* * *
Eve nagłym ruchem zatrzasnęła złotą puderniczkę i wrzuciła ją do torebki od Chanel. Oświetlenie szpitalne było straszne. Przywołała uśmiech na twarz i weszła do pokoju Johna.
Na środku jednoosobowej sali w standardowym łóżku z metalową ramą leżał jej kiedyś krzepki mąż. Bladoniebieskie żaluzje z wąskimi listewkami nie pozwalały porannemu słońcu rozproszyć ponurej atmosfery, która jej zawsze kojarzyła się ze szpitalami. Środek dezynfekujący nie zdołał stłumić zapachu śmierci, choroby i moczu. Wazon z żółtymi różami z ogrodu Łabędziego Domu stał na stoliku obok łóżka Johna. Kazała Hankowi ściąć je poprzedniego dnia.
Chuda jak patyk pielęgniarka zmierzyła Johnowi ciśnienie, a doktor Foo, jego neurolog, zdjął metalową kartę przyczepioną w nogach łóżka.
– Sto trzydzieści na dziewięćdziesiąt, doktorze. – Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy gruszce i Eve usłyszała syk wypuszczanego z mankietu ciśnieniomierza sprężonego powietrza.
– Bardzo dobrze. Widzę, że nasz pacjent ściśle wypełnia zalecenia – powiedział doktor Foo.
Eve czekała w otwartych drzwiach. Gdyby to ona tu leżała, bez względu na to, jak wysoko ceniono doktora Foo, w żadnym razie nie pozwoliłaby się dotknąć lekarzowi, który był cudzoziemcem, zwłaszcza stamtąd. Nie ufała im. Wystarczyło popatrzeć na Wietnam i na tę sprawę koreańską. Mój Boże, pomyślała, być może oni zamierzają zabić każdego Amerykanina, którego dotkną.
– Ihi – John, próbując usiąść na łóżku, wydal nieartykułowany dźwięk.
Jeśli tylko tyle z niego zostało, to może pierwszą ofiarą spisku doktora Foo był właśnie John. Uśmiechnęła się i podeszła do łóżka.
– Kochany John. – Odgarnęła kosmyk białych włosów z czoła męża i wzdrygnęła się. Jego skóra przypominała w dotyku pergamin, a włosy były w strąkach. To nie był jej John. Jej John był drobiazgowy, gdy chodziło o higienę osobistą. Kim była ta skurczona bryłka szarej materii? – Jakie są rokowania? – zapytała Eve, odwracając się w stronę lekarza.
Doktor Foo, niski pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, miał gęste czarne włosy, a na nosie okulary, które bezustannie się zsuwały. Umieścił kartę Johna z powrotem w nogach łóżka.
– Dobre, pani Worthington. Uszczerbku doznała jedynie mowa pani męża. Jestem pewien, że jeśli podda się terapii, po pewnym czasie zacznie go pani rozumieć. – Uśmiechnął się do Johna. – Chcielibyśmy za kilka dni wypuścić pana do domu.
Eve patrzyła, jak promyk dawnego blasku pojawia się w oczach Johna, i poczuła od tego mdłości. Założyła, że on zawsze już będzie inwalidą. Dałby jej pełnomocnictwo, mianowałby ją prezesem Worthington Enterprises i pod koniec jej pracowitych, wypełnionych decyzjami dni rozmawialiby przy kieliszku chardonnay o jej zwycięstwach i bitwach. Oczywiście John by wyłącznie słuchał. Potem, kiedy nie musiałaby odgrywać roli dobrej żony, byłaby wolna.
Mogłaby bez przeszkód otoczyć matczyną opieką Casey.
– Pani Worthington? – powiedział doktor Foo.
– Tak, przepraszam, zamyśliłam się. Mówił pan… – obdarzyła doktora Foo swoim najpiękniejszym uśmiechem.
– Sądzę, że po pewnym czasie John w pełni wyzdrowieje. Eve poczuła się tak, jakby uderzył w nią piorun.
– Co takiego? – Machinalnie dotknęła pereł na szyi. Cofnęła się na krok od łóżka.
– Jeśli John podda się terapii, powinien być jak nowy.
– Tak. Tak… oczywiście. Mam nadzieję, że tak się stanie. – Eve czuła się jak sarna złapana w pułapkę oślepiających reflektorów.
To na pewno zmieniało kierunek, który obrały jej myśli. Spędziła noc na tym okropnym zielonym krześle z plastiku, mając nadzieję, że lekarze i pielęgniarki zobaczą, jak postępuje oddana żona, kiedy naprawdę kocha swojego męża. Nakreśliła plany aż do najmniejszego szczegółu i nie było w nich miejsca dla zdrowego Johna.
I po co to wszystko? John będzie w domu za kilka dni. Nie spała całą noc i prawdopodobnie zniszczyła sukienkę od Versace. Nie wspominając już o zboczonym sanitariuszu, który ciągle wchodził do poczekalni, żeby ją podglądać. Eve była pewna, że patrzył jej pod sukienkę.
Doktor Foo powiedział cicho kilka słów do pielęgniarki i razem wyszli z pokoju, zostawiając ją sam na sam z mężem.
Podeszła do łóżka Johna. Czy to możliwe, żeby tak się postarzał w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin? Teraz wyglądał na swoje siedemdziesiąt trzy lata, a może i na więcej. Doktor Foo na pewno się myli. Ta myśl wzbudziła w niej nadzieję.
– Omu – powiedział John. Jego słowa były zniekształcone i Eve nachyliła się bardziej, usiłując go zrozumieć. – Ooomu. – Wskazał palcem drzwi.
– Przepraszam, John, ale będziesz musiał bardziej się starać. Pomrukujesz jak jaskiniowiec. – Eve odwróciła głowę z niesmakiem.
John kopnął koniec metalowego łóżka. Eve drgnęła nerwowo. Najwyraźniej szybko uczył się roli jaskiniowca.
– John, posłuchaj mnie. Nie próbuj mówić. Jeśli rozumiesz, skiń głową.
Siwa głowa wykonała raptowny ruch. Przynajmniej jego umysł funkcjonował.
– Ktoś z rodziny powinien kierować Worthington Enterprises. Mort Sweeney nie należy do rodziny. Produkcja w papierni zmalała, a właśnie się dowiedziałam, że Mort wraz z rodziną poleciał do Europy. Wiem, że rozmawialiśmy już o tym, John, jednak tym razem nie jesteś w stanie zabrać głosu w tej sprawie. – Eve uśmiechnęła się z tej gry słów.
Patrzyła w wyraziste niebieskie oczy Johna. Były pełne życia i czujne. Spojrzała na monitor pracy serca. Zielone piszczące punkciki zaczęły przesuwać się bardzo szybko. Ten nagły alarm sprawił, że Eve ruszyła do dwuskrzydłowych drzwi.
Chuda pielęgniarka odsunęła ją na bok, wpadając do środka.
– Proszę wyjść na chwilę. – Popchnęła Eve dalej, w stronę korytarza.
Tuż za pielęgniarką do pokoju wpadł doktor Foo.
Mój Boże! Czym też tak się zaniepokoili? Pielęgniarka mierzyła Johnowi ciśnienie, a doktor Foo odczytywał zapis, który w postaci paska papieru wychodził z monitora pracy serca.
– Co się dzieje? – zapytała Eve zza otwartych drzwi, po czym wróciła do pokoju, domagając się, aby powiedziano jej, co się stało.
Doktor Foo mruknął coś do pielęgniarki i pośpiesznie coś zanotował na karcie Johna.
– Pani Worthington, czy moglibyśmy wyjść na zewnątrz? – poprosił.
– Oczywiście. – Eve poczuła, że jej własne tętno zaczyna przyśpieszać.
Doktor Foo ujął ją za łokieć i poprowadził do poczekalni. Nalał sobie kubek kawy, którą właśnie zrobili młodzi wolontariusze.
– Proszę, niech pani spocznie. – Wskazał brzydkie zielone krzesło, na którym przesiedziała całą noc.
Eve stała. Nie miała zamiaru słuchać rozkazów tego… tego cudzoziemca.
– Dziękuję, doktorze, wolę postać. A więc o co chodzi? – Chciała jak najszybciej mieć za sobą tę małą przemowę i kontynuować dialog z Johnem.
– Ciśnienie pani męża właśnie wzrosło do niebezpiecznego poziomu. Nie jestem pewien dlaczego, ale dopóki się nie dowiem, nie mogę nikomu pozwolić na odwiedziny.
– Uważa pan, że miałam coś wspólnego z jego ciśnieniem? – wyśmiała go Eve. Użyła najbardziej dobitnego tonu bogatej damy z Południa.
– Nie, pani Worthington, wcale nie. Takie rzeczy się zdarzają. Zwykle jednak najlepiej jest dla pacjenta, kiedy nic nie zakłóca mu spokoju przez kilka dni. Jestem pewien, że oczekuje pani, byśmy zrobili to, co uważamy za najlepsze dla pani męża. Uważam, że pan Worthington powinien skoncentrować się na powrocie do zdrowia i na niczym więcej. – Doktor Foo zachowywał się profesjonalnie, ale Eve wyczuwała w tych słowach ukryte znaczenie. Patrzył na nią, czekając na reakcję.
Читать дальше