Kiedy dziadek Jasona, sędzia William James Dewitt, dowiedział się o sprawie, pociągnął za wszystkie sznurki w Savannah, aby zatuszować zbrodnię wnuka. Za karę Jason Dewitt został posłany do Harvardu.
Po dochodzeniu przeprowadzonym przez Dicka Johnsona, piętnaście lat od czasu tragicznego zdarzenia, doktora Macklina oczyszczono ze wszystkich zarzutów i mógł wrócić do czynnej praktyki lekarskiej jako psychiatra.
Robert analizował swoją obecną sytuację. Jeśli Blake Hunter chciał dostać teczkę Casey Edwards, to działo się coś niedobrego. Zastanawiał się, komu będzie musiał wleźć w dupę, żeby dowiedzieć się, co. Lizał wiele tyłków w ciągu życia spędzonego na tej małej wyspie. Te czasy miały wkrótce się skończyć.
Becky, ze swoimi przetłuszczonymi kasztanowatymi włosami i pochylonymi ramionami, tkwiła w otwartych drzwiach. Czasami Robertowi robiło się żal tej kobiety. To nie był jeden z takich dni.
– A więc znajdź ją, Becky. Mój Boże, czy myślisz, że ten szpital płaci ci za wystawanie w progu mojego gabinetu? Zrób to, o co poprosił, znajdź teczkę i przefaksuj mu jej zawartość. Blake jest lekarzem, powinien wiedzieć, że szpitalowi nie wolno przesyłać faksem informacji medycznych.
– Przefaksował formularz zezwolenia – szepnęła Becky.
– Więc zrób to, do cholery! – Głupia sekretarka przypominała mu Normę.
Nie miał powodów do zmartwień. Teczka była taka, jaka powinna być. Sprawdził to sam, kiedy poznał opowieść doktora Macklina. Przynajmniej ten człowiek nie próbował uprawiać tu sabotażu. Nie żeby Roberta to naprawdę obchodziło. Szpital był przecież jednak domem wariatów, tyle że drogim. Stara waląca się rezydencja, którą jakiś biedny krewny jednej z lepszych rodzin w Sweetwater zostawił w spadku stanowi. Środki potrzebne, aby odnowić i dostosować do nowych potrzeb ten stary budynek umieszczony w Narodowym Rejestrze Zabytków, były ogromne, zrobili więc z wiekowej rudery szpital psychiatryczny. Kiedy obywatele Sweetwater szukali dyrektora, zapytali Roberta, czy jest zainteresowany. Najpierw odparł, że nie. Potem dowiedział się, że otrzyma pensję i że będzie musiał spędzać na tym odludziu tylko kilka godzin w tygodniu. Przyjął stanowisko i odtąd zajmował je nieprzerwanie.
Wiele razy w ciągu tych lat szpital był właśnie tym, czego potrzebował. Kiedy Norma narzekała albo za bardzo użalała się nad sobą, nagle miał coś do zrobienia w pracy. Boże, jak żałował, że nie mogła mieć dzieci. Może wtedy byłaby szczęśliwa. Kiedy jej ojciec umarł cztery lata po ich ślubie, zostawił córce nie tylko swój dom, ale też cały ogromny majątek. Było jedno zastrzeżenie w testamencie: firma Goldberg, Willoughby i Ruskin miała pełną kontrolę. Robert był stale zadłużony u Normy. Spadek po ojcu sprawiał, że jej niczego nie brakowało, a jemu ciągle wszystkiego. To miało się wkrótce zmienić.
* * *
Casey ułożyła ostatni ze swoich dzisiejszych nabytków w garderobie, tam, gdzie niedawno znalazła to złe zdjęcie.
Miała nadzieję, że Blake odkryje coś w jej teczce. Nie pamiętała badań, którym ją poddawano. Przez wszystkie te lata była pod wpływem lekarstw wywołujących zamroczenie. W niektóre dni, kiedy była bardziej przytomna, wrzucała tabletki do ubikacji. Wtedy mogła myśleć. Czasami wydawało jej się, że może sobie coś przypomnieć. Mówiła o tym doktorowi Macklinowi, a ten za każdym razem kłuł ją wtedy igłą i wszelka nadzieja na wyzdrowienie ulatywała.
Potem, kilka miesięcy temu, coś się stało. Doktor Macklin polecił Sandrze podawać jej stopniowo coraz mniej lekarstw. Casey pamiętała, jak każdego wieczoru czekała na odgłos kroków sanitariusza. Czy zatrzyma się i da jej bilet na powrotną podróż do Nibylandii? Była szczęśliwa, kiedy sanitariusz mijał jej drzwi.
Po paru tygodniach dowiedziała się o swoim bliskim zwolnieniu. Chociaż było jej smutno na myśl o opuszczeniu tych wszystkich dziwaków i szaleńców, którzy przez lata zastępowali jej rodzinę, to coś jej mówiło, że jest w jej życiu kwestia, z którą musi się uporać. Wówczas nie miała pojęcia, o co dokładnie chodzi. Teraz sprawa wyglądała inaczej. Dzięki pomocy Blake’a i własnej determinacji miała wkrótce się tego dowiedzieć.
* * *
Flora omal nie zemdlała, kiedy dowiedziała się o wypadku Casey. Zapytała, czy naprawdę był to wypadek. Casey zapewniła ją, że tak, ale im więcej o tym myślała, stawała się coraz bardziej podejrzliwa. Można by się spodziewać, że kierowca, który o mały włos nie przejechał pieszego, wróci na miejsce, by upewnić się, że nie zrobił mu krzywdy. Laura, Brenda i młoda dziewczyna nie zaproponowały jej pomocy. Gapiły się na nią jak na rozjechanego jeża. Samochód zniknął w tumanie kurzu. Nie miała żadnej nadziei, że rozpozna kierowcę.
Flora poradziła jej, żeby poszła na górę i się położyła, obiecując, że zaraz przyniesie tacę ze smakołykami.
– Casey?
Casey drgnęła i otworzyła drzwi.
Flora trzymała w rękach ciężką tacę pełną jedzenia. Casey pomogła jej zestawić talerze.
– Utyję, jeśli będziesz dalej mnie tak tuczyć – powiedziała.
– Potrzebujesz trochę ciała na tych kościach, dziecko. Zawsze byłaś chudziną – odparła Flora, stawiając tacę koło łóżka.
– Floro… Kiedy byłam dzieckiem, chodziłaś ze mną do lekarza. Czy doktor Hunter, ojciec Blake’a, kiedykolwiek powiedział ci, że podejrzewa, że mogło mi się przydarzyć coś… niewłaściwego?
Różowe policzki Flory nagle przybrały barwę mąki Mabel.
– Dlaczego o to pytasz?
– Zanim zdarzył się ten wypadek z samochodem, Blake poprosił mnie, żebym przyszła do jego gabinetu. Powiedział, że ma coś, co jego zdaniem powinnam zobaczyć. Porządkował teczki pacjentów swojego ojca i znalazł moją. – Casey czekała w nadziei, że Flora dokończy tę historię i wyjaśni straszliwe podejrzenia starszego doktora Huntera.
Flora jednak milczała.
– Blake mówił, że to ty przyprowadzałaś mnie na badania kontrolne. Powiedziałam mu, że nie rozumiem, dlaczego nie zajmowała się tym moja matka.
Flora usiadła na łóżku, czego, jak Casey domyślała się, normalnie by nie zrobiła.
– Po śmierci Gracie, twojej babci, Buzz przysyłał cię do mnie. Miał pełne ręce roboty z Ronniem i twoją mamą. Oboje stale pakowali się w kłopoty. Nigdy nie było to nic poważnego, ale należało ich pilnować.
Casey zauważyła, że południowy akcent Flory staje się wyraźniejszy, kiedy jest zdenerwowana.
– Ronnie wszczynał w szkole bójki i wtedy pani Eve szła do szkoły i próbowała załagodzić sytuację. Kończyło się na tym, że miała tyle samo kłopotów co chłopak.
– Wydaje mi się dziwne, że mama zadawała sobie tyle trudu w sprawach Ronniego, zwłaszcza że mną się nie zajmowała. Mówię o tym, że rutynowa wizyta w gabinecie lekarza nie była nawet w połowie tak stresująca jak występowanie w obronie Ronniego. – Casey usłyszała w swoim głosie dziecinną, płaczliwą skargę, ale nie mogła nic na to poradzić. Była bez matki od tak dawna.
– Ty nie sprawiałaś kłopotów, Casey. Ani mnie, ani mamie. Cieszyła mnie każda minuta, którą spędzałaś pod moją opieką. Byłaś dobrą, posłuszną dziewczynką. Zawsze robiłaś to, co ci kazano. Nigdy nie pyskowałaś jak twój brat. Chociaż myślę, że pani Eve skrycie uwielbiała kłócić się z nauczycielami. Wydawało się, że prowokuje ich, kiedy tylko może. Potem, kiedy Buzz zginął, twoja mama miała na głowie o wiele za dużo, żeby mogła sobie z tym poradzić. To wtedy zaczęła pić.
Читать дальше