– I to ma coś znaczyć? – warknął Jason do słuchawki. Nienawidził gierek. Odsunął słuchawkę od ucha, gotów rzucić ją z powrotem na widełki, i wtedy tamten podniósł głos.
– Czy nazwisko Amy Woods coś panu mówi?
Jason poczuł się tak, jakby znienacka otrzymał cios w brzuch. Zaczerpnął tchu, zanim zapytał:
– Kim pan jest i czego pan chce?
– Amy. Przypomina ją pan sobie, doktorze Dewitt?
W jednym błysku Jason zobaczył całe swoje życie. Jego plany, żeby przenieść się do Atlanty, byłyby warte tyle, co brudna woda po myciu naczyń. W ułamku sekundy przebiegła mu przez głowę myśl: Dzięki Bogu sędzia nie żyje.
– He? – zapytał. Takim tonem mówiły męty z rynsztoka, które skradały się za turystami po zmroku. Kropelki potu wystąpiły na jego górnej wardze, koszula od Pierre’a Cardina nagle stała się wilgotna.
Bentley ryknął serdecznym śmiechem.
– Nie proszę o pieniądze, Dewitt, przynajmniej jeszcze nie.
Jason wyjął chusteczkę z kieszeni na piersi i otarł twarz.
– A więc o co pan prosi? – Nienawidził swojego drżącego głosu. Zachowywał się jak mięczak. Do diabla, w tym momencie był mięczakiem.
– O pańskie usługi.
– Czy potrzebuje pan psychiatry? – Poczuł ulgę. Bentley wspomniał wcześniej o Amy.
– Niektórzy mówią, że tak. – Kolejny wybuch śmiechu.
– Albo powie mi pan, o co panu chodzi i kim pan jest, albo odłożę słuchawkę.
Pewnie, ty tchórzu, pewnie, pomyślał sam o sobie.
– Robert Bentley. Jestem dyrektorem szpitala w Sweetwater. Jedna z naszych byłych pacjentek zapisała się do pana na wizytę.
– I?
– Muszę wiedzieć na kiedy. Nazywa się Edwards.
Jason stuknął w przycisk „wstrzymaj” i zobaczył, że ręce mu się trzęsą. Nie mógł pozwolić, żeby Jo Ella zobaczyła go w takim stanie. Zwrócił się do niej przez interkom, co robił tylko wtedy, kiedy był bardzo zapracowany.
– Tak, doktorze? – zapytała Jo Ella.
– Hm, tak. Mam nową pacjentkę. Nazywa się Edwards. Kiedy jest umówiona na wizytę?
Usłyszał szelest papierów.
– Jutro rano o dziesiątej.
– Dzięki.
Otworzył szufladę biurka i chwycił fiolkę valium. Połknął dwie tabletki, zanim podniósł słuchawkę.
Odchrząknął.
– Jutro. O dziesiątej.
– Wspaniale. Teraz proszę posłuchać, i to posłuchać uważnie, bo powiem to tylko raz. Pani Edwards cierpiała na amnezję pourazową przez dziesięć lat. Nigdy nie przeszła terapii regresywnej żadnego rodzaju. Dlatego wybiera się do pana. Kiedy przebywała w szpitalu, mieliśmy to szczęście, że pracował u nas doktor Philip Macklin. – Głos umilkł na chwilę. – To nazwisko może coś panu mówi, a może nie, ale mówiło ono cholernie dużo rodzinie Woodsów. To on pozwolił pana przyjaciółce Amy opuścić szpital na specjalną weekendową przepustkę, aby mogła powiedzieć swojemu kochankowi, że jest w ciąży. Podobno nigdy nie wróciła. Jakoś nie mogę zapomnieć o tej tragicznej historii, zresztą nie mógł też zarząd Mercy.
– Rozumiem.
– Tak? A jak jasno pan to rozumie, doktorze Dewitt?
– Jak słońce. – Westchnął. – Co pan chce, żebym zrobił? – Dowie się, kim dokładnie jest ten sukinsyn, i drań pożałuje, że w ogóle podniósł słuchawkę, żeby do niego zadzwonić.
– Myślę, że powinno to być oczywiste. Z powodów, które pana nie dotyczą, chcę, aby pan mnie zapewnił, że pani Edwards nie zbliży się do przypomnienia sobie swojej przeszłości. Wydaje mi się, że gdzieś czytałem o pana metodzie leczenia pacjentów LSD-25. To by wysłało panią Edwards na wycieczkę.
– Mój Boże! Nie praktykuje się tego od lat. To skrajnie niebezpieczne.
– Myślimy podobnie, doktorze Dewitt. Sądzę, że nie muszę mówić nic więcej, a pan?
Jason poczuł skurcz żołądka. Do cholery z tym człowiekiem, zabiję go, jeśli trafi się okazja.
– Gdzie mam zdobyć LSD? Nie mogę przecież wypisać tego na zwykłą pieprzoną receptę. Jaką mam gwarancję, że będzie pan milczał? – Nienawidził siebie za zadanie tego pytania.
– Spokojnie, doktorze. Proszę się tak nie irytować. O tym też pomyślałem. Dziś wieczorem, kiedy pojedzie pan do rezydencji dziadka, dostanie pan przesyłkę. Proszę samemu otworzyć drzwi posłańcowi. Reszta powinna być prosta. Jeśli chodzi o gwarancję, może pan po prostu o niej zapomnieć. – Trzask na drugim końcu linii nie pozwolił na żadne dyskusje.
Skurwysyn!
Od wielu lat Jason nie myślał o Amy i nie chciał tego robić. Pozostawił tę część swojego życia za sobą w dniu, w którym sędzia wysłał go do Harvardu, gdzie harował jak wól, żeby dziadek był z niego dumny. I żeby zapomnieć.
Pamiętał, jak sędzia zawołał go i powiedział, że doktor Macklin został zwolniony ze stanowiska i dlaczego. Potem już do śmierci nie wspominał o tym. Kazał Jasonowi obiecać, że nie dopuści do tego, żeby nazwisko Dewitt zostało splamione, bez względu na to, co będzie musiał zrobić…
Jason otworzył drzwi, podszedł do barku i nalał sobie łyk szkockiej. Chociaż bardzo niechętnie przyznał się do tego przed sobą, staruszek nadal kierował jego życiem. Prosto z grobu.
Zrobi to, co trzeba. Nazwisko Dewitt pozostanie czyste. Jason bardzo dobrze umiał dochowywać tajemnic.
* * *
Słowo „ulga” to za mało, by opisać to, co poczuła, gdy Blake podał jej klucz do pokoju i powiedział, że on zamieszka obok, w tym samym korytarzu. W czasie jazdy przyszło jej do głowy, że Blake będzie chciał dzielić z nią pokój. Nie była jeszcze na to gotowa.
Gastonian Inn, położony w historycznej dzielnicy Savannah, nie wyglądał na hotel, raczej na starą, odrestaurowaną rezydencję. Blake roześmiał się i powiedział, że trafiła w dziesiątkę.
Casey rozejrzała się po pokoju, w którym stało dwumetrowej szerokości łóżko z baldachimem. Był też kominek, a w łazience wielka marmurowa wanna. Blake miał zabrać ją na obiad do miasta, a następnie na wycieczkę statkiem rzecznym w świetle księżyca. Czulą się jak młoda dziewczyna przygotowująca się do szkolnego balu, chociaż nie miała bukiecika kwiatów, sukienki i sztywnej fryzury.
Ubrana w wygodne spodnie z czarnego jedwabiu oraz równie wygodną bluzkę Casey wsunęła stopy w sandały i nałożyła odrobinę koralowej szminki. Matka nie żałowała pieniędzy na jej garderobę, a gust miała znakomity. Perfumami o zapachu gardenii spryskała się za uszami i na karku. Kiedy dostrzegła swoje odbicie w dużym lustrze, kiwnęła głową z aprobatą. Nadal zdumiewało ją to, że zaledwie kilka dni wcześniej opuściła szpital psychiatryczny. Wtedy nie miała rumieńców na policzkach, czarne włosy były w strąkach, a oczy tak samo puste jak jej życie. Teraz te same oczy lśniły, wydawało się, że nawet przytyła o dwa czy trzy kilogramy.
Słysząc lekkie pukanie do drzwi, chwyciła torebkę. Na progu stał Blake w czarnej smokingowej marynarce i zwężających się ku dołowi wieczorowych spodniach. Zamiast klasycznej białej koszuli wybrał jednak czarną. Emanował seksapilem. Patrzył rozbawiony na Casey, która aż zagapiła się na niego. Odważył się i zerknął w dół.
– Spodnie mam zapięte – powiedział i się zaśmiał. Na jej twarzy mignęło zakłopotanie.
– Przepraszam. Wyglądasz dzisiaj bardzo przystojnie, zaskoczyłeś mnie – wyjaśniła, zamykając za sobą drzwi.
– To dobrze. Lubię, kiedy zastanawiasz się, co się jeszcze zdarzy. Pani, powóz czeka.
Poszli długim korytarzem, trzymając się za ręce. Kinkiety rzucały na nich złotą poświatę, a żółte i białe róże w wazonach rozsiewały odurzający aromat.
Читать дальше