Barney pocałował ją.
– Jesteś szalona – powiedział. – Jesteś absolutnie zwariowana. – Ale w tym samym momencie, jak duch w ciemnym korytarzu, ukazała mu się przed oczami ich diamentonośna parcela wielkości trzydziestu jeden stóp kwadratowych i zaczął zastanawiać się, co z nią począć.
Mooi Klip zamknęła oczy.
– Nie skaleczył cię, prawda? Nie skaleczył cię tam, w środku? Chyba dziecku nic nie będzie?
Potrząsnęła głową.
– Nie wszedł we mnie zbyt głęboko. Przez cały czas się broniłam. Teraz jestem zmęczona.
– Pójdę przygotować wodę. – Barney czuł, że musi zająć się jakąś nieskomplikowaną czynnością, czymś, co nie wymagało myślenia. Każda myśl, która mu się nasuwała, sprawiała okropny ból. Wstał i uśmiechnął się do Mooi Klip uśmiechem, który nic nie znaczył, nie był ani przepełniony miłością, ani krzepiący. To był uśmiech człowieka, który cierpi z powodu szoku po fatalnym wypadku.
Wykąpała się w cynkowej balii, którą ustawił na środku gościnnego pokoju, w samym środku pobojowiska, wśród resztek potraw, które miały być ich ślubnym śniadaniem. Zażyczyła sobie gorącej wody, tak gorącej, że Barney nie mógł zanurzyć w niej ręki. Natychmiast weszła do balii, jej twarz nie miała żadnego wyrazu, włosy podwiązała żółtą wstążką. Prawie się nie odzywała, poprosiła go jedynie, żeby przyniósł jej jeszcze jeden kawałek mydła.
Wcale na niego nie patrząc, uklękła i długo mydliła krocze monotonnymi, kolistymi ruchami dłoni. Kiedy na to patrzył, miał ochotę zawołać: Przestań już – przestań! Jesteś czysta! Ale ona nie zwracała na niego uwagi, aż w końcu przewiesił szorstki ręcznik przez poręcz krzesła i oddalił się, żeby przygotować sobie drinka.
Nieco później zrobił herbatę. Mooi Klip siedziała na łóżku owinięta kocem i ściskała filiżankę w dłoniach jak dziecko. Barney usiadł obok niej na łóżku, starając się uśmiechnąć, ale w końcu dał sobie spokój, bo zauważył, że nawet na niego nie spojrzała. Jego uśmiech był udany, ale nie przestawał się wykrzywiać, ponieważ nic innego nie przychodziło mu do głowy. A może powinien zmarszczyć się? Krzyknąć? Albo szarpnąć, żeby się opamiętała? Jutro miał być ich ślub, dzień, który uszczęśliwi ją na zawsze.
Wziął ją za rękęi chociaż nie cofnęła jej, czuł, jak gdyby trzymał na otwartej dłoni martwą rybę.
– Mooi Klip?
Nie odpowiedziała. Jej wzrok i myśli błądziły gdzieś daleko.
Około pierwszej nad ranem Barney podparł krzesłem nadwerężone drzwi, powoli rozebrał się i wślizgnął do łóżka. Mooi Klip jeszcze nie spała, siedziała na łóżku, patrząc przed siebie niewidzącymi oczami. Otoczył ją ramieniem, ale zesztywniała i nie uczyniła żadnego gestu, więc po kilku minutach, niezadowolony i zakłopotany, puścił ją.
– Jutro weźmiemy ślub – powiedział. – Planowaliśmy to od dawna i zrobimy to.
Mooi Klip opuściła głowę i spojrzała na swoje ręce leżące na wzorzystej pościeli, jakby zastanawiała się, do kogo one należą.
– Wyjdziesz za mnie, prawda? – zapytał Barney.
– Może kiedyś – odpowiedziała i pokiwała głową. – Może kiedyś.
Przebudzili się o świcie, ponieważ ktoś krzyczał i walił we frontowe drzwi. Barney odrzucił kołdrę, wyskoczył z łóżka i podbiegł do drzwi od sypialni, żeby zdjąć z haczyka szlafrok.
– Barney! – krzyczał głos. – Barney, szybko! Przebiegł przez zaśmiecony pokój i odsunął krzesło od frontowych drzwi. Na zewnątrz było jasno, ale chłodno. Nad ziemią unosiła się mgiełka, na gałęziach wisiały krople rosy, które świeciły jak diamenty. Na werandzie stał Edward Nork. Miał na sobie zabrudzone spodnie, na nogach onuce, a jego marynarka była tak wielka, że wydawało się, iż należy do najgrubszego faceta w Kolonii. Za nim stało dwóch czarnuchów, szczerzących zęby w szerokich uśmiechach; dźwigali na ramionach nieruchome ciało mężczyzny zawinięte w jakąś brudną od błota i zakrwawioną szmatę. Edward Nork powiedział:
– Zachowaj zimną krew, Barney. To Joel. Wydarzył się przykry wypadek.
– Joel? – zapytał Barney.
Nie mógł zrozumieć, co Edward do niego mówi. Spojrzał jeszcze raz na zakrwawione ciało i zauważył zwisającą rękę, która niechybnie należała do jego brata Joela. Koszula, chociaż podarta i uwalana w błocie, również była Joela. Barney przeszedł przez werandę jak we śnie, a jeden z czarnych powiedział:
– On nie jest martwy, szefie. Jak szliśmy, to krzyczał. Wrzeszczał jak wszyscy diabli.
– Wnieście go do środka – rozkazał Barney. Odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Mooi Klip. Była w szlafroku, miała bladą twarz, ręce przycisnęła do piersi.
– Natalio – powiedział Barney. – Natalio, to Joel. Nie poruszyła się ani nie odezwała, po prostu stała i czekała na to, co zrobi Barney.
– Jest ranny – powiedział Barney. – Być może umierający.
Mooi Klip podniosła buntowniczo głowę.
– Pogrzeb? – zapytała.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Spójrz na niego. Potrzebuje pomocy.
– Możesz mieć pogrzeb albo ślub – powiedziała Mooi Klip. – Ale nie jedno i drugie.
Edward Nork owinął się luźną marynarką. Widać było, że jest niezadowolony. Był geologiem i pijakiem, ale zawsze źle się czuł, kiedy był świadkiem rodzinnych kłótni. Dwyka tillite nie powinna kłócić się z mężem ani stwarzać niezręcznych sytuacji" – powiedział kiedyś Barneyowi przy obiedzie, tego wieczoru, kiedy do miasta przybył Rhodes. „Z whisky nigdy nie ma tego typu problemów. Niestety, z dziećmi i kobietami zawsze jest inaczej".
– Nie interesuje mnie, czy żyje, czy też umiera, Barney – powiedziała Mooi Klip. – Ja go tutaj nie chcę. I jeżeli pójdziesz na jego pogrzeb, to już nie odezwę się do ciebie słowem. Do końca życia.
Joel zaskamlał. Barney spojrzał na jego zmasakrowaną, pobrudzoną błotem twarz i zauważył, że ma sine usta, a spod powiek widać było mu jedynie białka.
– Jak to się stało? – zapytał Edwarda Norka. Edward wzruszył ramionami, jak gdyby wiedział, ale nie chciał mówić przy Mooi Klip.
– W porządku – powiedział Barney. – Wnieście go do środka.
Mooi Klip wycofała się do pokoju i poszła do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi i kiedy Barney wszedł do mieszkania, żeby pozbierać z podłogi połamane ciasteczka i porozrzucane owoce, usłyszał dźwięk zasuwanej zasuwy.
– Połóżcie go tutaj, tylko ostrożnie, na miłość boską.
Murzyni położyli Joela na podłodze i szybko się oddalili. Zmieszany Edward Nork wielkimi krokami przemierzał pokój gościnny. – To dzisiaj jest wasz ślub? Wygląda na to, że jedzenie nieco się przybrudziło.
– Miał być dzisiaj nasz ślub – powiedział Barney. Edward pokiwał głową, zerkając w stronę drzwi do sypialni.
– Jakieś kłopoty? Słyszałem, że niektórzy Griąua mają zbyt gwałtowne temperamenty.
Barney klęknął przy Joelu i rozpiął mu koszulę. Spojrzał na jego posiniaczoną klatkę piersiową i doszedł do wniosku, że cztery albo pięć żeber musiało zostać złamanych. Joel jęknął i oblizał spieczone usta.
– Edwardzie, czy mogę prosić cię o przysługę? – zapytał Barney. – Rozpal ogień. W kuchni leży drewno. Potrzebuję gorącej wody, żeby go obmyć.
– Nie chcesz wiedzieć, co się wydarzyło?
– Najpierw rozpal ogień. Już dosyć wycierpiałem jak na jedną noc.
– Jak chcesz – odparł Edward i zniknął w kuchni. Pół godziny później Joel był przebrany, umyty i leżał w łóżku. Bez przerwy jęczał i płakał. Oprócz złamanych żeber, miał poważnie roztrzaskaną lewą nogę. Jego ramiona i nogi pokryte były skaleczeniami i siniakami, a środkowy palec prawej ręki był tak zmiażdżony, że prawie płaski.
Читать дальше