– Jeśli, Blake? Przecież chyba nie uważasz, że zmyślam? Wprawdzie to wszystko pochodzi ze snu, ale w głębi duszy wiem – stuknęła się kciukiem w pierś – że on tam był. I dzisiaj to udowodnię!
Gwałtownie odsunęła krzesło, omal go nie przewracając, i wybiegła z sali, nie dbając o to, że goście przy stolikach obejrzeli się nią ze zdziwieniem.
* * *
Blake podpisał rachunek i zdał sobie sprawę, że właśnie po raz pierwszy doszło prawie do sprzeczki z kobietą, którą kocha.
Kocha.
A więc to tak. Nie wiedział, jak to się stało, że zakochał się w kobiecie nazywanej w Sweetwater wariatką. I to w tak krótkim czasie.
Analizował swój stan, zastanawiając się, czy po części nie bierze się ze współczucia. Wiedział, że Casey Edwards nie chciałaby współczucia ani od niego, ani od nikogo innego.
I to przypomniało mu, dlaczego w ogóle przyjechał do Savannah.
Doktor Dewitt.
O dziewiątej piętnaście Blake lekko zapukał do drzwi Casey. Otworzyła mu zapłakana i zostawiła go na korytarzu. Wszedł do środka, aby nie wzbudzać zainteresowania hotelowych gości.
Popatrzył na szerokie łóżko na środku pokoju. Prześcieradła były zmiętoszone, a poduszki leżały na podłodze.
Widocznie musiała stoczyć prawdziwy bój, żeby ocknąć się z koszmaru. Albo śniła o namiętnych chwilach, które przeżyła w jego ramionach. Ta druga możliwość podobała mu się znacznie bardziej.
– Co jest takie zabawne? – zapytała, wychodząc z łazienki.
Zobaczyła, w jakim kierunku wędruje jego spojrzenie, uśmiechnęła się.
– Ostro walczę w łóżku.
Zarumieniła się. Przeniosła wzrok z Blake’a na łóżko.
– To ten sen. Kiedy przychodzi, rzucam się jak szalona.
– Casey.
Popatrzyła na niego zielonymi oczami. Miała powody do zdenerwowania, a on myślał tylko o tym, jak zaciągnąć ją do łóżka.
– Wierzę ci. W sprawie Roberta Bentleya.
– Wiem, że to brzmi wariacko, ale jestem zupełnie pewna, że tam był. Odkąd się obudziłam, ciągle o nim myślę. Pamiętam, że często bywał w naszym domu. Chyba to dobry znak, co? To powinno ułatwić pracę doktorowi Dewittowi. – Podeszła do toaletki i przypudrowała czerwony od płaczu nos. – Naprawdę mi wierzysz? – zapytała, chowając kosmetyki.
– Tak. Zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim. Będziemy mieli resztę dnia, żeby o tym myśleć. Chcę cię przytulić.
Usiadł na brzegu łóżka i pociągnął Casey na kolana. Pasowali do siebie jak dwie łyżeczki.
Gdy jej mały okrągły tyłeczek znalazł się na jego przyrodzeniu, zaledwie po paru sekundach doznał wzwodu. Próbował się poruszyć, żeby tego nie poczuła, ale było za późno.
Poruszyła biodrami, wygodniej lokując się na jego lędźwiach. Przypomniał samemu sobie, że szkolne czasy dawno się skończyły. Delikatnie zdjął Casey z kolan i położył ją na łóżku.
– Blake.
Uciszył ją pocałunkiem. Czuł, jak Casey się rozluźnia. Niczego bardziej nie chciał niż wejść w nią, ale nie ośmielił się jej dotknąć swoim ciałem. Całował jej zamknięte oczy, nos i wodził językiem po jej pełnych wargach.
Westchnęła i rozchyliła usta. Musieli jednak wyjść.
Odsunął się od Casey i oparł o słupek łóżka.
Wyglądała jednocześnie seksownie i niewinnie. Kobiety zapłaciłyby duże pieniądze za buteleczki z miksturą zapewniającą taki wygląd, pomyślał. A w jego oczach była jeszcze seksowniejsza dlatego, że nie wiedziała, jak prowokująco wygląda.
Usiadła, poprawiła bluzkę i uśmiechnęła się.
– Chyba powinniśmy już jechać, prawda?
– Taak – wymamrotał głosem chrapliwym od pożądania. – Daj mi minutę.
– Och. Pójdę… uczesać włosy.
– Gabinet doktora Dewitta jest tylko pięć minut stąd, nie śpiesz się. – Tak naprawdę chciał powiedzieć: Bez względu na to, jak długo tam będziesz, i tak będę cię pragnął, kiedy wyjdziesz.
– Pewnie.
Zachował się jak napalony nastolatek. Uśmiechnął się do siebie, bo coś mu mówiło, że ich wzajemna bliskość jest dla niej równie przyjemna jak dla niego.
– Gotowy? – Wyszczotkowała włosy i porządnie wsunęła bluzkę w spodnie. Nikt by się nie domyślił, że dopiero co była w jego ramionach.
– Zróbmy to. – Tym razem to Blake poczuł, że się rumieni. Casey wzięła go za rękę i wyprowadziła z pokoju.
– Może pewnego dnia to zrobimy.
– Palnąłem głupstwo. Wydaje się, że ostatnio robię to często, przynajmniej kiedy jestem z tobą.
– Nie musisz być taki ostrożny, Blake. Proszę, nie myśl, że powinieneś uważać na każde słowo. Jestem dorosła. Sądzę również, że jestem względnie normalna, a więc proszę, po prostu bądź sobą.
– Masz rację – powiedział.
Podpisał potwierdzenie karty kredytowej. Zamienił parę słów z kierownikiem hotelu, ustalając, że później zostaną zniesione na dół ich bagaże, a potem wyruszyli.
Blake zaparkował bmw dwa kwartały od gabinetu doktora Dewitta, jeden kwartał na północ od River Street, na East Bay.
Casey czuła, że serce wali jej jak młotem, gdy wchodzili do środka. Blake ścisnął jej rękę, w ten milczący sposób dając do zrozumienia, że będzie przy niej bez względu na to, co się stanie. Przy tym mężczyźnie Casey czuła się prawie normalna. Co ważniejsze, Blake sprawiał, że czuła się jak kobieta. Nie jak królik doświadczalny, nie jak obłąkana wariatka. Sprawiał, że czuła się po prostu sobą.
Dyskretnie umieszczona tabliczka informowała, że gabinet doktora Dewitta znajduje się na drugim piętrze. Gdy wchodzili do windy, Casey modliła się, żeby ten nowy lekarz chciał i potrafił jej pomóc. Teraz, gdy miała Blake’a, pragnęła wrócić do zdrowia i żyć pełnią życia.
* * *
Po raz kolejny Jason Dewitt popatrzył na rolex na swoim nadgarstku. Dziewiąta pięćdziesiąt. Za dziesięć minut może znaleźć się na drodze do utraty licencji lekarskiej.
Ostatni wieczór przebiegi zgodnie z planem. O ósmej otworzył drzwi i odebrał pudełko. Wszystko to stało się w ciągu niecałej minuty i nie miał okazji przyjrzeć się posłańcowi. To i tak nie ma znaczenia, pomyślał, gdy znów podchodził do okna. Przez całą noc nie zmrużył oka, mając nadzieję, że los się do niego uśmiechnie i pacjentka się nie pojawi. Zdarzało się to często. Ludzie myśleli, że są gotowi do uporania się ze swoją przeszłością, a kiedy przychodził termin wizyty, wycofywali się. Bardzo liczył na to, że tak właśnie będzie tym razem.
Na wszelki wypadek trzymał LSD w kieszeni. Jeszcze nie wiedział, jak wyjaśni potrzebę zastosowania lekarstw. Terapia regresywna, przynajmniej ten jej rodzaj, którym się zajmował, nie wymagała ich użycia. Będzie się tym martwił dopiero wtedy, kiedy będzie musiał.
Usłyszał trzask drzwi otwierających się w recepcji i wiedział, że jego pacjentka przybyła. Nagle przepełniony wściekłością, Jason obiecał sobie: znajdzie Bentleya i go zabije. To będzie proste, naprawdę. Miał dostęp do wszelkiego typu lekarstw zatrzymujących akcję serca.
Tak, to właśnie zrobi. Z tą myślą usiadł za biurkiem i nałożył okulary.
– Doktorze? – W interkomie rozległ się głos Jo Elli. – Przyszła pani Edwards. Jest umówiona na wizytę.
Odchrząknął.
– Proszę, poproś, żeby weszła.
Pani Edwards nie wyglądała ani trochę tak, jak się spodziewał. Była uosobieniem zdrowia, nie wydawała się udręczona, chociaż, jak dobrze wiedział, wygląd bywa zwodniczy. A co robi tutaj ten mężczyzna? Nikt go nie uprzedził, że pacjentka nie będzie sama. Poradzi sobie z tym.
Читать дальше