedział, ale puścił wodze, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. W butach do konnej jazdy była prawie tak wysoka jak on, jednakże bardzo kobieca, ciepła i zmysłowa. Pocałowali siei Barney poczuł zapach jej perfum. Jeszcze raz się pocałowali. Przyciskał ją mocno do swojego ciała, była tak blisko i Barney modlił się do Boga, żeby trwało to wiecznie. Zamknął oczy, słuchał szemrzącego oceanu, a potem je otworzył i spojrzał w oczy Sary, które były tak blisko, że wyraźnie widział jej brązowego koloru tęczówki.
– Jesteś taki silny – powiedziała. – Ale czasami jesteś słaby. Widzę twoją słabość wyraźnie. To dlatego jesteś dla mnie taki atrakcyjny.
Przycisnął czoło do jej czoła, przez cały czas obejmując ją w pasie.
– Czy to ma sens? – zapytał. – Wkrótce będę musiał wyjechać do Kimberley.
Delikatnie dotknęła jego ust końcami palców.
– Jak możesz teraz myśleć o przyszłości? Jutro Zulusi mogą wstąpić na ścieżkę wojenną i wszyscy będziemy martwi. Zakłuci we własnych łóżkach.
– Dlaczego uważasz, że będą chcieli wszystkich pozabijać?
Sara pocałowała go.
– Muszą to zrobić. Mają to we krwi. Każdy musi robić to, do czego zmusza go przeznaczenie.
Uwolnił ją z objęć i odwrócił się. Jego koń szarpał zębami wodorosty.
– Nie proszę cię, żebyś mnie pokochał – powiedziała Sara.
Pokiwał głową.
– Wiem. Ale właśnie teraz czuję, że mógłbym kogoś pokochać.
Joel zaczął chodzić pod koniec lutego. Każdego popołudnia Barney odwiedzał go w szpitalu wojskowym i za każdym razem Joel pocąc się i stękając, chodził chwiejnym krokiem po oddziale, podpierając się laską, po czym zlany potem, ciężko łapiąc powietrze, siadał koło Barneya na łóżku, trzęsąc się jak staruszek.
– Będę chodził, jeszcze trochę, zobaczysz.
– Sir Thomas powiedział, że zawsze będziesz musiał podpierać się kulą.
– Tak uważasz? To dowodzi, że sir Thomas byłby nikim innym jak tylko gonifem.
– Gonifeml Po tym jak cię poskładał?
Joel pochylił się do Barneya i skrzywił usta w uśmiechu.
– Pewnego dnia, mój mały braciszku, nauczysz się, o co chodzi w życiu. Życie polega na braniu, ale nie wolno nikomu ufać. Ty żyjesz inaczej i dlatego jesteś szalony.
– Zaufałem tobie w sprawie naszej działki diamentowej.
– I co z tego? – żachnął się Joel.
– Nie rozumiem, jak możesz spojrzeć mi w oczy po tym, co zrobiłeś. Wszystkie nasze pieniądze. Musisz być niespełna rozumu.
– To był największy poker, jaki widziałem. Mogłem wygrać pięćdziesiąt tysięcy. Wtedy nie miałbyś pretensji.
– Ale nie wygrałeś – powiedział Barney. – Straciłeś wszystko. A do tego kłamałeś. Powiedziałeś, że przepisałeś działkę na nas dwóch. Nawet nie byłeś w Komitecie Górniczym, żeby tego dokonać, prawda? Jesteś momzer.
– Barney – zaprotestował Joel. – Jesteś moim bratem.
– Jasne, że jestem twoim bratem. I często marzę o tym, żebym nim nie był.
Joel roześmiał się niepewnie.
– No cóż – powiedział. – Nawet nie wiem, czy mam
0 to do ciebie pretensje.
Barney potarł oczy, przesiadł się na składane krzesełko
1 podparł głowę rękami.
– Nie ma o czym mówić. Straciliśmy działkę, straciliśmy nasze oszczędności w banku. Mechuleh. Wszystko skończone!
Popołudniowe promienie słoneczne odbijały się w podłodze pokrytej parkietem. Na sąsiednim łóżku leżał brytyjski żołnierz z amputowaną nogą i grał w grę planszową zwaną „Zemsta Lorda Chelmsforda".
– Czasami myślę, że zwariowałem – powiedział Joel.
– Na miłość boską, wcale nie zwariowałeś!
– Ale to prawda, Barney. Czasami wydaje mi się, że cały świat na mnie napiera i że jedyną rzeczą, jaką mogę zrobić, jest ucieczka, zanim złapie mnie w swoje kleszcze. To jest tak jak było w Kimberley, kiedy mieszkaliśmy z Mooi Klip. Byłeś ty i ona, codzienne czynności, wstawanie, kopanie diamentów, sortowanie i czułem, jak wszystko chce mnie zmiażdżyć na śmierć. Każdy funt, który odkładaliśmy do banku, był jak cegła do mojego grobowca. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Wszystko to waliło się na mnie i czułem, że jeżeli chcę się uwolnić, to muszę wszystkiego się pozbyć. Barney nawet na niego nie spojrzał.
– Powinienem był pozwolić ci umrzeć – powiedział gorzko.
– Problem polegał na tym, że nie chciałeś tego zrobić. – Joel na chwilę zamilkł. Później powiedział: – Tak, nie umarłem. I już nie zamierzam.
Całym ciałem oparł się na kulach i niepewnym krokiem poszedł w kierunku przeciwległej ściany, żeby ćwiczyć chodzenie. Barney obserwował go kątem oka; kiedy wreszcie doszedł do ściany, nagle zawołał:
– Aaach! Barney!
Barney zerwał się na równe nogi i pobiegł, żeby go podeprzeć.
Spotykali się z Sarą dwa, trzy razy w tygodniu. Zazwyczaj odbywali konną przejażdżkę pod opieką źle widzącej przyzwoitki, która telepała się za nimi na kudłatym kucu, ale kiedy grzmiało, siadali w pokoju, rozmawiali albo grali w ludo, słuchając, jak tropikalny deszcz uderza w szyby francuskich okien i obmywa kamienne sylwetki lwów stojących w ogrodzie i patrzących z żałobnymi minami i mokrymi nosami na rozpościerające się przed nimi trawniki.
Całowali się tak często, jak to było możliwe i obejmowali się. Ale nie było żadnej wątpliwości, że Sara zachowywała się jak młoda dama o odpowiednim wychowaniu i pójście do łóżka z wielbicielem przed ślubem było dla niej nie do pomyślenia. Miała dwadzieścia lat i dwa miesiące, była dziewicą i jedynym powodem, dla którego wcześniej nie wyszła za mąż, był fakt, że prowadziła w Khotso odizolowane życie, bogate, w atmosferze dobrych manier i nudy. Była przwdzi-wą córką brytyjskiego imperium. Kiedy Barney rozmawiał z Sarą, częstokroć szokował go fakt, że Sara z niezachwianą pewnością siebie twierdzi, że wszystko, czego dokonali Brytyjczycy, było zgodne z wolą Boga i że Zulusi oraz Burowie są niczym innym jak jedynie zakłócającymi spokój kreaturami, które pewnego dnia zakłócą Schemat Rzeczy do tego stopnia, że będą musieli dostać prawdziwą nauczkę. To było twierdzenie, z którym Barney często się spotykał, odkąd przyjechał do Kolonii: będą musieli dostać prawdziwą nauczkę. Brytyjczycy wyobrażali sobie administrowanie świata jako lekcję geografii w angielskiej szkole publicznej.
Читать дальше