Dzień przed uroczystością, przed południem, Barney i Joel pojechali do Kimberley, aby spotkać się z niemieckim kupcem w sprawie pompy. Pogoda była wilgotna i nieustabilizowana, a większość działek w Wielkiej Dziurze była tak głęboka, że gdy padało, to wypełniały się mętną żółtą wodą i wydobycie wstrzymane było czasami na całe dnie. Nawet pompy nie pomagały, chociaż lepiej było je mieć. Jeżeli kopacz na sąsiedniej działce nie posiadał pompy, to woda z jego zalanej działki mogła przedostać się do drugiej. Na terenie Wielkiej Dziury znajdowało się 3600 działek, a brytyjski pisarz Anthony Trollope napisał, że przypominało to „olbrzymi dom o pięciuset pokojach, zaprojektowany przez jakiegoś diabelnie utalentowanego architekta, w którym każdy pokój znajdował się na innym poziomie, ale za to do żadnego z nich nie prowadziły schody, nigdzie nie było okien ani drzwi".
Niemiecki handlarz był otyłym mężczyzną z dłońmi jak łopaty i tłustymi paluchami przypominającymi bawarskie serdelki. Siedział przy wydzielonym dębowym stole w restauracji Marshalla. Mając przed sobą olbrzymi półmisek mięsiwa i tłuczonych ziemniaków i popijając whisky, przyjmował przy swoim stole gromadę podnieconych górników. W momencie gdy pojawili się Barney i Joel, nie miał już żadnej z sześciu pomp, które przywiózł ze sobą z Kapsztadu, i przyjmował zamówienia na sześć miesięcy z góry.
– Na pocieszenie postawię wam piwo! – zawołał do nich wesoło, machając kawałkiem mięsa.
Kiedy ponownie znaleźli się na ulicy, Joel powiedział:
– I co teraz? Już straciliśmy sześć dni przez deszcze.
– Może powinienem pojechać do De Beers i zapytać, czy ktoś zechciałby pożyczyć nam jedną pompę – zastanawiał się Barney. -A ty wracaj na działki i spróbuj wyciągać wodę wiadrami.
– W porządku – odpowiedział Joel. Zawahał się przez chwilę.
– Coś się stało? – zapytał Barney.
Joel zdjął kapelusz, oczyścił go z kurzu i ponownie uformował.
– Powinienem cię przeprosić – powiedział.
– Przeprosić? A za co?
– Za to, że zachowywałem się jak wściekły pies. Przepraszam cię za to, że byłem nie do zniesienia, podczas gdy ty zawsze mi pomagałeś. Po prostu, przepraszam.
Barney otoczył brata ramieniem i mocno do siebie przycisnął.
– Pewnie nie uwierzysz, ale potrafiłem ciebie zrozumieć. Byłeś taki farbissener! Ale to już nie ma znaczenia. Kochamy cię, Joelu. Zarówno Mooi Klip, jak i ja. I zawsze będziemy cię kochać.
Joel pociągnął nosem i otarł łzy z twarzy.
– Tak bardzo chciałem być silny – powiedział. – Ale nie umiałem poradzić sobie ani z mamą, ani z krawiectwem. Kiedy byłem na morzu, to też nie mogłem tego znieść. Wiesz, jak się pracuje na parowcu handlowym? Dwie godziny snu i dwadzieścia dwie godziny ładowania albo rozładowywania towaru. Później kupiłem farmę i za cholerę nie miałem pojęcia, co na niej trzeba robić. Zarosła chwastami i wyjałowiała! Ziemia była tak twarda, że nawet nie dało się wbić w nią szpadla. A teraz kopalnia. Do tego ciągle myślę o mamie, mam ją przed oczami, słyszę jej głos. Dlaczego, na miłość boską, nie urodziła mnie inna kobieta?
Barney stał wyprostowany, trzymając Joela mocno w ramionach.
– Jak możesz tak mówić, skoro wcale z tobą nie jest tak źle? Nikogo nie zawiodłeś i w końcu udało ci się w życiu. Masz udziały w jednej z najbogatszych kopalni diamentów na całym świecie. Masz brata, który ciebie kocha, i bratową, która również będzie cię kochać.
– Twoja Mooi Klip uważa mnie za wariata i kłótliwego dziada.
– Nie wariuj i nie kłóć się. Oczywiście, że to nieprawda. Joel uśmiechnął się, "złapał Barneya za kosmyk włosów i żartobliwym gestem przekrzywił mu głowę.
– Masz rację. Zachowywałem się jak głupiec. Żałośnie, okropnie i podle, bez powodu. 1 za to właśnie chciałbym cię przeprosić.
– W porządku – powiedział Barney łagodnie. – A więc to zrobiłeś. Ale przestańmy już o tym rozmawiać, w końcu jutro jest mój ślub.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem padli sobie w ramiona. Joel wymamrotał cicho: Do zobaczenia później – i oddalił się główną ulicą Kimberley w kierunku Wielkiej Dziury. Barney wspiął się na wóz zaprzęgnięty w woły, strzelił z bata i skierował ekwipaż w stronę kopalni De Beers.
Popołudnie było niezwykle chłodne i wietrzne. Tumany kurzu oraz wyschnięte chwasty gnały po równinie pędzone wiatrem, i musiał zasłonić usta krawatem, obwiązując go wokół głowy. W oddali słychać było harcujące wietrzne demony, a drzewa rozpaczliwie machały gałęziami jak tonący rozbitkowie na morzu. Zachodnie niebo, od rzeki Vaal do odległego Kuruman Heuwells, było czarne jak smoła.
Pomimo wiatru dotarł do kopalni De Beers w dobrym czasie. To właśnie w tym rejonie, na Yooruitzigt, po raz pierwszy zostały odkryte diamenty, a uprawne pola, które kiedyś tutaj były, zamienione w kratery i transzeje. Odkąd odkryto diamenty na Colesberg Kopje, prawie wszyscy górnicy stąd wyjechali, ale gdzieniegdzie dziwaczne dźwigi w kształcie szubienic wyciągały z głębokich dołów żółtą ziemię i praca przebiegała tak sprawnie jak w Wielkiej Dziurze.
Barney zatrzymał wóz i zbliżył się do krawędzi kopalni. Zauważył, że niektóre z działek – podobnie jak jego – były zalane żółtą wodą i wielu kopaczy siedziało na obrzeżach, paliło i piło, czekając na zmianę pogody i suchy wiatr, który powstrzymałby powódź. Ale na jednej z działek, kilkaset jardów od miejsca, w którym stał, pracowała pompa, a czarni robotnicy stojący po kostki w wodzie ładowali żółtą maź do wiader.
Barney poszedł w kierunku namiotu właściciela działki. Gdy tylko go zobaczył, zrozumiał, że nie powinien był tutaj przychodzić. Na składanym krzesełku siedział Rhodes w swoich spodniach do krykieta i czytał Plutarcha, podczas gdy jego robotnicy wyładowywali z wiader żółtą breję.
– Barney Blitz – powiedział Rhodes, odkładając na bok książkę. – Jest mi naprawdę bardzo miło.
– Jak leci? – zapytał Barney, pokazując głową działkę.
– Jak dotąd, wspaniale – odpowiedział Rhodes swoim wysokim głosem. – Zarabiam przeciętnie około dwudziestu funtów dziennie. Wyobraź sobie, że w niedzielę znalazłem siedemnastokaratowy diament. Leżał tuż przy wejściu do mojego namiotu. Po prostu sobie leżał!
– Powinieneś dostać za niego przynajmniej ze sto funtów.
– Tak też myślałem – pokiwał głową Rhodes.
– A więc jednak musisz być jednym z wybranych – powiedział Barney, krzywo się uśmiechając.
Rhodes podniósł do góry swoją książkę.
– To wszystko zależy od wykształcenia. Dobre wykształcenie, do tego właściwie zaaplikowane, jest skuteczniejsze od tuzina haubic. Czy wiesz, co kiedyś powiedział Pliniusz Starszy?
– Pliniusz… jaki?
– Pliniusz Starszy. Urodzony Anno Domini 23, zmarł Anno Domini 79. Powiedział: exAfrica semper aliąuid novi, co znaczy: z Afryki zawsze coś nowego. Nauczyłem się tego w szkole, kiedy miałem dziesięć lat, a przypomniałem sobie wtedy, kiedy nasz rodzinny lekarz powiedział, że powinienem wyjechać gdzieś, gdzie jest sucho, aby wyleczyć moją gruźlicę. Pomyślałem wtedy, że najlepiej będzie, jeżeli dołączę do Herberta w Natalu i czyż nie postąpiłem właściwie?
– Z pewnością – powiedział Barney. – Czy mogę pożyczyć twoją pompę?
Rhodes roześmiał się i uderzył w ziemię obcasami jak mały chłopiec.
– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz.
– Taaak? – zadziwił się Barney, czując się raczej nieswojo.
Читать дальше