Edward złapał Joela za głowę i mocno przytrzymał, a Barney przystawił mu do ust butelkę i wspólnymi siłami zmusili go, żeby przełknął kilka solidnych łyków brandy. Wmusili w niego prawie ćwiartkę. Natychmiast zwymiotował kawałkami na wpół przetrawionego mięsa i alkoholem, ale trochę brandy musiało mu zostać w żołądku, bo zasnął.
– W porządku – powiedział Barney. – A teraz powiedz, co się stało.
Wyszli z pokoju Joela i zamknęli za sobą drzwi. Barney spojrzał na drzwi sypialni Mooi Klip, po czym pośpiesznie odwrócił wzrok. Jednak Edward to zauważył, bo skrzywił usta w dziwacznym, chłopięcym uśmiechu.
– Byliśmy w barze u Doddsa – zaczął Edward. – Nic specjalnego się nie działo. Piliśmy, graliśmy w bilard, wiesz, taki zwyczajny wieczór w Kimberley. Nagle w drzwiach pojawił się Joel i muszę przyznać, że wyglądał jak obłąkany.
– Czy to znaczy, że zachowywał się jak szaleniec?
– Tak, tak bym to określił. Miał pistolet, którym wymachiwał, ale Harry Munt zaraz mu go odebrał i zamknął w sejfie. I jeszcze muszę dodać, że Joel śmierdział. Nie jestem zbyt przesadny, jeżeli idzie o czystość. W końcu tutaj, w tym mieście, można być z wodą na bakier. Ale on zdecydowanie śmierdział.
Barney opuścił nieco głowę i założył ręce na kark.
– Mów dalej – powiedział. – Napijesz się drinka?
– To tak jak byś zapytał strusia, czy marzy o lataniu.
Barney otworzył beczkę sherry przygotowaną na uroczystość weselną i napełnił butelkę. Zamyślił się i spojrzał na tort weselny: koszyczek z migdałów był pęknięty na pół, zdobienia z lukru poodpadały, a srebrna podkowa z tektury była zgnieciona.
– Wygląda na nieco zużyty – powiedział Edward, starając się podtrzymać rozmowę.
– Tak – odpowiedział Barney, podnosząc z ziemi podkowę, którą za chwilę rzucił z powrotem na podłogę. – Zużyty to odpowiednie słowo.
Edward wziął do ręki swoją szklankę i natychmiast wypił z niej połowę. Wytarł usta i ciągnął dalej:
– Prawdziwe kłopoty zaczęły się, kiedy na scenie pojawiła się tamta dama z Kapsztadu. Hm, dama to nie jest właściwe słowo. Kurwa, byłoby właściwsze. Była tak samo pijana jak my wszyscy, ale problem polegał na tym, że siedziała przez całą noc u Madame Lavinia i nikt nie dał jej szansy. Mówiąc prawdę, wcale się nie dziwię. Mi każdym razie była pijana, ruda i w nastroju do figlów, postanowiła wystawić się na aukcji i oddać najwyżej przebijającemu.
Barney nalał do swojej szklanki sherry, ale w tej chwili jego żołądek był zbyt skurczony i nie mógł jej przełknąć.
– Mów dalej – powiedział sucho.
– Teraz będzie najzabawniejszy moment – powiedział Edward Nork. – Był z nami holenderski handlarz diamentami, który najpierw dawał dwadzieścia pięć funtów, potem trzydzieści, a na końcu sto. Było oczywiste, że zamroczył go genewski dżin. To było bezsensowne. Ale Joel postanowił go przebić i w końcu postawił swoją działkę.
– Co zrobił!?
– Przebił działką. Całe trzydzieści jeden stóp kwadratowych za jedną noc z pannicą z ulicy.
– Ale przecież Joel nie jest właścicielem całej działki. Jesteśmy równouprawnionymi partnerami, fifty-fifty. Nie może sprzedać bez zaproponowania mi spłaty mojej części działki. Nie może dysponować całą parcelą, a już zwłaszcza nie może tego robić u Doddsa, dogadując się z jakąś zapchloną prostytutką.
– I ja tak myślałem – powiedział Edward. – I niczym się nie przejmując, zakomunikowałem mu to.
– Ale? – zapytał Barney.
– Ale, mój stary przyjacielu, obawiam się, że Joel cię przechytrzył. Okazał się sprytniejszy od ciebie. Jeżeli, oczywiście, można nazwać sprytem fakt podarowania działki diamentowej wartej pięć tysięcy funtów zwykłej prostytutce za jedną noc rozkoszy, której zresztą nie zaznał. Joel powiedział mi, że tej działki wcale nie przerejestrowywał na dwa nazwiska. Cała działka należała do niego. I w momencie kiedy postawił ją na licytacji na korzyść tej pijanej, rudowłosej damy, stracił do niej wszelkie prawa. I jeżeli ona zechce ten akt darowizny uprawomocnić, a jestem pewien, że tak będzie, bo jedna noc u Doddsa wystarczyła, żeby ją dokładnie poznać, to nikt jej w tym nie przeszkodzi.
Barney spojrzał na Edwarda w milczeniu.
– Przykro mi – powiedział Edward. – Gdybym wiedział o tym wcześniej, to na pewno bym ci powiedział. Ale, no cóż…
– I co dalej – zapytał Barney spokojnie. – Jak to się stało, że jest tak poraniony?
– Doszło do sprzeczki – odpowiedział Edward. – Czy masz może jeszcze trochę tej doskonałej sherry? Dzięki. Jest naprawdę znakomita. A więc tak, Holender oświadczył, że zakochał się w tej pani od Madame Lavinia i ma gdzieś ofertę Joela i pociągnął ją za sobą. Muszę powiedzieć, że była niezła zabawa… wiesz jak to jest… śmiechy, rzucanie butelkami. A Joel wyprowadził z knajpy całą bandę kopaczy i szli za tym biednym Holendrem przez całą drogę do jego namiotu… i w momencie kiedy on już był przygotowany do działania, no, wiesz, o co mi chodzi… właśnie układał się z tą panią od Madame Lavinia na swoim posłaniu… chłopcy powyciągali śledzie od namiotu i zerwali płótno. Biedak został przyłapany przy robocie.
Barney odwrócił wzrok. Czuł się zmęczony i wytrącony z równowagi, a opowieść Edwarda przytłoczyła go jeszcze bardziej.
– Doszło do bijatyki – kontynuował Edward prawie przepraszającym tonem. – Holenderski handlarz nie był herkulesem, ale Joel był zdrowo zalany. Po krótkiej wymianie ciosów Joel spadł z krawędzi kopalni na czyjąś działkę; ziemia była tak rozmokła, że nastąpił zawał i Joel został przysypany. Wszystko spadło mu na plecy: odłamki skał, narzędzia, dźwig do wyciągania wiader. Trzeba było dziesięciu mężczyzn, żeby go odkopać.
– Byliście z nim u lekarza?
– Postanowiliśmy wezwać Tutera. Ktoś pobiegł do jego domu.
– I?
– Nie przyszedł. A właściwie nie mógł przyjść. Był pijany.
– A więc mój brat umrze. Tak?
Edward kołysał w dłoniach pustą szklankę, ale po chwili postawił ją na stole. Miał zakłopotaną minę.
– Barney, tutaj umiera wielu górników, to naturalne zjawisko w kopalniach diamentów. Zapadają na malarię, dyzenterię i cholerę. Umierają przez kobiety, alkohol. Właściwie to twój brat ma szczęście, że długo już tutaj nie pobędzie.
– Szczęście? – zdziwił się Barney. – Taki miesse meshina i ma szczęście?
– Względne szczęście – poprawił się Edward. Barney wstał, otworzył drzwi od pokoju brata i zajrzał, nie wchodząc do środka. Joel leżał w tym samym miejscu, gdzie go położyli; miał twarz koloru przybrudzonego płótna. Bez przerwy dzwonił zębami, a jego ciało drżało z bólu. Barney zdawał sobie sprawę, co może się wydarzyć, jeżeli natychmiast nie otrzyma profesjonalnej pomocy medycznej. Odkąd grzebali się w ziemi, widzieli wielu górników i czarnych robotników, w których rany wdarła się gangrena. Przypomniał sobie pewnego Australijczyka, który skaleczył się w lewą rękę stalowym drutem dźwigu. Nie przejął się tym zbytnio, zabandażował palce i wrócił do pracy. Dwa tygodnie później zmarł od najpaskudniejszej infekcji, jaką Barneyowi zdarzyło się widzieć w całym swoim życiu.
Na obrzeżach Kimberley, na równinie, był cmentarz i większość mężczyzn, którzy tam leżeli, zmarła z powodu braku pomocy lekarskiej.
– Czy nic nie mogę zrobić? – zastanawiał się Barney. – Po prostu czekać i patrzeć, jak umiera?
Читать дальше